Zawsze mi się wydawało, że jestem gruboskórnym typem kobiety. Że rzeczywistość przyjmuję na klatę w każdej postaci i nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Że cokolwiek by się działo, to ja na straży stać będę i niestraszne mi nic, co innych z rytmu wytrąca.
Jednak od kiedy mam dzieci, zmieniłam zdanie. Od kiedy mam tę dwójkę małych szkrabów, to obudziła się we mnie niesamowita wrażliwość. Wrażliwość na wszystko to, co kiedyś mnie nie wzruszało i nie powodowało drżenia rąk i chaotycznej wędrówki myśli. A teraz jest we mnie jeśli nie każdego dnia, to każdego miesiąca.
Zaczęłam się zastanawiać nad przemijaniem. Nad utratą tych najdrobniejszych chwil, które staram się kolekcjonować i wkładać do tych moich prywatnych szufladek.
Do szufladki „na zawsze” wkładam te momenty, gdy najstarszy obejmuje mnie mocno za szyję i ściska mnie najmocniej jak tylko potrafi.
Do szufladki „nigdy nie zapomnieć” wkładam chwile, w których jesteśmy w komplecie i celebrujemy te nieliczne ostatnio chwile razem.
Do szufladki „pamiętaj, że to nigdy się nie powtórzy” wkładam te momenty, w których moje dwa małe golasy szykowane są do wieczornej kąpieli i obaj chichrają się do mnie i odwzajemniają moje uśmiechy.
Do szufladki „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu” wkładam to jak mój Mąż po raz enty robi coś dla mnie, za co zapominam podziękować, chociaż on tak bardzo na to czekał, ale się nie upominał. Bo kocha. Tak po prostu. Bezwarunkowo. Na zawsze.
Do szufladki „doceniaj” wkładam to, że mamy dach nad głową. Że mogę dać mojemu dziecku owoce. Że mamy ciepło w domu i każde z nas ma buty na zimę i płaszcze ciepłe.
Mam tych szufladek tak wiele. I każdą z nich otwieram co jakiś czas, by nie zapomnieć. Nie zapomnieć, że mam wszystko czego potrzebuję. Że mam wszystko co najważniejsze. Że mam miłość. Mam zdrowie. Mam dzieci. Mam wiarę w lepsze jutro. Mam siłę by walczyć o kolejny dzień, tydzień, miesiąc i lata. Wspólne lata. Lata przepełnione miłością. Takie je chcę widzieć i takie chcę tworzyć.
Mam to wszystko i boję się. Boję się, że coś wejdzie w to życie butami, nieproszone i czar pryśnie. Że coś mi zabierze. Że kogoś bez pytania odsunie. Że zabierze mnie. Albo Jego. A przecież równie ważni jesteśmy. Ważni do tego, by jak najdłużej być razem. By być razem na zawsze. Na zawsze z nimi, ze sobą.
A ja tak bardzo bym chciałabym być z nimi wszystkimi do końca. Do najdalszego końca. Chciałabym widzieć ich uśmiechy. Dotykać ich dłoni. Patrzeć się na nich jak rosną. Jak rozwijają się i zdobywają życie. Chciałabym starzeć się nie sama, a z nimi.
Z nimi wszystkimi. Bez wyjątku. Do samego końca.
10 komentarzy
Poryczałam się …a niech Cię …
moje leki. pojawily sie wraz z dwiema kreskami na tescie ciazowym. wtedy nie sadzilam, ze beda ciagnely sie za mna przez cale zycie. kiedys kolezanka mi o tym opowiadala, nie wierzylam, bo wydawalo mi sie za maciezynstwo i rodzina to same plusy emocjonalne. niestety, moje szczescie podszyte jest wiecznym lekiem, ze cos…, ze ktos…
Poleciały. Łzy.
Dziękuję :*
u mnie też poleciały
Niby jest fajnie, niby wesoło, a zawsze gdzieś z tyłu głowy wisi myśl 'a co jeśli nagle tego zabraknie’. Wcześniej nie myślałam o tym. Dopiero kiedy zaszłam w ciążę zaczęłam się bać. Boję się o siebie, o niego i o tą małą kruszynę, która skradła moje serce. To chyba nieodłączny element macierzyństwa. Pisałam jakiś czas temu o tym u siebie ;)
hmm…a moze by tak nie bac sie? Ja tego strachu nie mam. Stracilo sie duzo w zyciu to sie czlowiek przyzwyczaja…i choc teraz szczesciem wybucham to kazdy moment jest jeszcze wazniejszy dla mnie bo wiem ze moze TEGO calego szczesliwego szalenstwa jutro moze nie byc. Wiem tez, ze jesli tak sie stanie, to to przezyje, jak przezylam wszystkie tragedie ktorych myslalam ze nie przezyje. I bedzie smutno i strasznie i bedzie bolalo i nic nie bedzie nigdy juz takie samo…Dlatego to co jest i to co doceniam jest jeszcze piekniejsze, dziekuje kazdego dnia i sie nie boje, bo ja wierze ze wybralam sobie to wszystko zanim sie urodzilam, jesli wybralam rowniez tragedie – niech tak bedzie. Nie ma sie czego bac, wszystko jest miloscia.
Przepiękny wpis :)
No i masz, wzruszyłam się. Właśnie mój mały ssak usypia przy mojej piersi a ja czytam Twój post i myślę sobie, cholera ona znowu trafiła w sedno. A niech Cię.. ?
Niesamowite, jak bardzo my kobiety jesteśmy do siebie podobne. Tak, tyle mamy szczęścia będąc tu gdzie jesteśmy, razem, kochając się wzajemnie ? My budując dom staraliśmy się stworzyć przyszłym dzieciom dom ciepły, suchy i bezpieczny. Tylko tyle, a dla wielu ludzi aż tyle. I to wystarczy do szczęścia. Zdrowie, ciepły dom, jedzenie i miłość.
Jestem tu od wczoraj….I od wczoraj w Twoich tekstach dokładnie odnajduję wszystko to co sama czuję….dokładnie takimi słowami,sposobem ich łączenia opisujesz moje myśli i uczucia….Odkąd jestem mamą (2lata) zastanawiałam się jak ubrać ten 'bałagan’ z głowy w słowa…I właśnie wczoraj, zupełnie przypadkiem trafiłam tutaj….Niesamowite jak można odnaleźć siebie w drugim,totalnie obcym człowieku…Zwykle nie piszę komentarzy….Dziś chcę powiedzieć,że tu zostaję ?