Niespełna rok temu napisałam Wam o romansie, który … bardzo mi służył! Powiedziałabym nawet, że pozytywnie wpłynął na stan mojego ducha, a nawet yyy… portfela! ;-) To był jeden z tych romansów, że męża zostawia się samego z trójką dzieci (o, bezczelności!) a samej oddaje się tym wszystkim zakazanym rzeczom, których zazwyczaj nie można robić, ale chciałoby się.
Tym moim romansem sprzed niespełna roku były „hybrydy”. Moja przygoda z nimi tak naprawdę to zaczęła się prawie dwa lata temu, ale była dość chwiejnym romansem, że tak to ujmę. Robiłam sobie hybrydy nieregularnie, właściwie tylko wtedy, kiedy znalazłam czas, a że miałam go bardzo mało, to robiłam sobie pazury raz na miesiąc max.
Po jakimś czasie uznałam jednak, że po pierwsze nie mam czasu na chodzenie do salonu, a po drugie to kosztowało to niemało kasiory, dlatego doszłam do wniosku, że może … sama nauczę się tę hybrydę nakładać! I tak robiąc research trafiłam na „monofazę”, która jest młodszą siostrą hybrydy i nie wymaga aż tylu warstw a świetnie się trzyma paznokcia i cudnie wygląda! W całym tym ferworze i podnieceniu paznokciowym kupiłam cały zestaw do monofazy, większość dostępnych lakierów … i zaczęło się moje szaleństwo! ;-)
Tak się zajawiłam na własnoręcznie robione paznokcie i fakt, że jest to tak szybkie w wykonaniu i ekonomiczne, że wszystkim wszem i wobec opowiadałam o zajebistości tego rozwiązania!
Mogę śmiało powiedzieć, że co tydzień „romansowałam na boku” przez godzinę zostawiając męża i dzieci, i relaksowałam się podczas moich i tylko moich minut piękności :D I wszystko byłoby cacy, gdyby nie kuuuu….rde pewien epizod, po którym załamałam ręce!
Po mniej więcej pół roku nakładania monofazy (która nie miała tych wszystkich formaldehydów i składem jest chyba jednym z lepszym na rynku produktów…) nagle … po jednej z aplikacji opuszki zaczęły mnie swędzieć! Skóra zaczęła mi schodzić a paznokcie zaczęły podchodzić jakby ropą!
Parszywe uczulenie na hybrydę!
Nie wiedziałam, że coś takiego jak uczulenie na hybrydę istnieje, dopóki nie zaczęłam czytać „internetów”, gdzie uczulenie na hybrydy było dość częstą frazą wpisywaną na grupach i forach internetowych! Co ciekawe – uczulenie na hybrydę objawiało się u innych bardzo podobnie do mnie! Niektórym puchły opuszki palców, swędziały, schodziła z nich skóra, paznokcie zaczęły być w fatalnej kondycji!
Ja myślałam, że to bujdy, że to wyssane z palca historie, ale…. na własnym przykładzie zorientowałam się, że uczulenie na hybrydę to wcale nie tak rzadkie zjawisko. Co poleciła mi dermatolog, do której w końcu się udałam?
Po pierwsze kazała mi zaprzestać robienia paznokci i używania produktów, które do tej pory używałam. To znaczy miałam bezwzględnie pozbyć się potencjalnych alergenów. Wg dermatolog to właśnie substancje zawarte w lakierach, które nakładałam, najprawdopodobniej mnie uczulały. I miałam obserwować moje paznokcie.
I wiecie co? Od razu po ściągnięciu hybrydy skóra wokół paznokci goiła się i nie było śladu po tych „atakach”!
Uznałam jednak, że odpocznę od hybrydy czy monofazy, jak ją tam zwać. I tak odpoczywałam aż do dzisiaj, kiedy zdecydowałam podczas robienia manicure’u, że spróbuję raz jeszcze!
Jedni powiedzą, że jestem głupia. Hmmm… przemilczmy to :D Rozsądna nie jestem na pewno. Ale moja decyzja była podyktowana sugestią, którą podpowiedziała mi przypadkowa emerytowana lekarka spotkana w przychodni, która przeszła bardzo podobną hybrydową drogę do mojej! Ja jestem przychodniowa gaduła. Jak to było u Pani Eli? Kiedy tylko Pani Ela zaczęła większą uwagę przykładać do sposobu nakładania hybrydy (nakładaną przez jej synową) i bezwzględnie dbała o to, aby lakier nie dostał się na skórę, to po uczuleniu nie było śladu! Tylko wtedy, gdy produkt niechcący dostał się na skórę, to była bonanza! Co ciekawe – mi w ostatniej fazie stosowania monofazy zdarzało się nałożyć monofazę dość niedbale, bo dzieciaki często przeszkadzały i lakier spływał w stronę opuszków palców. I to może być trop (albo i nie!).
Ale dzisiaj po prawie roku przerwy wróciłam do mojego romansu monofazowego! ;-)
Lakier już bezwzględnie nie dotknął opuszków palców. Jestem już ponad 12 godzin po aplikacji i bacznie obserwuję moje paznokcie. Nałożony został ten sam produkt, użyte zostały te same płyny i nawet ta sama lampa! Także stay tuned!
Zobaczymy, czy uczulenie na hybrydę to kwestia produktów, czy może kwestia dbałości o to, aby nie dotknęła ona skóry, a może okaże się… że po 6 miesiącach sytuacja się powtórzy, bo np. stężenie nieznanych mi substancji na powierzchni paznokcia zostanie potraktowane przez mój organizm jak intruz!
W każdym razie – kocham monofazę :D Mimo wkurzenia na nią. Nic na to nie poradzę. Trzyma mi się na pazurach genialnie, dobrze wygląda i nie odpryskuje po dwóch dniach jak tradycyjny lakier, a ja z tych osób, co to moczą ręce w wodzie dość intensywnie w ciągu dnia. Romans z monofazą (cholera jasna) trwa w najlepsze a ja się zastanawiam, czy znowu rzucę ją w cholerę kiedyś, czy może będziemy miały się dobrze razem :D ;-) Trzymajcie kciuki! O dziwo mój M. powiedział, że on trzyma za ten romans kciuki, bo lubi tę czerwień na moich pazurach :D
P.S. Macie naturalne paznokcie czy kombinujecie jak ja? A jeśli kombinujecie to … jakimi metodami? Bardzo jestem ciekawa! I czy przechodziłyście podobne ekscesy uczuleniowe do mnie, czy może szczęśliwie Was to omija?
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie go też udostępnić swoim znajomym. Dziękuję! :)
Brak komentarzy