– Mamo, ja chcę kaszkeeee! – słyszę od mojego Juniora już od samego rana.
Na początku udaję, że nie słyszę próbując korzystać z faktu, że córa jeszcze śpi. Ale synal nie daje za wygraną. Najpierw uderza mnie ciałem w mój lewy bok, niby od niechcenia, a tak naprawdę to ze zniecierpliwienia, a następnie ściąga ze mnie kołdrę nic sobie nie robiąc z faktu, że jestem półprzytomna.
– Mamo, ja bardzio chcę kaszkę! – słyszę po raz n-ty w ciągu ostatniej minuty. Wibruje mi to zdanie w uszach co rano.
Najchętniej wyrwałabym z siebie soczyste „Nie!” albo „Daj mi spokój”, bo nocka była krótka. Ale zaciskam zęby. Przecieram oczy i wstaję. Chwiejnym krokiem zmierzam w stronę kuchni. Biorę tę jego malutką i mięciutką dłoń, i prowadzę tego małego człowieczka w stronę kuchni. Głaszczę jego główkę z białymi, kręconymi włosami i okręcam jeden z jego loków na mój palec. On jak zwykle ucieka i teatralnie pokazuje mi, gdzie leży jego ulubiona miseczka.
Zagrzewam wodę w czajniku, mieszam jego kaszkę i słyszę:
– Już nie cię kaszki! Nie cię, i nie cię! – co oznacza dokładnie tyle, że on właśnie zmienił zdanie i już nie ma ochoty na kaszkę, którą mu właśnie zrobiłam.
Muszę ostro zaciskać zęby, żeby nie powiedzieć: „Nie, to nie!” albo „Łaski bez”, ale ostatkiem porannej cierpliwości kucam koło niego i próbuję poznać przyczynę, dlaczego on zmienił zdanie. Po chwili dochodzę do wniosku, że nie dowiem się, z czego wynika chwiejność decyzji tego małego człowieka. Kiedy odstawiam kaszkę w najdalszy kąt kuchni słyszę z pretensją:
– Nie dałaś mi kaszkiiii?! Jestem na Ciebie złyyy!
Nie wiem, co rozsądni ludzie robią w tego typu sytuacjach, ale na usta ciśnie mi się jedno z przekleństw, którym uraczyłabym wtedy samą siebie. Dałoby mi to chyba taką ulgę, ale postanawiam trzymam się najmocniej, jak tylko potrafię.
– Skarbie dałam Ci kaszkę, ale Ty jej chciałeś. – tłumaczę zaciskając zęby i cedząc słowa.
– Gdzie jest moja kaszkaaa? – słyszę znowu. Oprócz pretensji doszedł jeszcze płacz i łzy jak grochy.
„W dupie!” – mam ochotę odpowiedzieć. „W dupie jest Twoja kaszka. Mój sen też jest w dupie. Tego ranka wszyscy jesteśmy w dupie.” Mówię do siebie w myślach.
– Twoja kaszka jest tutaj. – pokazuję palcem. Chcesz ją? – dopytuję.
– Yhy. – co oznacza mniej więcej tyle, co „tak”.
Podaję obywatelowi kaszkę.
– Ja nie chciałem zimnej kaszki! – słyszę.
„Japierdolęniewytrzymamtego.” Znowu mówię szeptem do samej siebie. Daje to jakąś niepisaną ulgę, że mogę sobie przeklnąć, ale nikt tego nie słyszy.
Podgrzewam kaszkę znowu. Choć tak naprawdę, to powinnam pieprznąć tym wszystkim i wrócić do wyra a chłopaka zostawić w tej kuchni samego z zimną kaszkę na stole. Ale ponieważ chciałam załagodzić jego płacz i za nic w świecie nie chciałam pobudki Gai, to podaję mojemu dwuipółlatkowi ciepłą kaszkę pod nos.
– Golącia jest! – słyszę. Co znaczy tyle, że jest „gorąca”.
Łzy jak grochy. Moja cierpliwość na włosku. Ale w końcu obywatel jakimś cudem sam dochodzi do wniosku, że jest na tyle głodny, że wypada jednak wpieprzyć tę kaszkę.
I dzień sobie mija. Są łzy radości i łzy smutku. Zbliża się wieczór. Wracamy ze spaceru i ten naczelny maruder naszej rodziny podbiega do mnie najszybciej jak tylko potrafi, trzymając w ręku obskubaną do połowy stokrotkę. Wręcza mi ją, łapie za moje policzki i krzyczy:
– Jesteś moją najbaldziej kololową mamą na świecie! (to oznacza tyle, że jestem jego najbardziej kolorową mamą na świecie ;-)
A ja się rozpływam, jak na kochającą i wybaczającą matkę przystało. Starszak też był kiedyś w „tym” wieku, kiedy wszystko mu nie pasowało. Na moje i jego szczęście – minęło mu! ;-)
P.S. I jak tu nie kochać tych małych stworów?
3 komentarze
Piękne. Dzień z życia prawie każdej mamy, ale i taty czasami. To ja w takim razie też poplose tloskę kaszki.
To tak jak miałam przed wczoraj z moją 6-tygodniową córcią. W nocy nie chciała spać, do południa mąż w pracy a mała nie spała i była tak marudna że dopiero o 13 udało mi się wysikac. Po 15 udało nam się wyjść na spacer po chleb do piekarni (w końcu musiałam zjeść śniadanie). Całe popołudnie dawała popalić. Nie ma kolek, po prostu miała gorszy dzień, no w końcu jest kobietą, ma takie prawo. Dopiero po 17 zjadłam śniadanie i obiad na raz. Miałam już serdecznie dość, byłam głodna, niewyspana i wypruta z życia. Ale kiedy wieczorem po karmieniu wtuliła się we mnie i zasnęła, nie mogłam się napatrzec na moją śliczną bezbronną istotke, której po prostu nie da się nie kochać z całego serduszka.
Kurze a myślałam że tylko ja prxeklinam i nie mam czasEm cierpliwości a później wyrzuty sumienia jak można do 5miesięcznego dziecka nie mieć cierpliwości i mówić Do siebie takie rzeczy … dobrze ze są blogi innych mam :)