16.15. Już od dwóch godzin patrzę na dyżurny zegar w salonie i nie wierzę. Byłam pewna, że jest dwudziesta. Leżę z nimi na dywanie i bateryjki mam wyczerpane. Byle do 20-stej!
5.45 – Nie wierzę. Normalnie nie wierzę! Musi mi się to śnić, że moje dziecko otworzyło oczy. Spoglądam na telefon. Tak, nie ma nawet magicznej szóstej, o której to zaczyna się dzień a kończy noc. Mam pełne prawo opowiadać wszystkim w ciągu dnia, że dziecko obudziło się w środku nocy. Mam prawo być zmęczona. Cały dzień będę narzekać.