Ten post należy traktować z dużym przymrużeniem oka. W razie niezastosowania się do tego zalecenia, nie odpowiadam za interpretacje „z sufitu” ;-)
Nie wiem, czy dobieraliście się w pary na zasadzie przeciwieństwa czy podobieństwa. W naszym przypadku zdawać by się mogło, że to dwa przeciwieństwa się przyciągnęły. Życie jednak pokazało, że zarówno jedno jak i drugie jest największym harpaganem świata, i jak przystało na wybitnie terytorialnego męża i żonę będziemy do końca świata walczyć o swoje ;-)
No tak, „brutalny lajf” weryfikuje wszystko w praniu. Na początku byliśmy jak takie dwa gołąbeczki wtulające się do siebie i potrafiące ze sobą rozmawiać, nawet gdy mieliśmy inne na dany temat zdanie. Z czasem okazało się, że gołąbeczki są obecnie pterodaktylkami, które walczą o każde bzdurne jajo :D No taki klimat. Charakterki mamy co najmniej waleczne, a pazury to mamy zdecydowanie z gatunku najostrzejszych ;-)
Mówię Wam, wrażliwce z nas na punkcie swojego ego. Niedajpanieboshe rzucić jakąś uwagą, to spod pazuchy miecz wyrywamy! Całe jednak nasze szczęście, że takie zachowanie to zazwyczaj w przypływie gorętszego okresu w pracy, albo gdy zbyt wiele życiowych spraw nam się nawarstwia. I wtedy jedno pęka, zazwyczaj jestem to ja, i nakręcam mojego małżonka w machinę zwaną „utyskiwaniem i czepianiem się o byle pierdołę”. Jemu ten klimat udziela się i nakręcamy się jak ruskie ciągniki, aż przychodzi moment rozluźnienia, kiedy życie nam się uspokaja, to i my się uspakajamy. Niewątpliwie jesteśmy mieszanką wybuchową, która z miesiąca na miesiąc coraz bardziej dojrzewa. Niczym whisky czy dobra brandy, ha! ;-)
Trochę zazdroszczę czasami innym parom tej wiecznej zgodności. Tego spijania sobie z dziubków i umiejętności rozmowy polegającej na rzucaniu argumentami, a nie emocjami. W naszym przypadku to te cholerne emocje biorą czasami górę i wtedy z rozmowy nici.
Średnio raz dziennie mam ochotę mojego Męża udusić. I to nie tak bez emocji udusić. Najpierw bym się nim pobawiła, postraszyła, poszantażowała, związała. Poszczuła dinozaurami, później jakąś anakondą i spróbowała na nim wymóc, aby chociaż raz przyznał mi rację od razu, a nie próbował za wszelką cenę przekonać mnie do swoich argumentów ;-) To ten typ, który urodził się z monopolem na rację. Zresztą dokładnie jak i ja… Często jest w posiadaniu tej racji, ale [cholera jasna] bywają momenty, że robi z siebie większego profesora niż Hawking! :D
Uff. Trochę mi ulżyło pisząc powyższe. Zrobiłam na szybko psychoanalizę naszego związku ;-) :D
Ponieważ obecnie przebywamy w górach a dokładniej u mojego Taty, to niby przez przypadek, a moim zdaniem jednak tak miało być, że natknęłam się dzisiaj na worek bokserski, gruszkę czy jak ją tam zwać. Pytam się mojego Taty, czyj to jest worek i czy pomaga. Na co mój Tata odparł, że ta grucha należy do mojego brata młodszego ode mnie o dekadę! I podobno już od gimnazjum, mając lat trzynaście naparzał w nią za każdym razem przychodząc ze szkoły, kiedy wydarzyło się coś nie po jego myśli. Walił w nią do utraty tchu i mruczał coś pod nosem, co przynosiło mu niebywałą ulgę! Mądra bestia!
Widząc te bokserską gruchę wpadłam na genialny pomysł! Kupię sobie taki zmęczony worek, najchętniej na jakimś olxie czy allegro. I będę naparzać w niego wtedy, kiedy przyjdzie mi taka ochota! Wyrzucę z niebie negatywne emocje, pozbawię się myślenia o pierdołach a swoje frustracje będę wyładowywać na nim a nie na niewinnych [a czasami winnych ;-) domownikach!
Wracając jednak do meritum tego posta, bo kilka tygodni temu dostałam maila od Darii, która napisała do mnie bez wazeliny i prosto z mostu:
„Szczęśliva, wystarczy, że mi napiszesz czy mam mojego K. nabić na wirtualny pal czy spalić na stosie razem z moimi archiwalnymi Cosmopolitanami sprzed dekady, a tak zrobię! Wczoraj oznajmiłam mu, że sam będzie sobie prał swoje brudne majty i śmierdzące skarpety, jeśli raz jeszcze zostawi białe skarpety i majty w portkach, wrzuci je do kosza do prania złączone węzłem bakteryjnym zamiast odseparować! Odseparował wszystko i nastawił pralkę. Możesz teraz bić gromkie brawa, tylko nie za długo, bo przy okazji wyprał też mój beżowy kożuch i stanik z angielskiego Panache w rozmiarze 80H! W 90 stopniach! Uduszę!!! „
Widzę, że razem z Darią mamy momentami podobne klimaty i mamy szczerze powyżej uszu naszych wybranków! Nie wiem jak Wy, ale ja pana K. najpierw bym nabiła na wirtualny pal, później bym z nim porozmawiała a na koniec nakarmiła pomidorówką! ;-)
Całe nasze szczęście, że to podobno normalne mieć czasami powyżej uszu naszych wybranków. Utwierdziła mnie w tym kilka dni temu moja babcia, która na moje pytanie, czy bywały momenty, że miała Dziadka dosyć, a wiem doskonale, że są szczęśliwym małżeństwem od 50 lat, odpowiedziała zupełnie bez krępacji:
„Dziecko drogie. Kiedyś, kiedy Dziadek wrócił do domu po zakrapianej imprezie w pracy, kolejnej zresztą już, zawinęłam dorosłe zawiniątko w stary kożuch i wyciągnęłam na tym kożuchu za drzwi. O ósmej rano zawiniątko obudził styczniowy mróz na klatce schodowej, i tym oto sposobem zapamiętał raz a dobrze, że do domu przychodzi się trzeźwym i kiedy jeszcze jasno.
A, zapytałaś się mnie, czy miewałam go dosyć. Ja nie pamiętam, kiedy nie miewałam go dosyć!” – i puściła do mnie oko :D
2 komentarze
Z nimi żle, a bez nich jeszcze gorzej ;)
Ten worek to polecam ;) My chodzimy razem na karate i legalnie się bijemy, acz ledwo co kontaktowo, co nam naprawde dobrze robi :) Mozesz tez kupic zwyklą tarczę do sztuk walki, mozesz z całej sily uderzyć, jak ją trzyma i nic mu nie będzie a wścieklunek ucieka :p