Finał Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Polacy właśnie zasiadają przed telewizorami. Śpiące dzieci jeszcze ostatkiem sił biegają po mieszkaniach. Niektóre matki i żony wyczekiwały tego finału z utęsknieniem. Ojcowie i mężowie mają nareszcie pretekst, aby usiąść spokojnie przed telewizorem i walnąć się na sofę z miną boga i sędziego w jednym.
A ja nie mogę skończyć pisać ostatniego zdania, gdyż przeklęta mucha obija się o moje okno już kolejną minutę. Odsunęłam zasłonę, wypatruję jej. Nagle cisza. Jakby jej nie było. Siadam na łóżku i zaczynam stukać w klawiaturę. Ponowne bzyczenie burzy mi składnię zdania. Nie podaruję jej tego. Sięgam po klapek, wypatruję ofiarę i miażdżę ją bez litości. Zgniotłam bzyczącą mendę. Sorry.
Wracając do tematu – wszyscy zasiedli przed telewizorami a ja analizuję ostatnie dni. Dni, które dały mi wiele do myślenia. Dni, które wymięły mnie emocjonalnie jak starą, mokrą koszulę a także dały mocnego, motywującego kopa. Włączenie się do akcji ratowania zaatakowanego przez rak siatkówki oka małego Kuby na nowo określiło moje życiowe priorytety. Zaczęło definiować mnie jako osobę piszącą w sieci, a także zweryfikowało moje podejście do świata. Nadal nie wierzę w to, że historia, którą opisałam w poście „Nigdy sobie tego nie wybaczę” zdołała wygenerować tyle dobra. Do teraz przeczytało ją ponad 100 000 użytkowników, którzy zostawili niespełna 12 000 polubień i ta liczba cały czas rośnie. Mam podgląd do tego, ile osób zdecydowało się otworzyć linki, które prowadziły bezpośrednio do danych potrzebnych do zrealizowania wpłaty na konto potrzebującego Kuby. Wierzę, że część z tych osób chociaż symbolicznie zostawiła kilka złotówek na jego koncie. Cieszę się ogromnie, że mogliśmy zrealizować marzenie jednej rodziny, która naprawdę potrzebowała naszego wsparcia.
Wiem także, że bez tego bloga i bez tej historii ciężko byłoby mi zmotywować taką liczbę ludzi do poznania tej rodziny, a także do próby pomocy na taką skalę. Na nowo odnalazłam w sobie potrzebę niesienia pomocy innym. Wiem, że nie zbawię całego świata, jednak mogę choć odrobinę uczynić go lepszym. I tego będę się trzymać. Mam wielką nadzieję, że mój blog podda mnie jeszcze kiedyś podobnym wyzwaniom.
Powiedźcie, w jaki sposób realizujecie w sobie tę potrzebę niesienia pomocy innym [jeśli ją odczuwacie]?
W jakich dziedzinach niesiecie tę pomoc? Są to aspekty dot.zwierząt, ludzi a może niszczonej przyrody?
W czym się odnajdujecie?
Czy ustalacie sobie granice tej pomocy? Jakie to są ramy? Czasowe, finansowe?
Pytam się Was, gdyż teraz już wiem, że jest naprawdę wielu ludzi, którzy niosą pomoc i część z Was z pewnością jest wśród nich. Pomagają dobrym słowem, zaangażowaniem, czynem, finansowo…
Tym postem zapoczątkowuję cykl Rozmów nocą, w których będę opisywała moje późnowieczorne przemyślenia, siedząc pod kocem, sącząc herbatę z lukrecją i nasłuchując nocnych owadów.
4 komentarze
A wiesz… też ostatnio zastanawiałam się nad tym tematem… sama pomagam tyle ile jestem w stanie i w zakresie jaki mogę ogarnąć. Ostatnio chciałam posprzątać pewnej bardzo zmęczonej, dzielnej mamie chatę. Odmówiła. Ale na kawę się umówiłyśmy :)
Jesteś genialna! Myślę sobie, że to jest niezła myśl z tym pomaganiem w gospodarstwie domowym. Ja mam potrzebę pomagania zagubionym matkom w pierwszym miesiącu życia dziecka. Pokazałabym im co i jak i pozwoliła na choć kilka godzin snu w spokoju z dala od malucha. Pamiętam, że ja o tym marzyłam w tamtym czasie…
„Cokolwiek dajesz z siebie, otrzymasz z powrotem” to moja dewiza i wiesz, że bywa ona bardzo motywująca ale też jest życiowym hamulcem od wszystkich złych emocji.
o, tak!