Wczorajsze popołudnie. Stoję w kuchni i smażę naleśniki. Cała moja wesoła trójca jest już w domu. Wszyscy zmęczeni i marudzący. Ja równie zmęczona i moje marudzenie też wisi na włosku, ale najchętniej to bym krzyczała. Zasypiam na stojąco.
Pięć naleśników już usmażonych.
„Jeszcze dwa usmażę i jak padnę na sofę, to chyba tylko dźwig mnie podniesie.” – mówię do siebie pod nosem.
Mamo to i mamo tamto. Mamo, głodny! Mamo, ona mi zabrała balonik! Mamo, nie mogę znaleźć mojego piórnika!
Słucham tego i z każdym kolejnym zdaniem mam ochotę strzelić sobie w łeb. Gdybym miała procę w domu, to zdecydowanie zaczęłabym strzelać w nogi od stołu albo jabłka na kuchennym blacie, które jeszcze chwila i będą zjedzone przez owocówki.
Nagle słyszę głos mojego syna dobiegający z sypialni:
– Mamo, a co to takiego??? – krzyczy wniebogłosy.
– Synu, chwila. Smażę jeszcze. Daj mi minutę! – krzyczę z kuchni.
– Ale mamo, co to jest?! – słyszę znowu.
– Ale o czym mówisz, skarbie? – dopytuję krzycząc, ale już nie dam się zwabić podczas smażenia naleśników, aby odejść od patelni, bo raz o mało włosy chaty w ten sposób nie spaliłam.
– Znalazłem to w szufladzie Waszej sypialni! Ale to dziwnie wygląda!
Otwieram szeroko oczy i zaczynam się zastanawiać, ale serce jakby mi mocniej biło.
– O czym Ty mówisz, skarbie? Jak to wygląda?
– No dziwnie jakoś. Teodor chodź, zobaczysz! To będzie nasza broń! Ty będziesz miał rękawicę Thanosa a ja to! Patrz, jaką to ma końcówkę!
Zaczęło mi się robić gorąco. Nie wiem, czy iść do sypialni, czy czekać na rozwój sytuacji. Tak czy siak, na pewno coś wymyślę, jak im to wytłumaczyć. Może powiem po prostu, że to jest masażer do twarzy. Teraz tyle tych fikuśnych masażerów do twarzy produkują, że to będzie dobra odpowiedź. – myślę pod nosem. Przecież to było tak dobrze schowane. Jak oni to znaleźli??? – zastanawiam się.
Dobra, skończyłam smażyć. Idę małymi krokami w stronę sypialni, aby wytłumaczyć młodziakom, że to co trzymają w rękach to po prostu masażer. Nie powinni dopytywać przecież.
Wchodzę do pokoju. Lekko zdygana. Kto wie, czy wypieków na twarzy nie dostałam. Niby żadna to zbrodnia, a jednak człowiekowi może się w takich sytuacjach gorąco robić. Gaia dołączyła do chłopaków i patrzy na ten przedmiot uradowana, jakby był dla niej znajomy. Już mam powiedzieć, żeby mi oddali moją własność. Patrzę na Ivka, on na mnie. Schował przedmiot za plecami, ale po moim wzroku zobaczył chyba, że nie ma co ściemniać i trzeba mamie znalezisko oddać. Wyciąga zza pleców obiekt mojego zawstydzenia.
Patrzę, patrzę…. a on trzyma w ręku tłuczek do mięsa! Ten, który zgubił się jakiś tydzień temu. :D
– To ja śchowałam! – cieszy buzię uradowana Gaia.
I wszystko jasne. :-D Kto by się spodziewał, że tłuczek do mięsa wywoła takie emocje… Uff, odetchnęłam z ulgą. A myślałam, że to będzie bardziej wibrujące znalezisko. :D
Brak komentarzy