Niedzielne przedpołudnie. Dzieciaki już na lekkim wykończeniu, bo pobudkę mieliśmy tuż pod 5-tej z minutami. Junior zarządził, że od 5.00 w niedzielny poranek to on spać nie zamierza. I nie zamierza również, żeby inni spali!
Próbował z łóżka wyciągnąć najpierw mnie. Nie udawało mu się to nic a nic, bo mnie muszą w chwili obecnej dwa czołgi armatnie brać na hol. Ale w końcu ściągnął ze mnie kołdrę i zawlókł ją do salonu. Matce zrobiło się zimno i poszła odzyskiwać kołdrę. Bez większego skutku.
Po nieudanych próbach perswazji zrobiłam dziecku kaszkę licząc, że może zje i pójdzie w kimono. Nie było szans. Poprosił o bajkę. W międzyczasie obudził brata. Brat obudził Tatę, a Tata poszedł spać o drugiej w nocy, dlatego jak został obudzony, to wyglądał totalnie nierześko. Bo Tata jak to Tata. Zanim pójdzie spać, to najpierw musi zrobić rundkę po amazonach, ebayach i allegro. W poszukiwaniu części i urządzeń, które podobno ratują nam żywot. Niech mu będzie, że ten żywot ratują.
No to wszyscy byliśmy na nogach przed 6.00 bo terrorysta zdecydował, że spanie jest dla słabeuszy.
Także tuż przed południem byliśmy wszyscy już lekko niemrawi. Kołyszący się z niewyspania. Junior jednak nie dał się położyć na drzemkę. Próbowałam ja. Próbował M. Próbowaliśmy świadomie i podświadomie. Bez większych rezultatów. Aż w końcu sam padł na twarz podczas oglądania bajki w pozycji, jakby wąchał sobie stopy. Dlatego myślę, że to te stopy go uśpiły, bo chłopak miewa okresy, że jest rasowym samcem, którego woń potrafi zabić :D ;-)
Chłopak zasnął. Uff. I podchodzi do mnie mój Mąż z maślanymi oczami pamiętając, że w zeszłym roku o tej porze to ja stałam przy piekarniku. I słyszę z jego ust dziwną wiązankę myśląc, że chłopak rzuca jakieś dziwne aluzje albo szuka sobie problemu:
– I co, będziesz pierniczyła czy nie będziesz?
Robię wielkie oczy, bo totalnie nie skumałam czaczy. Ciążowe kumanie mam słabe wybitnie. Aluzje ogarniam po czasie.
– Że „what”? – pytam.
– No pytam się. Czy pierniczysz czy nie pierniczysz w tym roku.
Tysiąc myśli na minutę. Słabo ze stykiem na wszystkich moich neuronach. Ale ogarnęłam!
I spierniczyłam! Miałam sobie to pierniczenie odpuścić, ale żądza słodkiego wygrała! :D
Zrobiłam sto cudownych pierniczków, z których o godzinie 19.15 zostało tylko niespełna 50 sztuk. Najwięcej wpierniczył mój najmłodszy. A ja jutro pierniczę znowu, co by trochę pierników jeszcze na choince zawiesić! A teraz leżę i ledwo się ruszam, choć tak naprawdę we wszystkim byłam wyręczana a składniki mieszał mój małżonek. Ja tylko nadzorowałam wypiek ;-)
A Wy spierniczyłyście?! Hmmm?! :-D
5 komentarzy
W tym roku po raz pierwszy pierniczylam ? I to wg Twojego przepisu ?
Tydzień temu robilam z corkami 3 i 5 lat pierniczki. Tak mi chetnie pomagaly ze spierniczylysmy ponad 100 pierniczkow :-)
U nas pierniczki od tyg.schowane głęboko w szafce zeby nie zostały zjedzone. Piekliśmy ja mój małżonek i Zuzia. Zuzia z racji swojego młodego wieku (prawie 2latka) nie rozumiała ze pierniczki je sie upieczone a nie surowe. Co drugi pierniczę trzeba bylo wyrywać z rączek bo jak tu nie zjeść gwiazdki albo kończyny. Niestety pieczenie pierniczków skończyło się placzem…moze za rok uda się?
I my z Synkiem dziś po raz pierwszy pieklismy pierniczki. Wg przepisu z Pani strony oczywiście ? poste,pyszne i bardzo szybko ?
Właśnie skończyliśmy z moim trzylatkiem „pierniczenie” – pierwsze w życiu podejście do pierników i się udało! Super przepis!