Do całkiem niedawna byłam piękną-żwawą-dwudziestokilkuletnią dziewczyną, która miała już jedno dziecko i planowała kolejne. W wieku trzydziestu lat miałam już [albo tylko?! ;-)] dwóch synów.
Przyznam zupełnie szczerze, że przed poznaniem mojego Męża nie sądziłam, że macierzyństwo kiedykolwiek będzie mi dane. Nie czułam mięty do posiadania potomstwa, nie wspominając o tym, że nie było na horyzoncie konkretnego kandydata, który nadawałby się na partnera, a przy okazji i ojca moich dzieci.
Gdzieś tam w duchu zaczęłam się godzić z myślą, że zostanę starą panną, która świadomie zdecyduje się na zapłodnienie in vitro. Nie śmiejcie się. To były moje rzeczywiste myśli. Dylematy dostającej od życia zdrowo w tyłek dwudziestoczteroletniej dziewczyny. Całe moje szczęście, zupełnie serio bez wazeliniarstwa, spotkałam mojego obecnego Męża i poszczęściło nam się, bo mamy dwóch cudownych chłopaków. Ale ja nie do końca dzisiaj o tym. Chociaż jestem blisko tematu, który za moment poruszę.
Nigdy, serio, nigdy nie myślałam w kategoriach: „Hola chicca! Do trzydziestki muszę mięć dwójkę dzieci!”. Nie to, że takie myślenie uważam za złe. Ja po prostu nie stawiałam sobie granic ani tego typu deadline’ów, i nie planowałam dzieci w charakterze jakiegoś projektu do zrealizowania, na który daję sobie czas do „wtedy i wtedy”. Choć pewnie zmieściłam się w średniej krajowej porodowej ;-) Zdaję sobie sprawę, że takie planowanie może mięć wg niektórych sens. Jak ktoś planuje międzynarodową karierę i buja się po światowych uniwerkach, doktoryzuje się, uderza do korporacji i takie tam. To wtedy macierzyństwo można określić jako pewnego rodzaju stop-over, który warto zaplanować.
No więc reasumując ten akapit i zmierzając za moment do następnego: dla mnie jest to zupełnie bez znaczenia, czy jestem ryczącą dwudziechą, trzydziechą czy czterdziechą. Czuję się młodo, mam mnóstwo energii [z małymi wyjątkami] i mogłabym góry przenosić. Cieszę się, że mam dwóch synów i chciałabym mieć kiedyś trzecie dziecko. Kiedy? Najchętniej poczekałabym jeszcze kilka lat z takich trochę egoistycznych i rozwojowych pobudek. Marzy mi się weekend tylko we dwoje, spokojniejsze wakacje, wreszcie przespane noce, może kiedyś wakacje w stylu romantico, a wiadomka, że dzieciaki na zostawienie ich z rodziną muszą być w miarę odchowane. Z drugiej jednak strony za długo to ja czekać nie mogę, bo [przeczytaj ten post], mnie i mojego Męża dzieli niemała różnica wieku.
Tydzień temu byłam z młodym w przychodni. Stoimy przy recepcyjnym okienku i czekamy na jakieś dokumenty. Zaraz za nami stoi kobieta z dzieckiem [mniej więcej trzylatkiem], której postura wskazywała na kolejne maleństwo w brzuchu. Wyglądała pięknie! Uroda w stylu Monici Bellucci. Klasa sama w sobie. Biła od niej niesamowita świeżość i ogrom energii [której na marginesie tego dnia mi właśnie brakowało]. Śmiała się i żartowała ze swoim synkiem. Patrzyłam na nią tak trochę z ukrycia. Wiecie, pojawiają się w pobliżu nas czasami takie osoby, że nie można od nich oderwać wzroku. Próbujecie być dobrze wychowani ;-) i nie chcecie zerkać, ale wzrok sam Was pcha do spoglądania w ich stronę. Ja nazywam takich ludzi „z wewnętrznym magnesem”. Wybitnie przyciągają wzrok!
Kiedy już kolejną minutę na nią zerkałam, to w pewnym momencie spotkałyśmy się wzrokiem. Poczułam zew śmiałości i zdecydowałam się powiedzieć jej o tym, co tam kołacze się w mojej głowie. Tym bardziej, że to były same pozytywy! Podeszłam, pewnie cała zarumieniona i powiedziałam szeptem:
– Nie mogę oderwać od Pani wzroku. Proszę mi wybaczyć, starałam się zapanować nad tym, ale za nic mi się nie udało. Wygląda Pani w ciąży tak pięknie i świeżo, że aż zazdroszczę tego pięknego stanu! – i obie w tym momencie uśmiechnęłyśmy się do siebie. Nagle, po tych kilu moich zdaniach nieskładnie wypowiedzianych i rumieńcach w kolorze buraczkowej czerwieni, moja rozmówczyni powiedziała coś, co mnie zamurowało totalnie.
– Pani Magdo, czytam Pani bloga. To mi teraz głupio, że nie podeszłam, ale zerkałam na Panią i Pani synka i zastanawiałam się, czy to wypada tak w przychodni podchodzić i gratulować bloga. Agnieszka jestem. – uścisnęłyśmy sobie dłoń i zamieniłyśmy jeszcze kilka prywatnych zdań. A na koniec Agnieszka dodała coś, o czym my, kobiety, powinniśmy pamiętać, w chwilach matczynego zwątpienia i wtedy, gdy macierzyństwo odkładamy na później.
– Wiesz, Magda. Ja mam 40 lat. Mam osiemnastoletniego Syna, przy którym byłam chyba najbardziej wystraszoną dwudziestoletnią mamą. Nigdy nie czułam się tak spokojna, pewna siebie i na właściwym miejscu, jak właśnie teraz…
Skonfrontowałam to pierwsze wrażenie, które na mnie wywarła i naszą rozmowę i byłam już pewna, że bycie „młodą mamą” to nie metryka, to stan umysłu! ♥
11 komentarzy
Moja mama miala 19 lat jak mnie urodziła. Mimo młodego wieku i dziecka skończyła studia, razem z Tatą zbudowali dom i wychowali mnie. Mam do tej pory bardzo dobry kontakt z Mamą, o czym świadczy nawet mieszkanie dosłownie przez płot ☺ choć w pierwszej chwili informacja o ciąży była dla niej zaskoczeniem to poradziła sobie z tą rolą świetnie. Jest idealną mamą i babcią dla mojego dziecka. Bardzo ją kocham
Jestem 43 letnią „młodą” mamą. To moje trzecie dziecko, nieplanowane ale wyczekiwane i kochane jak pozostała dwójka :). I potwierdzam te mądre słowa!!!!! Czuję się wspaniale, jestem bardziej spokojna, mam ciut mniej siły ale więcej cierpliwości i co najważniejsze, doświadczenia.
Dziewczyny, polecam!!!!!!! :D
Mam 36 lat i jestem w 6 miesiącu ciąży z drugą córą. Pierwsza kończy rok za dwa tygodnie. Zawsze myślałam, że wyjdę za mąż mając lat dwadzieściakilka i urodzę bezproblemowo dzieci. Życie…cóż, miało dla mnie inny scenariusz. Męża poznałam, jak miałam lat 28, po 30-tce zaczęliśmy się starać o potomstwo. Udało się w zeszłym roku, po kilku latach biegania po lekarzach i drugim in vitro. Druga ciąża nagła i niespodziewana, totalna wtopa :) Moje dzieciate koleżanki opowiadały, jak to z wiekiem coraz trudniej przejść zdrowo ciążę, że odporność pada, że sił brakuje itp. Gdzie same rodziły kilka lat temu i ich drugie dzieci są starsze od mojej Pierworodnej. A ja mam wrażenie, że teraz jestem w lepszej formie, niż w pierwszej ciąży. Mam więcej energii, pomimo zmęczenia, bo jednak uczący się chodzić całkiem spory szkrab (córka nie należy do tych drobnej budowy) to dość wysoka poprzeczka :) Do niedawna karmiłam ją piersią, o co musiałam wykłócać się z prowadzącym ciążę lekarzem, bo niby karmienie w ciąży może zaszkodzić. Mi tam bardziej szkodził stres odstawiania małej od cycka. W końcu to ona mnie odstawiła :) Jestem coraz bardziej pewna siebie w tym macierzyństwie, słucham intuicji, a nie podręczników, nie uginam się pod presją „dobrych rad” i po prostu jestem bardzo szczęśliwa. Pomimo tego zmęczenia, rutyny, tego, że każdy dzień jest podobny do poprzedniego. Cieszę się drobiazgami i wydaje mi się, że teraz potrafię bardziej docenić to szczęście, jakim są dzieci, niż gdybym je miała 10 lat temu.
Za dwa miesiące wybije mi 33 a ja jestem w pierwszej ciąży i lada chwila mój pierwszy szkrab będzie ze mną (planuję jeszcze kolejne :) ). Nigdy nie miało dla mnie znaczenia ile kto ma lat, stan umysłu i ducha jest ważniejszy niż metryka. Podziwiam ludzi, którzy mimo upływającego czasu potrafią cieszyć się każdym dniem i czerpać z niego pełnymi garściami.
Podpisuję się rękami i nogami pod tym co napisałaś.
Wszystko zależy od stanu umysłu i akceptacji samej siebie.
a ja znów w drugą stronę :) miałam niecałe 21 , mąż 24 lata gdy braliśmy ślub. znajomi za głowę się łapali, że co my tak wcześnie, młode lata marnujemy ;) córa pojawiła się po 3 latach małżeństwa, teraz prawie na 5 rocznicę ślubu urodzę drugie dzieciątko :) także będę miała prawie 26 lat, dwójkę dzieciaków, do 30 mam nadzieję już na ten romantyczny wieczór, ba! weekend! :D i mówiąc szczerze, bardzo pasuje mi taka „opcja”. :)
Ha, a ja dopiero w wieku 40 lat spotkałam Miłość mojego życia, wcześniej myślałam, że już będę na zawsze singielką. Teraz mam 42 lata, siedzę sobie na łóżku i słucham oddechu śpiącego Męża, a w pokoju obok pomrukuje przez sen nasz 9-miesięczny Synek :) Życie potrafi zaskoczyć, a szczęście spada w najmniej oczekiwanym momencie
Ja po raz czwarty zastałam mamą po 40tce . Teraz nasza córcia ma 3 latka a ja dalej czuję się młodą mamą.
Miałam niecałe 18 lat jak urodziłam pierwszego synka , drugiego urodziłam mając 22 z hakiem i wiem że to było najlepsze co zrobiłam , mam 2 wspaniałych synów , na których teraz bym się już nie zdecydowała , podziwiam mamy po 30 czy 40 , naprawdę podziwiam ;) ja mam 23 lata i wiem że już nie chcę więcej dzieci , nie chce więcej pieluch , nocnego wstawania itp , teraz pracuje , wychowuje dzieciaki , kończę szkole i czuje że jestem na swoim miejscu ;) A po 40 będę miała prawie dorosłe dzieci i czas dla siebie i męża ;)
Nie zawsze można zdecydować kiedy w jakim wieku i ile się będzie miało dzieci. Syna urodziłam w wieku 20 lat , następny syn w drodze mając już skończone 31 lat, gdyby to ode mnie zależało zapewne miałabym juz napewno 2 maluchów , ciszę się jednak że mam tą możliwość zostać mamą po raz drugi :-)
Może wzbudze falę złości, ale wypowiem się z perspektywy dziecka tych późnych rodziców. Mam 24 lata, moja mama kiedy mnie urodziła miała 37 lat, tata 44 lata, mój mąż również ma 24 lata, a jego mama gdy się urodził miała 42 lata, a tata 41 lat. Teraz może to wszystko się zmieniło, ale gdy chodziłam do podstawówki babcie i dziadkowie moich kolegów byli w wieku moich rodziców. Ja i mój mąż jesteśmy jak na swój wiek bardzo dojrzali, ale też próbujemy układać swoje życie z tym, że to już jest ten moment kiedy trzeba powoli zająć się rodzicami, tak jak oni kiedyś nami, lekarze, szpitale. Dziadkowie naszych dzieci nie zagrają z nimi w piłkę. Jestem dzieckiem późnych rodziców, za dziecka pomagali mi więcej niż mojemu starszemu rodzenstwu, ale to ja mając 24 lata i jeszcze mały bagaż doświadczeń, pomagam teraz im i jest mi trudniej niż mojemu rodzenstwu po 30 stce z ustabilizowanym życiem.