Byłam odrobinę zbita z tropu, kiedy przeczytałam wiadomość od Edyty. Na początku nie dowierzałam temu, co czytam. Jak już ochłonęłam zaczęłam badać wiarygodność tych wiadomości. Po kilku wymianach mailowych i rozmowie telefonicznej wiem, że sytuacje opisane poniżej to nie prowokacja na potrzeby wywołania sensacji, a raczej twarde fakty.
Opisane poniżej zdarzenia dotyczą doświadczeń Edyty i nie mogą być interpretowane jako sytuacja ogólnopolska. Wskazują jednak na to, że system odrobinę zawodzi i mogą sugerować, że ci, którzy mają za zadanie opiekować się naszymi dziećmi podczas naszej nieobecności, odrobinę igrają sobie z ogniem. Nie chciałabym, aby poniższe fakty były odebrane jako potwarz dla wszystkich opiekunów w przedszkolach. Zdaję sobie sprawę, że jest wielu opiekunów pracujących z pasją i kierujących się przede wszystkim troską w stosunku do naszych dzieci. Niech ten post będzie sygnałem dla nas rodziców, że powinniśmy obserwować miejsce, w którym przebywają nasze dzieci i wymagać wyjaśnień, jeśli jakieś sytuacje są dla nas niejasne. Pamiętajmy jednak o tym, aby nie wrzucać wszystkich opiekunów do jednego worka. To byłoby niesprawiedliwe.
Edyta jest byłą przedszkolanką. Przepracowała w polskich przedszkolach 15 lat. Obecnie pracuje jako opiekunka, jednak poza granicami kraju. Ma wykształcenie pedagogiczne i kocha swoją pracę, mimo że jest bardzo wymagająca i czasami chciałaby „rzucić ją w cholerę” szczególnie kiedy wraca do domu i czeka ją powtórka z rozrywki ;-) Spoko, ja też czasami mam ochotę wyjść z domu i nie wracać, i mówię to jako kochająca matka moich dzieci ;-)
Wymiana mailowa z Edytą została przeze mnie zredagowana w jedną całość.
„Magdo, po przeczytaniu kilku artykułów na Twoim blogu, m.in. tego, w którym deklarujesz, że nie wpuszczasz do domu gości, którzy są chorzy, i kilku innych dotyczących przedszkola i odporności, chciałam dorzucić od siebie trzy grosze. Nie będę w tym mailu piętnować moich koleżanek po fachu. Chciałam jednak uczulić rodziców posyłających swoje dzieci do tego typu placówek, że macie prawo wymagać i powinniście wymagać wielu rzeczy.
Często tego nie robicie, bo wydaje Wam się, że to jest wchodzenie butami w profesję przedszkolanki. Brakuje Wam pewności siebie. Ja jednak uważam, że takie wchodzenie z butami jest bardzo potrzebne temu środowisku, bo doświadczenie mnie nauczyło, że ludzie z którymi pracowałam czasami zapominają, do czego oni w tych przedszkolach są potrzebni. Nie umniejszając im roli, jaką pełnią, twierdzę jednak, że wielu z nich brakuje podstawowej wiedzy o zdrowiu dziecka, o jego odporności, o procedurach jak o tę odporność dbać. Nie wspominając o regularnych szkoleniach z pierwszej pomocy, których brakuje i niektóre osoby nawet panikują na widok dziecka, którego zdrowotne symptomy odbiegają od normy. […]
Po pierwsze, jeśli napiszę Ci, że wielu opiekunów w przedszkolach nie ma nic przeciwko chorowaniu dzieci, bo mają wtedy mniej pracy, to nie skłamię. […] Do dziś pamiętam sytuacje, w których koleżanki machnęły ręką na dziecko, któremu zapomniały ubrać szalika albo nie ubrały maluszkowi rajstop pod spodnie, przez co zmarzło i już następnego dnia nie pojawiło się w przedszkolu z wiadomych przyczyn. Tego typu przypadki odkrywały z reguły współpracowniczki, które owe dziecko rozbierały po przyjściu do budynku przedszkolnego, w tym ja. Pytałam delikwentkę, jak mogła dopuścić do takiej sytuacji. Machała na to ręką twierdząc, że nie zauważyła. Normą były również sytuacje, w których nie zwracało się uwagi na to, aby ubrać dziecko stosownie do pogody bez względu na porę roku. Przegrzewanie dzieci i „nieodubieranie” ich było normą. Gdy zauważyłam takie przypadki, zgłaszałam to opiekunowi odpowiedzialnemu za daną grupę. Myślisz, że zawsze była reakcja? Każda z nas miała grupę dzieci pod swoją opieką a niestety nie każda traktowała swoje obowiązki z należytą starannością. […]
Chcę tutaj podkreślić pewną rzecz. Nie należy tutaj winy zwalać na to, że opiekunów przypadało zbyt mało na ilość obecnych dzieci i dyrektor placówki źle rozplanowywał zmiany. Choć pewnie jest w Polsce wiele takich placówek, w których dziewczyny nie wyrabiają na zakrętach.
Z mojego doświadczenia pamiętam, że często w praniu okazywało się, że nie mamy co robić, bo dzieci było jak na lekarstwo. Niektóre ze współpracownic wręcz nie kryły się ze swoim twierdzeniem, że „im dzieci jest mniej, tym mniej mamy pracy” więc takie chorowanie większej ilości dzieci pozwalało im na luźniejszą zmianę. […] Ja zazwyczaj byłam „tą niedobrą”, która każdy taki przypadek maglowała w dyrekcji przedszkola i typu działania wychwytywałam. Co robiła dyrekcja? A dyrekcja zamiatała to pod dywan, bo bała się, aby sprawa nie wyszła do rodziców. Sama dzieci miałam wtedy w wieku przedszkolnym i nie do pomyślenia było to, co docierało do moich uszu. […]
Co możecie zrobić? Jeśli nie życzycie sobie, aby chore dzieci przychodziły do placówki, to zaznaczcie to już na pierwszym zebraniu i pilnujcie tego. Wraz z innymi rodzicami już na początku ustalcie wyraźne zasady gry. Powinniście mieć na to wpływ. Jeśli przyprowadzając Wasze dziecko zauważycie, że inny rodzic chce zostawić malucha z gilem do pasa, to reagujcie. Nie czekajcie na rozwój sytuacji. Zgłaszajcie to i rodzicowi dziecka, i opiekunowi grupy. […] Na moich zmianach odsyłałam dzieci do domu w momencie, gdy widziałam widoczne oznaki choroby już, gdy dziecko odbierałam od rodzica. Często rodzic ignorował to. Ciekawe, czy by to ignorował, gdybym kolejne zarażone dzieci przez jego malucha odesłała do opieki właśnie do jego domu?
Zielony katar i osłabienie widać u dziecka od razu. Tego nie da się zauważyć, dlatego nie uwierzę, gdy rodzic próbuje mi wmówić, że choroby nie widać i u dziecka rozwinęła się dopiero w trakcie pobytu w przedszkolu. Ja gdy po moich dzieciach widziałam szkliste oczy, to już miałam sygnał, że zaczyna się chorowanie. Każde takie dziecko pozostawione w przedszkolu chore zarazi pięcioro kolejnych maluchów. Epidemia gwarantowana. Czujmy się odpowiedzialni za zdrowie nie tylko naszych dzieci. Przedszkole jest od zabawy i rozwoju, nie od chorowania! […]
Piszę do Ciebie nie po to, aby obsmarować przedszkolne towarzystwo. Skoro czyta Cię wielu rodziców, zwrócę się teraz w ich stronę. Sprawdzajcie miejsce, do którego chcecie posłać swoje dzieci. Pytajcie o ilość przedszkolanek przypadających na grupę. Pytajcie o ich kwalifikacje. Nie byłoby głupotą zasygnalizować potrzebę monitoringu. Dajcie wyraźny sygnał, że będziecie od czasu do czasu przychodzić i sprawdzać, czy Wasze dziecko w przedszkolu jest bezpieczne i pod należytą opieką.
Wpadnijcie czasami znienacka na przedpołudniowy spacer w plenerze i sprawdźcie, jak sprawy się mają. To już nie są te czasy, że rodzic nie ma żadnego prawa. W każdym miesiącu zawieracie z placówką transakcję, płacicie za pobyt dziecka i to placówka ma się ze wszystkiego wywiązywać nie dopuszczając do uchybień. Dopraszajcie się o wietrzenie pomieszczeń, kiedy dzieci są na spacerze. Sprawdźcie, czy na ścianach nie ma pleśni lub grzyba. Nie kończcie Waszej wycieczki do przedszkola w drzwiach machając ręką do dziecka na pożegnanie. W miarę możliwości bierzcie czynny udział w zebraniach. To wszystko dla dobra Waszego dziecka. […]
Jako rodzice powinniście mieć wpływ na posiłki, które dostają Wasze dzieci. Menu niech będzie urozmaicone i sezonowe. W końcu to, co jemy, też wpływa na to, jak się czujemy i jak ma się nasze zdrowie. […]
I na koniec: wymagajcie! Wymagajcie od opiekunów tego, aby pełnili swoją rolę należycie. Kontrolujcie ich z rozwagą i dajcie wyraźny sygnał, że dziecko i miejsce, w którym ono przebywa, jest dla Was priorytetem. Współpracujcie z innymi rodzicami. Dbajcie o to, abyście jako rodzice Waszych dzieci patrzyli w jednym kierunku, kierując się dobrem Waszych dzieci, a nie tylko swoją wygodą. Bo w przedszkolu mają się dzieci rozwijać, a nie chorować…
E. „
22 komentarze
Ech. Podpisuję się również. Jestem nauczycielką, pracowałam w przedszkolach, szkole. Bieganie boso po zimnej łazience przed leżakowaniem, gile do pasa, dzieci z gorączką, brak czapek, szalików, siedzenie dzieci w swetrach, gdy w klasie prawie 20stopni… Niestety,tak jest, a wiele nauczycielek zajęte jest tym, co robią na zajęciach, jakie prace stworzą, czego nauczą swoich uczniów… Żeby dyrekcja nie narzekała, żeby rodzice widzieli. Praca skierowana jest na efekty, które można podziwiać i na to,by zrobić jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. O opiece się zapomina, bagatelizuje i macha ręką. To przykre. I nie ukrywam, że mając takie doświadczenie jakie mam, często słyszę od koleżanek, że zwróciłam na coś takiego uwagę, a one nie… Współczuję przyszłym paniom moich dzieci, będę pewnie najgorszą z matek, bo czepialską ;-)
Dobrze, że to napisałaś, warto poruszać i takie kwestie!
Pozdrawiam
Szok że tak bywa, ale wiem, że to prawda, to ubieranie miałam na własnej skórze i później gil po pas :( Niby mamy prawa jako rodzice, ale co z tego skoro Pani przedszkolanka nie może odmówić przyjęcia dziecka bo jest chore bo przecież rodzic zaraz zrobi raban i co z tego że się mówi na zebraniu. A bo ma alergie… Takie tłumaczenia rodziców, tylko kto widział alergię z zielonym katarem, żałosne. Ja jak mam chore dziecko od razu zostawiam w domu dla jego i swojego dobra bo siedzimy kilka dni a nie trzy tygodnie bo powikłania, niestety często rodzice wybierają pracę przepłacając tym zdrowie własnych dzieci. A z przedszkolankami bywa różnie, dobrze że mam pieciolatkę, która już wszystko powie.
W coraz większej ilości placówek jest monitoring, on rozwiązuje sam takie problemy. Poza tym wybieranie dobrych placówek z polecenia, najlepiej kameralnych (oczywiście często są to wtedy placówki prywatne). Co do chorowania – oczywiście nie wysyłać dziecka z gorączką i wymiotującego, ale też nie przesadzać, ja nie lubię też nadgorliwych mam, które zgłaszają nawet kichnięcie. W jednej placówce kilka mam się zebrało i przekonało dyrektorkę by po każdej nieobecności dziecka było zaśw o braku choroby od lekarza. Co się okazało? Że matki zaczęły przenosić dzieci do innych placówek, bo musiały załatwiać nawet zaśw po ząbkowaniu, wysypkach alergicznych lub wyjazdach – no bo nie wiadomo było czy nie kłamało. A pomysł podobno był taki idealny…(placówka była prywatna). Co sie okazało dalej? Że nawet tym mamom które to ustaliły zaczęło to doskwierać, bo mimo, że były to same mamy niepracujące musiały albo jechać na dyżury popołudniowo-wieczorne i spędzić tam niezłą część czasu albo zapłacić prywatnemu lekarzowi, a jak obliczymy w okresie jesienno-zimowym liczbę jakiś weekendow, wyjazdów, lekkich przeziebień oraz nawet możliwych kaszlnięć to no miały zabawe. Zwłaszcza, ze pilnowałyśmy, zeby zwłaszcza one wywiazywały sie z tego obowiązku, który sam ustaliły. Zabawę miałam przednią, gdyż nadgorliwości nie lubię.
Wszystko pięknie brzmi w teorii. Ja napiszę także jako nauczycielka w przedszkolu. Rodzice przyprowadzają chore dzieci. Robią to nawet jeśli telefonuje by pozostawili je w domu. Nie odbierają w ciągu dnia dziecka po telefonie nauczycielki tłumacząc że nie mogą wyjść z pracy albo w ogóle nie odbierają telefonów. Oczywiście co drugie dziecko ma wg rodzica astmę i alergię. Na zebraniu rodzice zgodnie stwierdzili żeby nie przyprowadzac chorych dzieci, a teraz połowa z nich to robi.
Haha dobre! Mieszkam w Norwegii. Gil po pas, kaszel są na porządku dziennym. Do póki dziecko nie ma gorączki idzie do przedszkola. Do przychodni cie przyjmą jeśli po 3 dniach w domu z gorączka ta nie spada poniżej 39. Antybiotyk to abstrakcja i możliwość tylko w wypadku zapalenia oskrzeli przy czym już w 3 dniu podawania wysyłasz malucha do przedszkola. Wracając do opiekunek- sama nią bylam- stwierdzam że być opiekunka trzeba to lubic. Miałam koleżanki które do opieki nad psami by się nie nadawały a co dopiero do dzieci. Owszem mamy prawo wymagać ale wszystko zależy na kogo trafimy. Jedna zwróci uwagę a inna oleje. Dyrekcja odpada bo nie jest na bieżąco.
Popieram też tak samo postępuje tylko w Polsce gdzie cały czas wymagają ode mnie zaświadczenia od pediatry że moje dziecko może uczęszczać do żłobka które dostaję. .
A ja mam takie pytanie: jestem zmuszona oddać córkę do żłobka, chciałam obejrzeć pomieszczenia w których będzie przebywać moje dziecko, i od pani dyrektor usłyszałam że rodzice mają zakaz wstępu na sale itp. Dodam że to publiczny żłobek. Nie wiem co o tym myśleć, czy któraś z was spotkała się z czymś takim?
Mam dziecko w publicznym żłobku, dla rodziców dzieci, które dostały się do żłobka było organizowane zebranie w trakcie którego były pokazywane sale przeznaczone dla dzieci i omawiane szczegóły techniczne np. Plan dnia. To wszystko, mie wydaje mi się rozsądne by każdy kto wyrazi takie życzenie mógł zajrzeć do sali z maleńkimi dziećmi, które sama obecność obcej osoby może zdenerwować.
Tak, u mnie było podobnie. Jednak wg mnie to normalne. Malutkie dzieci boją się obcych. Proszę sobie wyobrazić jak mógłby się czuć maluszek, gdyby co chwile ktoś obcy spacerował po sali. Bo pewnie każdy rodzic chciałby sobie obejrzeć sale. Tam są różne dzieci i niektóre mogłyby się bardzo wystraszyc. Może jest strona internetowa żłobka to sobie pani obejrzy.
Myślimy sobie, że oddajemy dziecko w dobre ręce, a tu proszę… Moje dwie córki czas przedszkola mają już za sobą, więc mam jakieś doświadczenie z tym związane. Na szczęście wszystkie przedszkolanki, które opiekowały się moimi dziećmi były kompetentne, może poza jedną panią, która w sumie nie zadomowiła zbył długo w naszym przedszkolu. Uważam jednak, że jeśli coś nam nie odpowiada powinnyśmy to zgłaszać.
Boże moja teściowa cały czas mówiła że im to na rękę bo mniej dzieci Co poszla odebrać syna z żłobka (1-2 razy w miesiącu) to zaraz była chora Ja przez pól roku nie miałam głosu (przewlekłe zapalenie krtani) dopiero dobry laryngolog wytłumaczył ze to syn z żłobka mnie zaraza Zrezgnowalam z żłobka – w trójkę od pól roku nie chorujemy ?
Ja mieszkam w hiszpani i tu rowniez dziecko nie przychodzi do przedszkola- zlobka tylko jak ma goraczke. W czasie brania antybiotyku sama dyrektorka zaproponowała nam ze jak mała juz sie czuje dobrze i lekarz nic nie powiedział to spokojnie mozemy przyprowadzić do żłobka. Katar w żłobku jest uważany za cos absolutnie normalnego.
Jest to dokładnie opis sytuacji jaka mnie ostatnio spotkała. I po mimo mojej reakcji nadal czuje sie bezsilna i nie wiem czy zmienić żłobek dla dziecka czy nie.
Oddając w ostatni poniedziałek dziecko do Zżłobka usłyszałam jak inne zanosi sie kaszlem z odrywającą flegma, zwróciłam uwagę Pani i zapytałam jak mogli przyjąć takie dziecko, że ja przyprowadziłam córkę zdrowa etc. Pierwsze co zrobiłam po wyjściu to napisałam SMS do właścicielki żłobka o treści: Pani ….odprowadzałam dziś córkę, w żłobku jest dziecko które zostało przyjęte z odkrzsztuszajacym zalegające flegmę kaszlem, zostalo posadzone razem z innymi dziećmi do śniadania i tam co 2 min kaszle domyślam się nie zasłaniając buzi bo jeszcze tego nie umie. Ja oddałam córkę zdrowa do żłobka prY najmniejszym Katarze zostaje w domu a wy Państwo takie dzieci przyjmujecie w ogóle rodzic powinien nie móc takiego dziecka zostawić. Proszę o interwencję do rodziców tego dziecka. NIK nam nie zwróci męczenia się córki podczas choroby, kosztów leczenia wizyt lekarskich i opłacane blw czasie choroby żłobka… ”
o oto odpowiedź: Dzien dobry Pani. Slyszalam Pani uwagi odnosnie stanu zdrowia dzieci w zlobku. Nie dalej jak wczoraj zwracalam uwage rodzicom konkretnych dzieci. Nie kazdy Pani J reaguje tak, jak oczekiwalabym tego ja czy pozostali rodzice. I niestety poza sugestia nie wiele wiecej mozemy zrobic. Odsylamy do domu dzieci z goraczka i ewidentnie oslabione. Dla duzej czesci rodzicow, praca jest przeszkoda w zostawieniu dziecka w domu przez kilka dni. Cokolwiek obi na ten temat myslimy, taka jest rzeczywistosc. Z pozdrowieniami,
Byłam wściekła i odpisałam: pani N to jest narażanie zdrowia innych dzieci i rodziców na koszty chyba da sie cos z tym zRobić poza sugestiami… ponieważ jesli moja córka bedzie w ciagu najblizych 3 dni chora to ja będę swoje roszczenia kierować wobec żłobka i oczekiwać umożenia płatności za okres jej choroby przy takim stanowisku żłobka ze przyjmowane sa dzieci wyraźnie chore. Albo kierujecie sie Państwo dobrem większości dzieci ktore trafiają tam jak dzis zdrowe albo wygoda jednego rodzica którego dziecko jest przyjmowane chore. Mnie tez nik w pracy nie daje taryfy ulgowej i sie wkurzają jak bierze sie zwolnienie na dziecko ale jednak jakoś rozwiązuje ten problem dla dobra własnego dziecka i innych
I odp: Przyjelam do wiadomosci. Zasady sa jasne, spisane wyraznie. Nie wszyscy je rozumieja.
Moje dalsze wypociny: Pani N to moze dla dobra ogółu należy poinformować rodzica E jesli cos sie nie zmieni to żłobek rozwiąże umowę z takim rodzicem bo jesli jest takie stanowisko to ja będę szukać innego żłobka dla H bo nie chce aby ponownie nastał miesiąc w którym to spędzi tylko 3 dni w żłobku bo trafia zdrowa po chorobie i odrazu cos łapie bo siedzi w foteliku obok dziecka ktore wykasuje sie na resztę
Końcowa wiadomość od właścicielki:
Mam jedną uwagę, jeśli nie jest Pai lekarzem z wieloletnim doświadczeniem, to skąd ma Pani pewność, że u TEGO KONKRETNIE dziecka, TEN AKURAT kaszel jest spowodowany „odrywającą się flegmą”? Piszę to nie ze złośliwości, tylko z żalu, że takie sytuacje notorycznie dotykały mnie, gdy byłam dzieckiem, obecnie dotykają mojej córki w żłobku, tzn. po tygodniowej przebytej infekcji głośny,męczący na pozór mokry kaszel ciągnie się za nami nawet do 6 tygodni! Ile ja razy byłam w podstawówce odsyłana do domu, bo jestem chora, po czym lekarz badał i kazał wrócić do szkoły, a za 2 dni historia się powtarzała. Teraz mam to samo z córką. Jak przyplącze się infekcja – idziemy do lekarza, i tydzień do 2 siedzimy w domu. Dodam, że córka ani razu (a ma rok i 9 i od skończenia roku uczęszcza do żłobka) nie dostałą antybiotyku, każda infekcja wyleczona jest wit C + nebiulizacja + wapno – czyli okaz zdrowia. Ale potem kilka tygodni kaszel się ciągnie. W żłobku co chwilę słyszę złośliwe komentarze innych rodziców, którzy uważają się za specjalistów widać lepszych niż naszych 3 pediatrów, że mała chora, wspomniana przez Panią „flegma” jej się odrywa, a ja śmiem ją do żłobka przyprowadzać. Dlaczego 3 pediatrów? Bo skoro jeden zawsze mówił: oskrzela czyste, płuca czyste, gardło czyste, proszę posłać do żłobka, a potem Panie w żłobku każą iść do lekarza, to zwątpiłam w swojego pediatrę, i 2 razy poszłam do innego. diagnoza zawsze ta sama: dziecko jest zdrowe!a kaszel po infekcyjny, taki jaki ja mam całe życie! Na szczęście Opiekunki w żłobku przez te miesiące na tyle poznały córkę, jej kaszel i nasze perypetie z pediatrami, że wiedzą, że nie puszczę córki do żłobka chorej, i jest ona jednym z tych widać nielicznych dzieci, u których przewlekły, groźnie brzmiący kaszel, w cale nie jest groźny i absolutnie nie jest powodem nie przyjścia do żłobka
Końcowa wiadomość: Dziekuje za sugestie. Uwazam, ze wyrazam sie wobec rodzicow wystarczajaco wyraznie (lacznie z pisaniem maili itp.). Grozba jest ostatecznoscia. Ci rodzice wlasnie uzywaja tego argumentu co Pani, twierdzac ze dziecko malo uczeszcza do zlobka, bo choruje. Na tym, na te chwile, koncze temat, rozumiejac Pani stanowisko. Z pozdrowieniami,
Zaczęłam szukać innego żłobka ale tez nie chce znowu przechodzić. 2 mc trudnego okresu adaptacji córki która cieżko prZechodzila adaptacja.
Dodam ze jest to żłobek prywatny. Macie jakieś rady
Justyna
A my chodzimy jeszcze do żłobka i mala co chwilę choruje, bo sie zaraza. Co tam przychodze to dzieci kaszla, kichaja. Gil to stan permanentny. Jak pytam dlaczego przyjmuja chore dzieci,choć przy pierwszej wizycie Pani zapewniala,ze dzieci chorych nie przyjmuja,odpowiada mi ze nie moze odmowic przyjecia dziecka jesli nie ma goraczki… rece opadaja, bo ciagle jestesmy chore.ostatnio przyniosla ospe… i my za to placimy mimo, ze przez miesiac dziecko w zlobku nie bylo i to nie z naszej winy, tylko zlobka!!! Szukałam juz innych, ale wszedzie to samo…
Nie wiem w jakim przedszkolu pracowała Pani Edyta, ale w moim miejscu zatrudnienia osobami odpowiedzialnymi za grupy były same nauczycielki, a nie opiekunki. Opiekunkę to można sobie wynająć i nie musi mieć żadnego przygotowania pedagogicznego. No błagam. Zacznijmy traktować te osoby poważniej.
I zdecydowanie nie jest regułą w naszym kraju to, o czym była „przedszkolanka” pisze. Moi podopieczni z przedszkola byli dla mnie jak własne dzieci i pogarszający się stan zdrowia któregokolwiek z nich był dla mnie niepokojący. W życiu nie zrobiłabym niczego, żeby go pogarszać, bo łatwiej się pracuje z mniejszą liczbą dzieci.
A ja w takim razie zadam pytanie, jak to jest, że dzieci w szkole już tak tłumnie nie chorują. Czy to znaczy, że nagle rodzice się opamietali i już nie przeprowadzają dzieci z katarem do szkoly? Czy może dzieci są bardziej światłe i już nie kichaja na siebie?
Niestety w wieku 2-4 lat katar to stan permanentny, tak jak przewracanie się w trakcie chodzenia. Czy da się nauczyć chodzić nie przewaracajac?
Trzeba pozwolić układowi immunologicznemu nauczyć się walczyć.
Witam, pracuję jak tzw. przedszkolanka 14 lat. Zawsze (!) dbam o to by właściwie ubierać dzieci. Inną sprawą jest jak do tego podchodzą rodzice- megagrube swetry, kurty- nie mamy z czego dobrać odpowiedniego stroju gdy jest cieplej. Albo przeginka w drugą stronę- brak szalików, czapek, w lecie- brak czapki z daszkiem.
W okresie zimowym codzienna walka z połową rodziców o katar, kaszel. Gdy tylko zwrócę uwagę- widoczna obraza majestatu rodzica. Katar zielony, gluty po pas- to ZAWSZE jest katar alergiczny. Nożesz… >:-/
Sama mam dwie alergiczki i wiem jak wygląda alergia.
Walczę z rodzicami rok w rok i z jednej strony mam rodziców, którzy przy najmniejszych objawach chorób przetrzymują dziecko, a na drugim biegunie- wiedzoszczelne jednostki chorobotwórcze.
Ostatnio miałam 8 dzieci!!! I w przygotowaniu jasełka, pierniczki- i proszę mi powiedzieć Z KIM MAM TO ROBIĆ? Dla mnie osobiście to tragedia. Wolę gdy mam z 20 dzieciaków :) Przynajmniej COŚ się dzieje.
Nie każde przedszkole jest złe ;)
Ja też mam dzieci w przedszkolu, w tym roku chorują częściej niż w zeszłym (rok temu też chodziły do przedszkola) ale chciałam zauważyć, że nie tylko dzieci chorują, nauczycielki też, często słyszę jak kaszlą a nigdy nie zdarzyło się aby któraś była na zwolnieniu lekarskim. Więc to nie tylko dzieci mogą zarażać.
Są przedszkola, w których nauczyciel NIE MA PRAWA być chory. Taki klimat panuje zwłaszcza w małych, wiecznie niedofinansowanych placówkach, gdzie nie ma mowy o opiekunach dochodzących, nauczycielach wspomagających czy zastępstwach. Czyli- gdyby jedna z „przedszkolanek” poszła na zwolnienie, druga… zostałaby sama? A na to nie pozwalają przepisy. Więc pracodawca różnymi sposobami wymusza na nas pracę z 40-stopniową gorączką i w konsekwencji zarażanie dzieci. Albo to, albo zamknięcie przedszkola, ewentualnie lewe, „koleżeńskie” zastępstwa opłacane czekoladami.
Chora przedszkolanka nie zawsze przychodzi do pracy z powodu własnego widimisie, często przyczyn takiego stanu rzeczy należy szukać „na górze”, u dyrekcji lub w organie prowadzącym.
Jeżeli Pani jako rodzic zauważy chorą „przedszkolankę”, proszę to zgłosić! My same nie zawsze możemy coś z tym zrobić, bo szef to szef, ale czasy, gdy rodzic nie miał nic do powiedzenia, skończyły się dawno temu! Wszelkie dziwne praktyki w przedszkolu odbijają się negatywnie na dzieciach: pozbawione możliwości brania zwolnień chore nauczycielki zarażają, wynajmowanie przedszkolnych terenów na wieczór czy weekend często kończy się nieprzyjemną niespodzianką rano (potłuczone szkło i ogólny bałagan w łazience, pęknięte okno, otwarta konserwa pod szafą, drobne kradzieże), uporczywe nieudostępnianie środków finansowych i przeznaczanie ich na podejrzane cele skutkuje monotonią zajęć, brakami materiałowymi, frustracją pracowników, a w skrajnych przypadkach bezpośrednim zagrożeniem dla podopiecznych (koronny przykład: zawalający się regał, zgłaszany kilkadziesiąt razy, dosłownie przy każdej okazji, stał przez rok, a jedyne jego naprawy zostały wykonane własnym sumptem, przy pomocy srebrnej taśmy, kilku gwoździ i męża koleżanki).
Jeżeli widzi Pani coś niewłaściwego- prosimy reagować! Może Pani polepszyć warunki funkcjonowania nie tylko dzieci, ale też nauczycieli!
Przez pewien czas pracowałam w przedszkolu w tzw. „gorszej dzielnicy” (gdzie na noc nawet dywan zwijało się i przypinało zapięciem od rowerów z obawy, że ukradną), czyli placówce z permanentnymi brakami kadrowymi, materiałowymi i każdymi innymi. We dwie zajmowałyśmy się mieszaną (wiek od 2,5 do prawie 6 lat) grupą ok. 20 dzieci i czasami, zwłaszcza w przypadku „rodziców ninja” (którzy wrzucają pociechę przez drzwi i pędzą do pracy, nie mówiąc nawet „dzień dobry”) orientowałyśmy się, że dziecko przyszło np. dopiero po dwudziestu minutach. I nawet jeśli było chore, to mogłyśmy co najwyżej posadzić przy nieużywanym stoliku lub położyć spać na kocu za parawanem, bo rodzic był już na drugim końcu miasta, nie reagował na telefony itd.
Z kolei jak już zwróciłyśmy uwagę na zielone sople pod nosem czy ewidentną gorączkę, to przynajmniej w połowie przypadków słyszałyśmy wszelkiego rodzaju wymówki (alergia, on nie zaraża, gorzej się czuje, bo mało spał, ale nie jest chory itd.), usprawiedliwienia (nie ma kto z nim zostać, nie mogę wziąć wolnego) albo dziwne pseudonaukowe teorie, wg których dzieci przychodzą do przedszkola „hartować swój układ odpornościowy”, więc w sumie zarażający kolega wyświadcza im przysługę. Absolutnym hitem była dziewczynka, która powitała mnie w drzwiach okrzykiem „Pani, zobacz, jestem biedronką!” i z dumą zaprezentowała mi pokrywające twarz krosty. Tak, miała ospę, ale sprzeczka z jej mamą trwała dobry kwadrans, bo kobietka utrzymywała, że to żaden problem, że córka czuje się dobrze i przecież widać, jaka jest żywa, a jak kogoś zarazi, to nawet lepiej, bo ospę najlepiej jest przecież przejść w dzieciństwie. W takiej sytuacji niepodważanie przy dziecku autorytetu rodzica staje się prawdziwym wyzwaniem.