post archiwalny
Nie chcę rozpisywać się, jakie trudne to życie słomianej wdowy ;-) Gdybym porządnie poszukała, to znalazłabym mnóstwo innych kobiecych przypadków czy sytuacji, podczas których dają sobie dziewczyny radę i nie narzekają.
Dlatego i ja postanowiłam zagryźć zęby i taranować rzeczywistość, chociaż przyznam, że czasami nie ogarniam i roztkliwiam się nad sobą ;-)
Ale ja dzisiaj nie o tym. Zacznę bez specjalnego, szumnego wstępu. Pewnie macie świadomość i kto wie, czy nie znacie tego z własnego doświadczenia, że bywa w małżeństwie pod górkę. Natłok obowiązków, zmęczenie materiału, dzieciaki które domagają się atencji i w tym wszystkim Wy, którzy niby próbujecie w tym wszystkim odnaleźć siebie, ale nie jest łatwo. Chcielibyście być tą dawną parą, która ma w sobie od groma wigoru, nie może oderwać od siebie rąk, patrzy na siebie jakby rozsadzało Was zakochanie i wręcz nie możecie doczekać się wieczoru, podczas którego dacie upust emocjom, potrzebom i szaleństwu. Spoko, jeśli jest Wam dane to całe szaleństwo mimo ogromu pracy, dzieci etc. Mam jednak wrażenie, że większość zmaga się jednak z klasyczną codziennością, wcale nie tak różową, jak ją opisują obrazki z reklam telewizyjnych…
Gorący wieczór. Dzieci w łóżkach. Wy rozpaleni do granic przyzwoitości. Dobra. Niby spoko. Wizja kusząca, tylko że w praktyce często bywa tak, że przychodzi 21.00, dzieci poszły spać a Wy jedyne o czym marzycie, to pieprznąć się na sofę albo przykryć kołdrą i pójść na długie i zasłużone kimono do samego rana. O ile oczywiście nie zasnęliście wcześniej wraz z dziećmi :D
Zmęczenie to jedno, ale jest jeszcze sprawa tych przeklętych emocji, tych niesnasek, tych drobnych punktów zapalnych, które zdarzają się w ciągu dnia z powodu zmęczenia, wzajemnych nieporozumień. Spiętrzają się, zostają w głowie, stwarzają niechęć do partnera. I wtedy odechciewa nam się wszystkiego, o wspólnych i namiętnych wieczorach nie wspominając!
Znam to. Klasyczne „I’ve been there, I’ve done that”. Dlatego kiedy mój M. przyleciał wczoraj do Polski obiecałam sobie, że tym razem wykażę się pewnego rodzaju dojrzałością i nie dam się ponieść emocjom. Nie będę się podkładać, o nie! Nie zacznę być klasyczną „niunią”, która będzie na każde skinienie faceta i aby tylko było dobrze, to załagodzi każdą drobną awarię. Ja po prostu stanę sobie z boku, jak przyjdzie ewentualny moment zapalny, i zadam pytanie, które działa. Chociażby zwykłe i rozładowujące napięcie:
– Kurde, serio wchodzimy w te klimaty? Cholera, przecież wiemy, że nie warto.
– Znowu popełniamy ten sam schemat, co ostatnio. Pamiętasz?
– Ty myślisz, że Ty masz rację. Ja myślę, że ja mam rację. A może kurde wyluzujemy, przytulimy się i spojrzymy na to jeszcze od innej strony?
– A gdybyśmy tak dali spokój i spróbujemy jak kiedyś, bez spięć i kłótni o to czyja racja mojsza, twojsza albo srojsza, co?
– Skarbie, nie wchodzę w to. Mam dosyć. Spróbujmy nie spinać się o brudne gacie. Damy radę?
– Dajmy spokój. To głupie. Widzisz, że znowu wchodzimy w te rewiry? A może być normalnie, ogarniemy? Jak myślisz?
Powiem Wam tylko tyle, że przystopowaliśmy, jak widać wyżej, i wczorajszy wieczór to było marzenie! To był jeden z niewielu wieczorów w ostatnich miesiącach, podczas którego usiedliśmy, tfu położyliśmy się na sofie z lampką wina, i mimo cholernego zmęczenia, bo M. na jetlagu (wrócił z innej strefy czasowej), a ja totalnie wyczerpana po ostatnich tygodniach z dziećmi, zamiast czepiać się pierdół, łapać za słówka i wytykać sobie, kto i co więcej zrobił, to …
… przytuliliśmy się, pogadaliśmy. Znowu tworzyliśmy ten zgrany duet, który tam dobrze pamiętam kiedyś.
Zapytacie. No dobra, Szczęśliva. Ale wiesz, że później znowu wraca szara codzienność. Znowu zapominamy o tym staraniu. Co wtedy? Wtedy trzeba to wskrzeszać sobie na nowo! Z uporem maniaka! Przypominać sobie te kilka powyższych zdań, gryźć się w niewyparzony jęzor. Być tą pierwszą osobą, która nie kontynuuje kłótni tylko staje z boku i patrzy na to z chłodnym obiektywizmem. Albo przytuli. Poprosi o spokój, o te dawne klimaty. Głęboko wierzę, że inteligentni, kochający się ludzie potrafią zdobyć się na to, aby znaleźć drogę do wzajemnego porozumienia. Będzie cholernie ciężko w niektórych przypadkach, ale warto się starać!
Samych pięknych wspólnych dni i wieczorów, bez choleryzmu i drobiazgowości! ;-)
3 komentarze
Oj tak warto odpuszczac czasem. Bo i człowiek zdrowszy i wbrew pozorom szczęśliwszy. Bo czymże jest jedna leżąca gdzieś samotnie skarpetka czy kilka talerzy w zlewie. To nie ucieknie będzie na nas czekać a chwile z drugim człowiekiem? No cóż to jest czas a czasu się nie cofnie. Tracimy czas na szczęście a w imię czego? Tego brudnego talerza lub skarpetki? Nie warto!!!!
a mi się wczoraj nie udało… ale dzisiaj się uda, nie warto nie mówić tych zdań, które cytujesz. PS – jestem 10 lat po ślubie i każdy dzień utwierdza mnie, jak wiele w małżeństwie harówki. Piękna, ale i harówki. uffff.
Gorzej gdy jedno chce odpuścić, a drugie gotowe kruszyć kopie o kurz na meblach.