Inauguruję właśnie nowy cykl postów, do którego zainspirowaliście mnie w odpowiedziach w jednej z ankiet na moim FacebookStories i InstaStories! Oto i on. Będzie pojawiał się na blogu dość często, a czasami nawet codziennie, więc polecam zaglądać na blog regularnie. :-) Od razu zaznaczam, że to będzie bardzo luźny cykl postów pamiętniczkowych :P, w którym będzie dużo o codzienności, jeszcze więcej o pierdołach, i od czasu do czasu przemycę jakieś moje odkrycia, poproszę o jakieś Wasze polecenia i czasami sobie ponarzekam. ;-)
Mój wtoreczek zaczął się całkiem spokojnie, choć dość późno jak na matkę trójki dzieci. :P Wczoraj świętowaliśmy urodziny mojego Męża, zrobiłam pyszny śmietankowiec z galaretką (dzieciaki dekorowały i miały przy tym duuuużo zabawy – chcecie przepis?).
Ale wracając do wtoreczku – to do nas niepodobne, abyśmy z moim M. wychodzili z łóżka (a właściwie z materaca, bo śpimy tutaj na materacu położonym bezpośrednio na podłodze i dobrze nam z tym :P) po godzinie 9-tej, tymczasem tak się właśnie dzisiaj stało, że pozycję pionową przyjęliśmy dopiero o 9.30. Spędzamy ostatnie dni u naszej rodziny i delektujemy się tym, że (jak nigdy!) możemy się wyspać, bo dziadkowie szykują dzieciom śniadanie i biorą na siebie to całe poranne zamieszanie.
Naprawdę doceniam ten czas odpoczynku, bo na co dzień w Krakowie nasze życie pędzi jak szalone i trudno o leniwe poranki, czy chwile sam na sam z mężem.
Tegoroczne lato jest dla nas łaskawe i na długo pozostanie w mojej pamięci. Kolekcjonuję same cudowne chwile i żal mi, że ta pogoda i te chwile niebawem się skończą. :(
Swoją drogą – od kilku tygodni nasza dieta składa się w 50% z truskawek, śliwek, jabłek papierówek i ogórków kiszonych. :D Udało nam się lokalnie znaleźć małe gospodarstwo na Podkarpaciu, w którym kupujemy najsłodsze na świecie truskawki – mimo że mamy już sierpień, to jest to późniejsza odmiana, jest super słodka i super soczysta. Zdążyliśmy już zrobić dżemy z ponad 50 kilogramów truskawek, powidła śliwkowe z ponad 40 kilogramów śliwek i mamy na razie ukiszone niecałe 10 kg ogórków. Dużo pracy było przy tym, ale jeszcze więcej satysfakcji! :-)
Wtoreczek zaczął się co prawda dość łaskawie dla nas, ale podczas ścielenia łóżka tak niefortunnie zahaczyłam o koc upychając go w pewne miejsce, by spanie było w miarę równe :P że … (uwaga!) mój paznokieć przy palcu serdecznym nie zamortyzował tego i wyskoczył spod tzw. wału proksymalnego i w 95% oderwał się od łożyska! :D Naprawdę, nie wiem, jak to się mogło stać, ale stało się…
W pierwszych minutach nie czułam żadnego bólu, pewnie adrenalina zrobiła swoje. Aż dziwne, że nie zemdlałam na widok tego paznokcia, bo ja zazwyczaj jestem wrażliwiec do potęgi. Zdezynfekowałam to miejsce i zastanawiałam się, co z tym zrobić. Polecono mi jechać na SOR, ale w międzyczasie zrodził się pomysł, by nie jechać na SOR (gdzie zazwyczaj taki paznokieć wyrywają i czekać można godzinami), tylko udać się do podologa, ewentualnie chirurga, który przyjmie mnie od ręki.
Tutaj podziękowanie dla Jacka G., który dał mi cynk, gdzie szukać lokalnie podologa, który ogarnie ten temat i rzeczywiście – od ręki zostałam przyjęta, paznokieć został maksymalnie przycięty, dostałam na to plaster hydrożelowy i …. żyję. :-) Z macierzą wszystko powinno być ok. Boli mnie to cholernie, ale pewnie jutro będzie lepiej. Mam to dezynfekować, regularnie osłaniać plastrem hydrożelowym i poczekać aż się zagoi, a paznokieć za pół roku odrośnie. :D Mieliście podobne przygody i podobnie postępowaliście w takich przypadkach? Każda rada na wagę złota! Bo jednak dyskomfort jest okrutny.
Ze względu na moją niedyspozycję, to mój M. naparza dzisiaj z dalszą częścią przetworów, a ja tylko przynoszę, wynoszę i gestykuluję. ;-)
Ale moja awaria nie przeszkodziła mi pojechać dzisiaj do Rossmanna :D, gdzie w końcu wybrałam się po balsam, którego potrzebowałam. I wielka szkoda, że znalazłam go w moim życiu tak późno! :D A ja jestem z tych osób, które nie znoszą się balsamować – nienawidzę, gdy klei mi się od balsamu skóra! Wielka szkoda, że trafiłam na ten balsam dopiero teraz. A właściwie to na żel, bo jego pełna nazwa to Hydro Boost – body gel cream – Neutrogena, czyli po polsku żelowy balsam do ciała. Jak to świeżo pachnie! Jak to szybko się wchłania! Jakbym posmarowała ciało kremem do twarzy! W ogóle się nie klei i świetnie nawilża! Trafiłam na jego polecenie już dawno temu, ale zawsze wypadało mi to z głowy, żeby go kupić. Cudo.
No dobra. To ja uciekam, bo dzisiaj moja kolej szykować dzieciaki do spania. Jeśli czytaliście ten post – o naszej nowej metodzie usypiania dzieci :P, to wiecie, że szykujemy dzieci do spania z moim M. naprzemiennie. ;-) Dzisiaj przyszła kolej na mnie, a od odpoczywa. :D
Do następnego! :-)
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Zrobi mi to dzień! Możecie go też udostępnić swoim znajomym. Dziękuję! :*
1 komentarz
Miałam dokładnie taką samą przygodę tylko z palcem u stopy, który wcześniej odgniotlam sobie od buta. Początkowo zrobił się wylew pod paznokciem, po jakimś czasie lekko zaczął odchodzić od skóry. Najgorsze było gdy na tydzień przed urlopem mój syn wszedł mi pod nogi i gołą stopą walnelam w jego piankowego buta. Ból niemiłosierny, paznokieć podniósł się pod kątem 45 stopni, krew, ból, łzy i … Zaklęcia😀. Na szybko rywanol, octanisept opatrunek. Bałam się jechać na sor żeby czasem mi nie zerwali paznokcia, który trzymał się na prawdę ledwo co. Podolog nie chciał mnie przyjąć i kierował do chirurga Po 4 dniach opatrunków ból ustąpił. Paznokieć trzyma się tylko u nasady. Pomalowałam żeby nie było widać przebarwień z rywanolu i krwi. Naklejam cienki plasterek żeby czasem o coś nie zahaczyć i czekam cierpliwie