Kiedy kilka tygodni temu na Instagramie opublikowałam krótkie Instastories z sesji zdjęciowej dla magazynu Viva! Mama, to niemalże od razu, bo po 5 minutach, odezwała się moja „ulubiona” obserwatorka, która zawsze błyszczy intelektem i z wielu fake kont zadaje mi ciekawe pytania zarówno na Facebooku jak i na Instagramie! :D
„Przyznaj się ile musiałaś im dolarów zapłacić że chcą blogereczkę pokazać u siebie!”
i za moment odezwało się jej drugie alter ego z innego konta, które kazało jej zapytać:
„I co pewnie znowu dzieci zostawiłaś mężowi żeby się szlajać po warszawkach? Ja bym tak nie mogła! Nie sądzisz, że to się kłóci z wychowywaniem dzieci w duchu rodzicielstwa bliskości? Nie musisz być na siłę wyzwolona nikt ci nie da za to medalu”
99% wiadomości prywatnych było z gratulacjami, ale zawsze znajdą się pseudokibice, którzy chcą u mnie wylądować na blogu, dlatego … niech mają :D Same widzicie, że dziwny jest ten świat, dlatego pomyślałam, że opowiem Wam, jak to się stało, że możecie zobaczyć Szczęślivą vel Kurę Domową na okładce magazynu Viva! Mama razem z Kingą (Ladygugu) i Sylwią (Shinysyl). Chociaż wcale mi na początku nie było po drodze, aby uczestniczyć w tej sesji zdjęciowej, nie będę ściemniać, że było inaczej :D
Dlaczego? Bo pół roku wcześniej kupiłam bilet na konferencję World Business Experience, która miała się odbyć dokładnie tego samego dnia co sesja foto! Dlatego, kiedy dostałam maila z redakcji Vivy z pytaniem, czy miałabym ochotę uczestniczyć w sesji okładkowej wyznaczonego dnia, to pierwsza moja myśl to było:
” NIE! Jakim prawem w ogóle ktoś chce mi tutaj mieszać w terminarzu, skoro konferencja WBE jest w ogóle na pierwszym planie i nie ma takiej opcji! :D „
Dopiero po dłuższej wymianie mailowej i telefonie od ekipy Vivy zdecydowałam, że to może być rzeczywiście fajna przygoda i genialne doświadczenie. I rzeczywiście, tak było! Jednak podjęliśmy z moim M. decyzję, że dzieci zostają w Krakowie, bo dopiero co wróciliśmy z Bieszczadów, a bambry wychodziły z zapalenia oskrzeli i płuc, i to nie na nasze nerwy jechać z naszą rozbrykaną trójką do Warszawy :D I wiecie, że nie żałowałam tej decyzji nic a nic?! :D Obawiam się, że całego dnia na planie zdjęciowym bym nie przeżyła z nimi! ;-)
A jak było na sesji? Oj działo się! Najpierw make-up. Później włosy! Może w końcu będę wiedziała jak robić fale prostownicą, bo próbowałam nauczyć się tego przy styliście fryzur Adamie, który robił mi właśnie takie cudo na głowie. Od sesji zdjęciowej minęło kilka tygodni, ale czasu jeszcze nie miałam na domowe próby ;-)
Po zrobieniu make-upu i włosów były próby ubierania mnie w różne rzeczy, abym prezentowała się w nich przyzwoicie ;-)
Z takich drobnych uwag, to mam nadzieję, że z czasem ekipy będą bardziej przygotowane na „modelki” typu plus-size jak ja, bo takie kobiety też chodzą po ulicach! Sama się do nich zaliczam i uważam, że nazbyt skupiamy się w mediach na osobach o idealnych sylwetkach, a osoby, które wychodzą gabarytowo poza ramy, czyli szczególnie te osoby, które nie mają rozmiaru 38 a np. rozmiar 42 czy 44 są jakby spychane na margines. A my przecież istniejemy (!) I mamy się dobrze! :D Często nasza tusza nie jest podyktowana lenistwem, obżarstwem, a np. danym etapem naszego życia (po porodzie), chorobą (np. cukrzyca) czy innymi zaburzeniami. Ja wiem, że to ogromna sztuka ubrać taką osobę do zdjęć, aby podkreślić jej atuty, a ukryć to, co można zatuszować, ale nie jest to sztuka niemożliwa, co widać na przykładach sesji zdjęciowych z modelkami plus-size, choćby takiej Ashley Graham, która mimo swojej tuszy jest genialnie stylizowana do swojej figury! Dlatego czekam na więcej kobiet o niestandardowych kształtach na okładkach, bo może warto pokazywać pełen przekrój społeczeństwa, a nie tylko to, co wygodniej redakcjom pokazać? :-)Taki mój mały apel przy okazji.
Tutaj duży plus dla ekipy Viva! Mama, że nie przestraszyła się moich kształtów i zostałam zaproszona do sesji. Choć przy następnej okazji wolałabym jednak stylizację nieco bardziej adekwatną do mojego wieku, bo na codzień chodzę raczej w jeansach a nie spódnicach atłasowych :D
No więc po kolei, niech tradycji stanie się za dość i jak to w każdym poście blogowym muszę chociaż jedno zdanie zacząć od „No więc…”, odpowiem na pytania, które pojawiły się po moim Instastories na Instagramie.
„Ile zapłaciła mi Viva za to, że znalazłam się na okładce?!”
4 dobrymi kawami, które wypiłam podczas sesji zdjęciowej. Nawet na jedzenie nie było czasu :D
„Kto został z moimi dziećmi, kiedy szlajałam się po Warszawce zamiast w domu dzieci pilnować, obiad gotować, sprzątać i fugi szczoteczką do zębów czyścić?”
Z NASZYMI dziećmi (a nie: „MOIMI dziećmi”) został ich Tata, który najpierw chłopców odwiózł do przedszkola cały czas z małą Gaią u boku, następnie ich z tego przedszkola przywiózł, aby po moim przyjeździe jeszcze zrobić mi kawę bez narzekania, że dostawał „w dupę”. Da się? Ano się da. Wystarczy tylko chcieć i całe szczęście, że ogarniętych ojców już całe mnóstwo i nie są wyjątkami. Przede mną nikt na kolanach nie klęka, gdy zajmuję się domem i dziećmi, to nie wiem, dlaczego miałby klękać ktokolwiek przed innym człowiekiem, tylko dlatego, że zamiast jajników ma nasieniowody. Prawda? Prawda :D
„Czy to prawda, że po takich sesjach zdjęciowych, to później retuszują zdjęcia i np. powiększają piersi?”
Tak, to prawda, ale nie wiem, jak z piersiami :D Ja mogłabym w sumie moje zmniejszyć, ale zapomniałam o to poprosić :D Nie wiem, czy po wszystkich sesjach foto i czy każdej osobie, ale zapewne jest to standardowa procedura, że wyrównuje się cienie, usuwa się niektóre niedoskonałości etc. Ja poprosiłam o rozjaśnienie worków pod oczami, bo miałam część twarzy w cieniu. Poprosiłam również o zwiększenie wcięcia w talii, bo miałam tak luźną koszulę, że wyglądałam, jakby była 2 razy grubsza. A jestem tylko grubsza jeden raz przecież :D Dlatego na moje życzenie grafik trochę poprawił mnie, ale myślę, że nadal wyglądam na rozmiar 42/44 więc to były raczej kosmetyczne zmiany a nie poprawianie natury na siłę. Nie da się z mojego rozmiaru zrobić XSki, nie oszukujmy się :D
„Ile trwają takie sesje zdjęciowe i czy to prawda, że macie osobny pokój do przebierania się i możecie zachowywać się jak „gwiazdy”?”
Nasza sesja trwała 7 godzin. Była w przepięknym miejscu, którego właścicielem jest … i teraz nie pamiętam niestety blogerki, która prowadzi bloga wnętrzarskiego, i ma czwórkę dzieci! Ale może ktoś z Was podpowie, bo rozpoznaje wnętrza tego showroomu, co widać w magazynie? Weekend mamy a nie mam kogo zapytać z redakcji Vivy :(
Nikt nie zachowywał się jak gwiazda. Przebierałyśmy się w toalecie :D Nikt nie chodził z ciasteczkami. Spotykaliśmy się tak jak równi z równymi, którzy chcą wziąć udział w fajnym projekcie i stworzyć fajny materiał. I tyle :D
„Leciałaś samolotem czy pociągiem? Też muszę jechać do warszawy do lekarza, ale nie wiem, czy samolotem czy pociągiem. Karmię piersią i boję się utraty pokarmu.”
Ciopągiem! Pendolino z Krakowa do Warszawy nieco ponad 2 godziny a i poodpisywać na Wasze maile można w drodze, także same zalety! Utrata pokarmu u mnie nie występuje. Moja córka i moje piersi przyzwyczajone są do tego, że raz na jakiś czas nie ma mnie przez 4-12 godzin. I nawet już nie biorę ze sobą laktatora tylko wkładki laktacyjne na wypadek „drobnych” przecieków. Kiedy Gaia była malutka wtedy brałam ze sobą laktator i odciągałam pokarm co 3-4 godziny. Ale teraz karmienie jest tylko u nas dodatkiem a ja nie miewam nawałów, zastojów etc.
„Co to za biały króliczek, który był w jednym z pomieszczeń? Gdzie go można kupić?”
Nie wiem, o którego króliczka chodzi, ale pewnie chodzi o jeden z elementów scenografii przy sesji foto! :D Rzeczywiście, dekoracje były przepiękne i sama chciałabym je mieć u siebie! Obczajcie Instagramowy konkurs #KażdaMamaToGwiazda [klik], bo jednym ze sponsorów nagród są m.in. Mamissima (która przekazała zapewne świetne dekoracje do sesji) a także Quinny, Medela, Madramama (z nagrodami marek Ergobaby i Suavinex_polska).
„Kiedy będzie Viva! Mama w kioskach i czy warto kupić?”
Magazyn (to jest wydanie specjalne czyli nie standardowa Viva a Viva!Mama) jest już od wtorku i szukajcie go w większych salonach prasowych :-) Czy warto go kupić? Dobre pytanie! W magazynie zdradzam, czym zajmuje się mój Mąż, gdzie ja pracuję, co i kiedy znajdzie się w moim sklepie, który ponownie rusza już na dniach (także stay tuned) i wspominam również o MILIONIE ZŁOTYCH, które coś uratowało i nie było to nic małego a raczej niesamowitego! Także myślę, że możecie śmiało się udać do kiosków :D
„Widziałam Cię na tej okładce! Tylko, czy nie zrobiono Ci za mocnego makijażu?”
Rzadko się mocno maluję i tak czuję się najlepiej, gdy mam make-up-no makeup, ale zdaję sobie sprawę, że jednym mocny makijaż się podoba u mnie mniej a innym bardziej się podoba. Jak będę na okładce magazynu „Robótki ręczne” poproszę o sesję w okularach, z drutami w ręku i bez makeupu :D A co! :D Jak szaleć, to szaleć :D
Mój Mąż woli mnie tak jak maluję się na codzień, czyli delikatnie. Na okładce i w środku magazynu mówi, że nie jestem do siebie podobna :D
P.S. Ej, może to dobrze? :D
P.P.S. On jak się ogoli na zero (a zazwyczaj ma zarost taki 3-5 dniowy) to wygląda jak mój 20-stoletni brat! :D No to mamy remis, bo on do siebie podobny wtedy też nie jest :D
„Czy ten kto robi Ci włosy to Twój mąż? Chyba Twój Ivo przypomina jego!”
Nie! :D Mój Mąż w ogóle nie zna się na stylizacji włosów :D Włosy robiła mi ekipa „Włoska robota”. W ogóle przy sesji pracowało mnóstwo osób, które odwaliły kawał dobrej roboty!
Przy całej produkcji pracowało mnóstwo osób! Produkcja należała do Blanki Poksińskiej, zdjęcia robiła Olga Majrowska, stylizacją zajmowała się Marta Siniło, asystowała jej Martyna Zglińska, makijaż robiła Jowanna Hyziak, kwestią rekwizytów zajęła się Kamila Gałka a koordynowała wszystko Karolina Zaranek. Dzięki!
„Kiedy kolejna okładka?!”
Nie planuję raczej :D Jak to powiedział mój Mąż: „kolejna okładka też będzie Twoja! :D Ale już w magazynie „Mój dom i Ogród” ze szpadlem w ręku :D” Niech i tak będzie :D
Wiem jedno: cudownie było po prostu wrócić z Warszawy do domu! Uściskać dzieciaki, które rzuciły mi się na szyję! (jedno od razu rozerwało mi koszulę w poszukiwaniu pokarmu :D), rzucić do męża coś w stylu: „Czemu w kuchni taki syf”, wykąpać moje kochane brudasy i paść nieprzytomną do łóżka razem z całą moją kochaną ekipą :D
P.S. Dzięki, że chciało Wam się przeczytać moje kolejne „dyrdymały” ;-) Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie też go podać dalej. Dziękuję! :*
Brak komentarzy