Inspiracją do napisania dzisiejszego postu było przeglądanie mojego kalendarza wyjazdów z 2019 roku. Sporo tego miałam przed pandemią! Aby nie przedłużać i nakreślić Wam od razu, do czego dzisiaj „piję”, to opowiem Wam, jak pewna kwestia wyglądała w naszej rodzinie w ostatnich latach. Mam tutaj na myśli sytuacje, w których mój Mąż sam zostawał z dziećmi w domu, a ja wybywałam z Krakowa do Warszawy w celach służbowych.
Mam kilka postanowień na 2021 rok. Nic wielkiego, tak naprawdę. Głównie są to sprawy dotyczące mnie, mojego radzenia sobie z brakiem cierpliwości na co dzień, z moją cholerycznością. Jest też punkt, w którym obiecałam sobie więcej czasu poświęcać dla samej siebie.
Jeszcze na początku 2020 roku nie przypuszczałabym, że kolejne 12 miesięcy będzie tak wielkim wyzwaniem dla naszej rodziny. Co prawda w kwestii pracy mojej i mojego M. niewiele się dla nas zmieniło, to jednak dla moich dzieci i dla mnie jako rodzica pod kątem ich rozwoju i edukacji, to był ogromny sprawdzian. Bo umówmy się – praca i jednoczesna opieka nad dziećmi połączona z ich edukacją to wcale nie jest bułka z masłem!
Dzisiaj rozgorzała na moim Facebooku ciekawa dyskusja. Co ciekawe – przeniosła się ona również częściowo na moją skrzynkę mailową, na której zaobserwowałam przedpołudniowy wysyp maili dotyczących tego, czy matka powinna cieszyć się z tego, że jej dzieci w końcu poszły do przedszkola po przerwie świąteczno-feryjnej.
Pozwólcie, że w dzisiejszym poście to mail od Aliny* będzie grał główne skrzypce a ja jedynie pozwolę sobie na krótki komentarz. Sytuacja Aliny mam nadzieję da do myślenia wszystkim tym kobietom, które zagapiły się i zapomniały, że jest moment, w którym powinny zejść ze sceny po to, aby umożliwić swojemu dorosłemu już dziecku, najczęściej synowi, stworzenie zdrowej i pełnej miłości relacji.
*imię zostało zmienione na prośbę Czytelniczki.