To raczej żadna tajemnica, że odkąd jesteśmy rodzicami, to częstotliwość naszych wieczornych wyjść „w teren” ze znajomymi albo spada do zera, albo utrzymuje się na dość niskim poziomie, niższym niż bywało to wcześniej. To raczej klasyk ;-)
Odrobinę zmieniają nam się priorytety a i doba nie jest rozciągliwa, normalka. Poza tym, tak między nami, ja dla przykładu niemalże codziennie w okolicach godziny 21.00 kładę się kopytami do góry i jedyne na co mam siłę, to zapytać mojego M. czy zarzuci na mnie kocyk, bo ja nie czuję się na siłach, aby po niego sięgnąć :D
Nie chcę robić z siebie jakiejś ofiary losu ani cierpiętnicy, bo nią absolutnie nie jestem, ale trochę w tym prawdy jest, że gdy dzieciaki w łóżkach, to ja padam na kolokwialny pysk. Przyznam się też bez bicia, że do południa to ja jeszcze mam siłę świat zdobywać i myśląc wtedy o wieczorze przy winie poza domem, to jeszcze jarałabym się tą wizją jak dziecko. Ale im bliżej wieczoru, tym ten mój entuzjazm i energia maleją :D
Mój Mąż też w głównej mierze dedykuje cały swój czas rodzinie. Dawne wieczory poza domem zamieniliśmy na fajny, rodzinny czas z dziećmi. Taka sytuacja ;-)
Zazdroszczę jednak mojemu Mężowi jednej rzeczy – tego, że choćby padał wieczorem na twarz, to raz na jakiś czas pójdzie z kumplem na piwo. Po mega aktywnym dniu jeszcze wykrzesa z siebie siły, aby pobyć w męskim towarzystwie. A ja chyba zacznę brać z niego przykład, bo widzę, że to ma potencjał człowieka pozytywnie naładować i zresetować. Zazdroszczę mu tych momentów i wkurzam się, że ja z tym jestem do tyłu. Najchętniej to w ogóle trzymałabym go pazurami w domu. Straszne to, co nie? ;-)
Ja jednak dzisiaj nie o tym, bo widzę, że znowu zbaczam z tematu! Mamy w domu pewną zasadę, o której za moment. Opowiem Wam teraz sytuację sprzed kilku dni.
Dzwoni do mojego M. kumpel. Dzieci facet nie ma, więc ma też nikłe pojęcie o tym, co to znaczy „być tatą i partnerem”. Mój Mąż jest w łazience z dziećmi. Odbiera telefon i zaczyna się rozmowa na głośnomówiącym:
– Cze. Słuchaj, wpadłbyś za moment i poszlibyśmy na piwo. – mówi jego kolega.
– Teraz nie mogę, stary. Później jak najbardziej.
– Nie, no teraz. Później to ja nie mogę. To co, wpadasz? – znowu namawia.
– Kąpię teraz dzieci. Człowieku, teraz nie ma szans. – mówi mój M. już z lekko podniesionym ciśnieniem, bo gadać do typa można jak do ściany.
– Ale stary … przecież ….blah blah blah blah blah blah
– K…wa. Teraz nie mogę, rozumiesz?! Kąpie dzieci, kumasz? Jak je wykąpię i położę spać, to możemy się spotkać.
– Ale, to … Magda nie może ich teraz za Ciebie wyką … blah blah blah ?
– Czy Ty rozumiesz, co do Ciebie mówię? Ja te–raz ką–pie dzie–ci, stary. Magda pracuje. Przyjdź, wykąpiesz je ze mną, uśpisz je, to pójdziemy. Proste?!
– Eeeeeeeeeeeee … yyyy. Okay ….. yyyyyy… uuuuuu
I to się nazywa małżeńska solidarność! Prawy sierpowy, bitch! Bezczelnie słuchałam tej ich rozmowy i byłam z mojego Męża dumna, serio! DUM-NA! Sprawa niby oczywista, ale cholernie się ucieszyłam na taką jego zdecydowaną postawę. Nie ma to tamto. Nie ma, że jest miękki.
Sprawa jest moim zdaniem prosta i wypada uwzględnić tutaj nie tylko samego siebie, jak to niektórym się wydaje, ale dostrzec potrzeby innych! Jeśli jedno z nas wychodzi z domu, to nie zostawia drugiej osoby w środku „pola minowego”! Mam na myśli to, że nie robi kolokwialnej „chamówy” i nie wychodzi w najmniej odpowiednim momencie.
No chyba, że macie inne zasady – szanuję. U nas jest tak, jak właśnie piszę. Wieczorne oporządzanie naszych dzieciaków nie należy do łatwych zadań. Staramy się tak żonglować obowiązkami i się nimi wymieniać, z opieką nad dziećmi włącznie, aby sobie pomagać. Za każdym razem, gdy mój M. wybiera się na piwo z jednym z kumpli, to najpierw zajmuje się bambrami. Wykąpie ich, nakarmi i uśpi. Gdy dzieciaki już śpią, to on z czystym sumieniem wychodzi wtedy z domu. Ja w tym czasie bąków nie zbijam. Albo pracuję albo chatę pucuję. Proste? Proste!
Tak. Tak właśnie pojmuję partnerstwo i dzielenie się obowiązkami w związku!
Piąteczka! ;-)
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie też go podać dalej. Dziękuję!
10 komentarzy
Jeju ale zazdraszczam, ja ciągle walczę… no dobra pracuję nad tym żeby i mój mąż nie zostawiał mnie właśnie z największym bajzlem, bo on „musi akurat teraz iść/jechać/załatwiać” i to nie przez jakąś tam złośliwość tylko czystą bezmyślność. Jak na razie tłumaczenie skutkuje tylko tym, że się względnie powstrzymuje przed wyjściem w danym momencie ale za parę dni jest powtórka z rozrywki ;)
Ja walczyłam ze trzy miesiące i rożnie to bywało, bo mąż raz wypełniał wszystkie swoje obowiązki a raz nie, ale postawiłam sprawę jasno: jeśli nie tworzy z nami rodziny, a ja dam sobie radę sama (bo przecież jak człowiek musi to zrobi), to równie dobrze mogę być samotną matką a on dawać kasę na utrzymanie dziecka… Chyba zadziałało. Ale nie polecam tej metody każdemu, bo gorzej jak na mężu czy partnerze nie zrobi wrażenia a kobieta nie spełni swojej groźby ☺️ Wtedy już sobie przekicha do końca. Mam nadzieję, że w końcu i twój się ogarnie! Znasz go najlepiej, więc znajdź jakiś sprytny sposób. Pozdrawiam!
No to ja mam tak samo, raz ma dobry dzień i wyręczy mnie we wszystkim a raz na odwrót, jutro na przykład chciał z domu wybyć na pół dnia a sam na popołudnie zaprosił gości. Więc obiad, sprzątanie i ogarnięcie dwójki dzieciaków spocząć miało na moich barkach. Wyperswadowałam mu to, może niezbyt delikatnie, ale grunt, że skutecznie :) A nad tym co będzie dalej muszę popracować ;) Pozdrawiam również.
Zastosowałam tą metodę bez skutku jednak…mamy ośmiomiesięczną córeczkę. Ja mam UM ale przed ciążą pracowałam i po urlopie też wracam do pracy. No nie stać nas na inną opcję. Piszę to ponieważ za 4 miesiące, które miną szybciutko, do wszystkich moich obecnych obowiązków dojdzie jeszcze praca zawodowa w oddalonym o 40km mieście. Mój mąż obecnie pracuje, robi zakupy, czasem sprzątnie dom. Przy dziecku zrobi niewiele, pieluchy z kupą nie dotknie. Niby rozumie moje zmęczenie, bo od 8 mcy słabo śpię, a w ciągu dnia muszę być przytomna przy dziecku, ale ululać do snu dziecko ulula- i owszem, po wielkiej awanturze, podczas której usłyszę jak to jestem wulgarna – no nie stać mnie już na pitu pitu gładkie słówka, walę jak
popadnie – oraz że ma dość ciągle tych samych moich tekstów – min ten, że wolę być sama, bo przynajmniej wtedy będę wiedziała, dlaczego sama opiekuję się dzieckiem…wczoraj zostawiłam mu dziecko do ululania, wzięłam długo wyczekany prysznic, nawet włosy wysuszyłam i pomalowałam odżywką to co zostało z moich paznokci. Jakoś udało mu się ułożyć dziecko do snu. Mogłam w końcu zjeść obiad. Przed urodzeniem córci powtarzał że będzie mi pomagał, żebym mogła poćwiczyć co uwielbiałam robić po ciężkim dniu w biurze, bądź żebym mogła malować co jest moim drugim hobby. Niestety, mnie już nie ma. Na szczęście rekompensuje mi to moja cudna córeczka. Lekko nie jest ale tyle kłótni za nami, chwila poprawy i znów zonk. Róże których nie lubię, przeprosiny i kajanie. Ale potem znów to samo…….
ja mam dwuletniego synka, ktry daje popalić, drugie w drodze. I zdarza się, że płaczę z bezsilności, bo czasem mam wrażenie, że skoro nie pracuję zawodowo (co zamierzam zmienić około rok, dwa po urodzeniu drugiego dziecka) to moim obowiązkiem jest siedzenie w domu z dzieckiem, zajmowanie się Nim i nic poza tym. Często się z tego powodu kłócimy, bo choć rozumiem, że mąż tyra zawodowo całymi dniami w ciężkiej, fizycznej pracy, to powinien zrozumieć, że zajmowanie się dzieckiem choć przez godzinę dziennie to budowanie z nim więzi emocjonalnej, której, mam wrażenie, brakuje dziecku…. Czasami to na męża działa, a czasem ma chyba kompletnie gdzieś. A co będzie przy dwójce ??? Wydaje mi się czasem, że jestem z Nim już tylko z przyzwyczajenia…. :(
miałam podobną sytuację, ale u nas było: sąsiad z bloku obok: „Zejdź na dół, piwo wypijemy” , Mąż: „Ale gdzie ty chcesz to piwo pić??” sąsiad: „No tu na rogu”, Mąż: „…yyy…??? co ty, głupi jesteś?!” i dalej jakieś tam nara tratatata. A ja, w łazience byłam akurat i słyszałam, zakochałam się w moim mężu na nowo ^^
U nas nie ma jakiegoś sztywnego podziału, wiadomo, że ja synkiem zajmuję się więcej, mieszkanie ogarniam (z grubsza:P bo sprzątam tylko jak M. bawi się z młodym) bo najzwyczajniej mam na to czas skoro nie pracuję poza domem. Ale mąż nie zostawia brudnych garów, skarpet itp. jak wielmożny władca tylko ogarnia chaos wokół. Jak pójdę do pracy, a młodzież do żlobka to już podział będzie inny z pewnością, bo trzeba się będzie dostosować do sytuacji.
To gratuluje takiego M, ja nie miałam takiego szczęścia i gdy nasza córka miała 8m to wyrzuciłam go z domu. Teraz nadal mam wszystko na swojej głowie ale on za to płaci alimenty, a ja juz nie musze po nim sprzatac ani prac jego „gaci”. Tak jest dużo lepiej nie tylko dla mnie ale i dla córki, bo teraz musi sie zajmować córka w określone dni i przynajmniej ma z nią jakiś kontakt i buduje z nią relacje.
Czytam komentarze dziewczyn i przecieram oczy ze zdumienia. Bo takie zachowanie jest mi zupełnie nie znane….Mój M pracuje zawodowo, wraca często po nadgodzinach i od razu przejmuje ode mnie małego – karmi, odbija – a codzienna kąpiel należy do jego obowiązków, które bardzo lubi. Nigdy nie usłyszałam, że siedzę w domu i nic nie robię – odwrotnie, to On mi mówi, żebym poszła do kosmetyczki, na spacer, że pomoże mi wszystko ogarnąć a w weekend razem ze mną sprząta.
ja też nie mogę narzekać na swojego partnera, i bardzo współczuję koleżankom, które odkąd zostały mami to przez rok same z domu nie wyszły… ALE wierze mocno z powiedzenie jak sobie pościelesz tak się wyśpisz. to nie jest tak, że facet nagle zaczyna mieć w d… obowiązki domowe, raczej tak, że zawsze był w nich wyręczany. Jeśli długo przed ślubem i dziećmi kobieta robi swojemu lubemu codziennie kanapki do pracy, obiad, tylko ona obsługuje w domu pralkę i żelazko, to wchodzi w pewien schemat. A potem jak pojawia się dziecko to ma pretensje do lubego, że on nawet prania nie potrafi wstawić? no cóż, tak go „wychowałaś”, to tak masz. u mnie długo przed córką podział obowiązków domowych był dość wyraźnie – wręcz rażąco zaznaczony, więc po urodzeniu nie dosć, że stare obowiązki z dawnego schematu już były podzielone, to dużo łatwiej było wprowadzić równy i sprawiedliwy podział opieki nad dzieckiem. to jest chyba trochę tak, że od samego początku trzeba być trochę zołzą i jasno wyznaczać zasady gry, żeby potem nie płakać i nie narzekać
Jak moj maz jest w domu to u nas jest identycznie. Chce wyjsc na piłkę lub piwo – zawsze ogarnia starszą córkę aż ta zaśnie. I tak jest w porządku :)