To niewątpliwie jeden z najważniejszych i najtrudniejszych tekstów, jaki przeczytacie w tym miejscu. Tekst napisany przez jedną z nas, Anię. Jego siłą jest prawda, której boimy się na codzień. Jego siłą jest również niewyobrażalna miłość i wola walki. Każde zdanie wibruje mi w głowie… dosłownie każde. Czytam i łkam.
…
❝ Na przestrzeni ostatnich dwóch lat uświadomiłam sobie, że życie może nieoczekiwanie zejść na boczny tor i że wokół nas dzieją się tragedie, o których często nie mamy pojęcia. TO się zdarza. Dotyka większe grono kobiet niż nam się wydaje, jest jednak tematem tabu. Tematem którego się nie porusza przy okazji spotkań towarzyskich lub na facebookowym chacie. Tematem, który paralizuje i szokuje zarazem. Tematem, który podejmują tylko odważni.
Moja pierwsza ciąża przebiegła książkowo. Miałam 28 lat jak urodziłam Kaję, wymarzoną, choć niekoniecznie planowaną córeczkę. Po 72 h zmierzającego donikąd porodu Kaja przyszła na świat przez cesarskie ciecie wywracając moje życie do góry nogami (mam na tę okoliczność do opowiedzenia z milion dłuuuuugich historii ).
Trochę już bardziej świadomie i z pełną premedytacją, postanowiłam ponownie zostać mama. Z poprzednich doświadczeń, jedynym moim zmartwieniem na początku drugiej ciąży było to, żeby za dużo nie przytyć. I na koniec nie musieć rolować cycków, które i tak “dostały już w kość” po pierwszej ciąży… Marzył mi się chłopiec ogromnie, bo w najbliższej rodzinie chłopaków jest jak na lekarstwo! Byłam zaskoczona i przeszczęśliwa, jak na usg połówkowym okazało się, że moje marzenie się spełni :) Lekarka dokonała wszystkich podstawowych pomiarów i mimochodem napomknęła, że rozmiary główki dziecka są nieco poniżej normy. Będąc już jedną nogą za drzwiami zostałam poproszona o ponowne położenie się na kozetce. Mierząc po raz drugi ta sama pani stwierdziła, że tym razem jest już o wiele lepiej i odwołuje to, co powiedziała poprzednio. Nie przejęłam się za bardzo zapewniona, że wszystko jest w porządku, co potwierdzał werbalny opis badania.
Kilka tygodni później ze zwykłej próżności i ciekawości postanowiłam zrobić usg 4D.
Jakie było moje zdziwienie, gdy pani mnie badająca stwierdziła, że główka dziecka wydaje się być nieco mniejsza niż powinna. Za namową lekarki udałam się do renomowanego szpitala, w którym prowadzona była moja ciąża na ponowne badanie. Tam po nieco dokładniejszym usg wykonanym przez osobę bardziej kompetentną usłyszałam, że faktycznie główka jest nieco mała. Skierowano mnie również na badania krwi pod kątem ewentualnego zakażenia toksoplazmozą i cytomegalią. Miałam pojawić się na kontroli po 2 i 4 tygodniach. Na podstawie obu badań sonograficznych (jak się później okazało bardzo podstawowych) zapewniono mnie, że wszystko jest w porządku, a wymiary w normie. Infekcji nie wykryto. Przez ułamek sekundy nie przeszło mi przez myśl, że coś może pójść nie tak. Czułam się dobrze, nie miałam żadnych dolegliwości, według opinii innych –kwitłam.
Z niecierpliwoscią, ale spokojem czekałam na przyjście synka na świat.
Plusem było to, że miałam wyznaczony termin cesarki. Na cztery dni przed wyznaczonym terminem, zaczęłam odczuwać dziwne bóle w dolnej części kręgosłupa (z kręgosłupem od zawsze miałam problemy i uprzedzano mnie, iż mogą się one nasilić w trakcie ciąży.) W związku z tym, że sytuacja miała miejsce na kilka dni przed rozwiązaniem, jedyne z czym mogłam powyższy ból kojarzyć, to bóle porodowe, które nijak się miały do tego wówczas odczuwanego. Nad ranem ból ustąpił, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie był on oznaką przedwczesnego rozwiązania.
Dziś wierzę, że były to ostatnie chwile życia mojego synka, a niezidentyfikowany ból, który odczuwałam, jego walką o przetrwanie. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy obwiniałam się za to, że nie zdecydowałam się pojechać do szpitala tej nocy … Nie wiem, czy kiedykolwiek to sobie wybaczę.
W 39 tygodniu ciąży (3 dni przed planowaną cesarką) niespodziewanie odeszły mi wody… Mąż spanikowany i z obłędem w oczach dowiózł mnie do szpitala w 40 minut. Odczuwałam już wówczas regularne i bolesne skurcze. Zostałam przyjęta na oddział po godzinie, która wydawała mi się wtedy wiecznością. Zrobiono mi jeszcze rutynowe usg, żeby sprawdzić ułożenie dziecka (w 8 miesiącu Krzyś wciąż był ułożony pośladkowo). Lekarka, która mnie badała, zamilkła. Po czym udała się, by sprowadzić inna lekarkę. Bez zbędnych ceregieli i wstępów poinformowano mnie, że serce mojego dziecka przestało bić.
Szok jakiego doznałam, jest nie do opisania. Krzyk, jaki z siebie wydałam, prześladuje mnie i mojego męża do dziś.
W ułamku sekundy mój świat się zawalił. Nie rozumiałam, co do mnie mówią ani co się wokół mnie dzieje. Oszczędzę Wam szczegółów następnej godziny.
Trafiłam wreszcie na salę operacyjną, gdzie mój synek po cichutku przyszedł na świat. Salę operacyjną wypełniała przeszywającą na wskroś cisza, a jedyna myśl, jaką miałam wówczas w głowie to to, że lekarze nie próbują go ratować, że nic nie robią. Było to dla mnie niepojęte przez kolejnych kilka miesięcy (lekarze po wstępnych oględzinach orzekli, że zgon nastąpił co najmniej na kilkanaście godzin przed porodem).
Dane mi było spędzić z synkiem jeden dzień.
Pamiętam każdą sekundę i jestem ogromnie wdzięczna za ten czas, choć z drugiej strony ta bliskość spowodowała, że jeszcze trudniej było mi się z nim rozstać. Pamietam każdy szczegół na jego delikatnej, śpiącej buźce. Każdą rzęsę na jego zamkniętych powiekach i to, że desparacko chciałam ogrzać jego zimne ciałko.
Po 2 dniach wróciliśmy do domu, z pustym fotelikiem na tylnym siedzeniu samochodu. Pierwsza powitała nas w drzwiach pięcioletnia wtedy Kaja, podekscytowana, uśmiechnięta z własnoręcznie zrobioną laurka dla braciszka..
Pierwsze tygodnie to była wegetacja. Moje serce biło. Cała reszta mnie była martwa, martwy był mój syn. Budziłam się codziennie z nadzieją, że to zły sen . Życie straciło sens, wpadłam w otchłań bez dna. Nie chciałam żyć, nie chciałam być. Jedyne, czego chciałam, to mieć synka przy sobie. Odczuwałam autentyczny, fizyczny ból ramion, które tak bardzo chciały go przytulić. Śniłam o tym, by móc go przytulić, pogłaskać. Po raz pierwszy w życiu poczułam, jak boli pustka. Jest to ból, którego nie da się opisać ani porównać z żadnym innym.
Potem przyszedł czas na poczucie winy, rozpamiętywanie w nieskończoność każdego momentu ciąży, każdego ruchu żyjącego we mnie dziecka. Nie wierzyłam nawet przez moment, że się z tego podniosę, że życie jeszcze kiedyś będzie miało sens, a już na pewno nie w to, że będę potrafiła być szczęśliwa.. Straciłam wiarę w istnienie, wszelkie wartości przestały mieć sens, a ja w kółko zadawałam sobie pytanie
“Dlaczego ja? Co takiego zrobiłam, by spotkała mnie tak okrutna kara?”
Pomogły mi książki. Napisane przez matki, których dzieciom nie dane było żyć. W moim życiu pojawiły się kobiety, które przeżyły podobny koszmar i to ich pomoc we wczesnym stadium żałoby była nieoceniona. Prawda jest taka, że tylko i wyłącznie osoba z podobnym doświadczeniem jest w stanie zrozumieć, co czuje się w takiej sytuacji. Nie potrzeba słów, wystarczy świadomość, że ktoś wie, co przeżywasz i że nie jesteś jedyną, którą to dotknęło. Myślę, że miałam dużo szczęścia w nieszczęściu, otoczona opieką osób, które chciały i wiedziały, jak mi pomóc. U swojego boku zaś męża, który wytrwale i z oddaniem wspierał mnie ze wszystkich sił. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła przetrwać ten koszmar bez niego. Tkwiłam w otchłani jeszcze przez wiele miesięcy, z której on konsekwentnie mnie wyciągał. Skłamałabym pisząc, że nasz związek nie ucierpiał. Życie wystawiło nas na największą próbę. Chylę czoła przed moim mężem, bo gdyby nie jego upór i heroiczna walka, którą o nas stoczył, to pewnie nie bylibyśmy dziś razem.
Po 3 miesiącach od śmierci Krzysia udało mi się znaleźć wspaniałego terapeutę. Zaczęłam uczęszczać na regularne cotygodniowe sesje. Myślę ,że przełom nastąpił dzięki profesjonalnej pomocy, jaką otrzymałam. Bardzo powoli i ostrożnie zaczęłam stawiać pierwsze kroki w przyszłość. Pracowałam ciężko, by zmienić siebie i swoje myślenie, wyzbyć się przede wszystkim poczucia winy, które przez długi czas nie dawało mi żyć.
Nauczyłam się, że żałoba to podróż, którą trzeba odbyć powoli i po swojemu, że nie ma dobrego, czy złego sposobu na jej przetrwanie. Jest tylko mój –indywidualny i jakikolwiek by nie był –jest OK. Kluczem do sukcesu jest akceptacja. Mi, pomimo ciężkiej pracy nad sobą nie udało się jeszcze dojść do tego etapu.
W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy usłyszałam wiele komentarzy typu “urodzisz sobie następne dziecko”, “jedno już przecież masz, więc to nie koniec świata “ itd. Rodzina i znajomi nie wiedzieli, jak mają się zachować, ani jak pomóc. Jedni nie potrafili nam spojrzeć w twarz, inni unikali tematu, a jeszcze inni udawali, że nic się nie stało. Każda reakcja z zewnątrz, jaka by nie była, wywoływała u mnie gniew, momentami agresję. Nie mogłam zrozumieć, że ludzie żyją dalej, bo dla nas świat się zatrzymał.
Krotko po pierwszych urodzinach Krzysia, lub jak kto woli po pierwszej rocznicy śmierci, zaszłam w kolejną ciążę. Próbowałam się do tego emocjonalnie przygotować przez dobrych kilka miesięcy, ale jak okazało się w praniu teoria i praktyka mają ze sobą niewiele wspólnego. Rozpoczął się trwający 8 miesięcy koszmar. Nie było minuty żebym nie myślał o nienarodzonym dziecku. Usg robiłam u najlepszego specjalisty, początkowo co miesiąc, potem co 2 tygodnie, a pod koniec – nawet co tydzień! Obsesyjnie zapisywałam każdy ruch dziecka, z najmniejszą dolegliwością pędziłam na ostry dyżur, dwa razy dziennie monitorowałam bicie serca. Wykonywałam całą masę dodatkowych badań krwi, a mimo to – nawet przez chwilę, nie wierzyłam w to, że urodzę żywe dziecko!
Wykończona fizycznie i emocjonalnie tym razem kompletnie nieprzygotowana wydałam na świat żywego, zdrowego chłopca.
Całkowite przeciwieństwo starszego brata i wierną kopię swojego taty. W dzień jego narodzin 6 dorosłych osób personelu szpitalnego płakało wraz z nami na sali operacyjnej, emocje rozsadzały ściany, a mój syn dał niepowtarzalny koncert – pierwszy w swoim zżyciu!
Zapanował wszechobecny spokój, napięcie opadło. Każdy uśmiech mojego maleństwa sprawia, że życie nabiera sensu. Faktem jednak jest, że nic ani nikt nie wypełni pustki po Krzysiu. W naszych sercach ma on miejsce szczególne. Jesteśmy rodzina 5 osobową i zawsze nią będziemy. Krzyś choć nie w fizycznej postaci, jest z nami na codzień, mieszka z nami, wyjeżdża na rodzinne wakacje.
Kiedy jadę na cmentarz, staram się nie rozpaczać. Zamykam oczy i przywołuję w pamięci jego obraz. Tulę go w swoich ramionach, ogrzewam, głaszczę po policzku – tak jak wtedy – w szpitalu.
Wierzę, że on to czuje i wie, że nikt na świecie nie kocha go bardziej niż mama ..
A.
92 komentarze
To straszne, bardzo, bardzo mi przykro choć wiem ze takie słowa nic nie znaczą w obliczu tragedii jaka spotkała Anię.
W zeszłym roku gdzieś natknęłam się na podobną historię dziewczyny – Natalie Morgan (bez problemu znajdziecie profil na facebooku). Bardzo mną wstrząsnęły opisywane przez nią przeżycia, od czasu do czasu zaglądam do niej. Pomaga szczególnie wtedy gdy tracę cierpliwość do swojej córeczki. Wiem ze to okropne, ale wtedy utwierdzam się w tym jaka jestem głupia i jakie mam obok szczęście…
ewa
ja jestem szczęśliwa mama 2 chłopców jeden 4 lata 2 5 mc
czytając wasze opowieści łzy same lecą moja siostra straciła dziecko tydz po porodzie śmierć lozeczkowa ja wtedy jeszcze panienka bez dzieci stojąc przed mała białą trumną nie wiedziałam nic a byłam w 4tyg ciąży jak sobie przypomnę ta ciszę jaka u nas panowała po pogrzebie ……. siostra 2lata po stracie Piotrusia zaszła w kolejną ciążę i urodzila zdrowa córkę a zdjęcie Piotrusia i sam on są z nami cały czas?
Tak jak A. napisała – ból ramion Matki, ramion które pragną, potrzebują przytulić, ochronić swoje Dziecko jest fizyczny, pustka w klatce piersiowej swoim ogromem niemal miażdży żebra… Strach w kolejnej ciąży na granicy z psychozą… Czasem udaję, sama przed sobą, że Ja bym takiej straty nie przetrwała, jakby to co wydarzyło się trzy lata temu było historią kogoś innego. Każdy inaczej radzi sobie z taką stratą…
Nie wyobrażam sobie straty dziecka choć sama w obu ciążach walczyłam o każdy dzień donoszenia maluchów. Nie umiem nawet myśleć o tym co byłoby gdyby…
ryczę.
Płakałam przez cały tekst.Straszne i dla mnie niewyobrażalne.Podziwiam ją za ogromną siłe!!!
ja też ryczę. Nie wiem co powiedzieć. Współczuje i tule mocno jak matka matkę ;(
Ogarnia mnie ogromne współczucie dla Ani i każdej kobiety która przez to przeszła. Pod moim sercem wierci się trzecia córeczka, a moze czwarta? 3 ciąża zakończyła się w 9 tygodniu prawie 9 msc temu i pozostawiła po sobie pustkę. Zawsze będę pamietac, ten ból, tę stratę. Dobrze że Ania miala przy sobie ludzi, którzy ją wspierali i okazywali jej milosc. Nie wiem czy ja bym sobie bez tego poradziła i nie wiem jak radza sobie inni.. przytulam w sercu Anię i Krzysia, tak jak od wielu miesięcy tulę mojego aniołka :*
Czytam i placze. Tylko matka jest w stanie wyobrazic sobie co mogla czuc ta pani. Wlasnie tule moja coreczke do snu i patrze jak jej brat blizniak spi. Nie wiem co bym zrobila gdyby mialoby sie cos z nimi stac. Podziwiam te kobiete za to ze sie mimo wszystko nie poddala. Twoj synek zyje w twoim sercu. I zawsze o nim pamietaj
Wyję. Wyję z powodu Krzysia i z powodu moich dwóch córeczek – bliźniaczek. To co napisałaś o bólu ramion… Boże, miałam to samo. Wyciągałam ręce żeby utulić je obie, moje kochane i tuliłam pustkę. I masz rację – tylko inna kobieta, która straciła dziecko jest w stanie zrozumieć. I ja również zastanawiałam się jak to możliwe, że świat się nie skończył, że ziemia nadal się kręci, a rano wschodzi słońce. To było niepojęte. Bo mój świat runął, a oni, Ci inni ludzie robili zakupy i chodzili do pracy i się śmiali. Niepojęte, niewyobrażalne. Tak bardzo Ci współczuję i każdej innej mamie, która musi to przeżywać. I sobie… Moje serce wtedy pękło. Choć miałam już dziecko, a rok temu urodziłam córeczkę. Ale One, moje ukochane dziewczynki też powinny żyć i biegać dookoła stołu wyrywając sobie zabawki.
Tez to przezylam…czytajac to wszystko wrocilo…?
Mam podobne doświadczenia i odczucia jak Anna..
Moja córka urodzila sie 16 dni po pierwszym terminie podczas cc na cito.
Na szczęście 10 pkt i cala i zdrowa. Mało brakowało do wielkiego nieszczęścia.
Bylam odsylana ze szpitala z 6 razy z ciagle przekladanym terminem. W końcu tknieta przeczuciem pojechałam do innego,gdzie mnie przyjeli. Po nocy na oddziale zaczelam miec skurcze. Na początku delikatne ale z czasem silniejsze. Podczas ktg okazalo sie ze spada tetno. W 3 min.bylam na bloku,usypiana i cieta.
Nawet nie moge sobie wyobrazić co by bylo gdybym dnia poprzedniego znowu zostala odesłana. I nie chce.Jako ze to moje pierwsze dziecko pewnie czekalabym do mocniejszych skurczy..i mogloby wtedy byc juz za pozno.
Z tego powodu obawiam sie równiez kolejnego porodu. A co jesli sytuacja sie powtórzy? Ale nie zdarze?
Mi uratowano syna 6 lat temu… do dzis mam w myślach tych ludzi, dziekitorym wszystko dobrze sie skonczylo… wieczorem poczułam niepokojaco silne ruchy dziecka. Na szczęście w klatce obok mieszkala polozna, do ktorej pobieglm w kapciach, koszuli nocnej. Zbadala mnie i zadzwonila do szpitala ze zaraz przyjedziemy. Zrobiono cesarke, synkowi zanikal puls bo sie ominął pepowina… wszystko skpnczylo się cudem. DZiękuję Bogu,że dal mi wtedy intuicje…
chyba się nie uspokoję ;(
upłakałam się… niestety podpisuję się rękami i nogami pod tym listem… Niestety też było mi przeżyć stratę synka w 34tc JEGO serduszko po prostu przestało bić… pamiętam każdą sekundę od tamtej chwili kiedy lekarka badając mnie nic nie mówiła i to jak powiedziała „że serduszko przestało bić”, krzyk, płacz… 17h poród , gdzie za ścianą przyszło na świat dziedziątko które wtedy tak głośno płakało.. do końca miałam nadzieję że lekarze nie mają racji… pamiętam jego ciepłe ciałko… jego rączkę która zaraz po porodzie oplotła mi się wokół mojego palca i tą NIEZNOŚNĄ CISZĘ… i Jego zamknięte oczy… Jego szparkę w podbródku i to że był najpiękniejszy na świecie… Jest dalej naszym Aniołem Stróżem… Po pół roku zaszłam w ciąże i to był dopiero czas stresu i nerwów… gdzie mi przyszło by do głowy że jest coś takiego jak detektor tętna w pierwszej ciąży… oczywiście w kolejnej nosiłam go w torebce… ciężki czas… ale dziękuje Bogu za każdą daną nam chwilę, i mimo że nigdy nie pogodzę się że go tu nie mam dziękuję że mam Piękne i zdrowe dwie córki… Pozdrawiam Monika
nie potrafię powstrzymać łez :(
Łzy same płyną….;(
Bardzo wzruszająca historia. Mam dwie córki i choć nie przeżyłam straty dziecka to obie ciążę były dla mnie pasmem obaw i lęków. Mimo iż wszystko przechodziłam książkowo to obawa przed stratą była bardzo silna. Już od 2 kresek na teście pokochałam swoje dzieciątka i gdyby miało ich zabraknąć? Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić co mogłabym czuć. Teraz zresztą też jest to moja wielka obawa. Dobrze że autorce udało się odnaleźć spokój ducha i poukładać sobie wszystko.
Brak słów … Jesteś bardzo dzielna! Pozdrawiam !
Ja tez straciłam synka w 34 tygodniu ciazy…. bardzo bliskie mi sa Twoje doznania. Mam roczna zdrowa corke i jestem w kolejnej ciazy. Strasznie sie boje….. nie przeżyłabym tego oo taz kolejny ….
Straszne ze cos takiego spotyka ludzi. Strata dziecka to cios najgorszy z mozliwych. Nie wiem na ile zostane zrozumiana… Czy w ogole. Stracilam 4 dzieci. Czytajac ten tekst uswiadamiam sobie ze tak naprawde strata dziecka w 6 tygodniu wobec straty w terminie porodu jest niewyobrazalnie „latwiejsza” (?) Boli. Boli bardzo. Ale jednak urodzic i trzymac na rekach a potem pochowac swoje dziecko to cos co wyrywa serce. To nie powinno sie dziac.
placze.. mam syna Krzysia i nawet nie moge sobie wyobrazic co przeszliscie. :/
Wiem dokladnie przez co przeszla autorka tekstu. Moj aniolek zyl kilka godzin ur. w 27tc. Nie zdarzylam go zobaczyc nawet po cc szybko go zabrali na gore , ja mialam dopiero rano isc. Duzo osob mowilo ze musze byc silna dla starszej corci. Ona duzo sily dala miala wtedy 1,5 roku. Kolejnej ciazy balam sie okropnie , chodzilam na badania, usg co 3 tygodnie i nic nie zapowiadalo tego co sie wydarzy- Coreczka urodzila sie z nowotworem. Zaraz konczy trzy latka walczymy razem dzielnie w chorobie. Chyba dobrze jednak ze o chorobie nie dowiedzialam sie w ciazy tylko juz po porodzie. A aktualnie w domu mamy 3 corcie 7,5 msc ma. Chodzilam prywatnie do najlepszych lekarzy w okolicy, dodatkowe badania robilismy zeby wykluczyc wszystkie wady rozwojowe zeby je w miare szybko wylapac i leczyc. Malutka urodzila sie zdrowa i dziekuje za kazdy dzien z moja kochana trojeczka. Kazde ma w moim sercu osobne miejsce cała 4 .
Jakbym czytała dokładnie o sobie… tyle że podwójnie :( moje córeczki bliźniaczki żyły jedna niespełna dobę a druga dwie. Po 5,5 roku, pomimo urodzenia zdrowego,obecnie 3 letniego synka nadal czuje jakby mi ktoś wyrwał kawałek serca…i duszy :( pustki po nich juz nigdy nic i nikt nie wypełni :(
Przeczytałam to wyjąc jak zbity pies. Ja odkąd zrobiłam test ciążowy chodziłam do najlepszego lekarza w okolicy, oczywiście prywatnie. Początkowo robił mi usg co dwa tyg, potem co miesiąc a na końcu też co dwa tygodnie i co tydzień. Wydałam dużo pieniędzy na co niekoniecznie było mnie stać ale czułam że zrobiłam wszystko co mogłam żeby zapewnić mu zdrowie jeszcze w łonie, miałam cały czas kontrolę nad nim, każdemu usg towarzyszyło ktg, raz pamiętam bicie serca było za szybkie więc od razu dostałam skierowanie do szpitala. Tam na szczęście po obserwacji stwierdzili że wszystko jest w porządku. Ale przejdźmy do sedna, 10 dni po terminie trafiłam znów do szpitala, tam dowiedziałam się że mam mało wód ale nie na tyle mało żeby już coś z tym robić… wtedy już się bałam. Przetrzepywałam internet w poszukiwaniu jakiś wyjaśnień czy może to być zagrożeniem dla mojego dziecka, okazało się że tak. Nasłuchiwałam… czekałam na każdy ruch i miałam tylko nadzieję że nie zamilknie, miałam wrażenie że lekarze są nieodpowiedzialni. Dbając o statystyki naturalnych porodów ryzykują zdrowie i życie mojego dziecka. Urodziłam 16 dni po terminie… wód było drastycznie mało, do tego były gęste i zielone a ciąża mocno przenoszona. Mam ogromny żal do ordynatora oddziału że tak długo mnie przytrzymał z tym porodem,bo przecież Pani ma jeszcze czas, Pani lekarz musiał pomylić termin… Sebastian na szczęście był zdrowy. Moja mała, dzielna perełka. Dostał 10 pkt i zapobiagawczo antybiotyk… dzisiaj ma dwa miesiące dokładnie. Miałam szczęście. Boję się zachodzić w drugą ciążę. Boję się że tym razem mimo moich starań i włożonych pieniędzy znowu ktoś coś spieprzy i tym razem tak kolorowo się nie skończy. Może jestem tchórzem ale nie zaryzykuje drugi raz.
Mialam podobna sytuacje w pierwszej ciazy dwa tyg po terminie urodzilam mi noestety nawet nie badano wod plodowych… Duzo przytylam w pierwszej ciazy i na ktg ciezko bylo czuc regulerne tetno dzieciatka przez trzy tyg lezenia w szpitalu wylalam morze lez na szczescie synek urodzony przez cc byl zdrowy. Tez sie balam drugiej ciazy chociaz marzylam o rodzenstwie dla mojego skarba w koncu po 5 latach sie zdecydowalismy ale juz na pierwszej wizycie oznajmilam lekarzowi ze chce rodzic przez cc i w taki sposob urodzilam drugiego synka ?
Jeżeli Ania czyta komentarze to proszę o kontakt. ewelinka1727@wp.pl
Przeżyłam podobną tragedię. Mój wymarzony synek żył 2,5dnia. Urodził się na początku 6 miesiąca. Po 1,5 roku ponownie zaszłam w ciążę. Tym razem ciążę prowadzę prywatnie. Cały czas żyje w strachu, bo historia prawie znowu powtórzyła by się. Cieszyć się będę dopiero tak na prawdę jak usłyszę i zobaczę po porodzie naszą Kryszynke.
Serce mi pękło. Nie potrafię sobie wyobrazić tego bólu, tej pustki i bezsilności. Nawet nie próbuję tego zrobić. Wydawało mi się że jestem silna psychicznie, ale teraz już wiem że nie poradziłabym sobie z taką sytuacją..
Jestem w końcówce 18tc, jest to moja pierwsza ciąża i nie mogę sobie wyobrazić co bym zrobiła w takiej sytuacji jak Twoja! Bardzo mi przykro. To prawda,ze nikt nie zastąpi nam obecności naszego dziecka.
Tylko my kobiety (chociaż nie wszystkie) jesteśmy sobie w stanie wyobrazić jaka jest to Relacja miedzy matka,a dzieckiem. Kiedy nosimy je pod sercem i to w nas wszystko się tworzy,a tu nagle życie nas stawia w takiej sytuacji! Nie potrafię sobie wyobrazić takiej sytuacji :(((((((((.
Milczenie w tych tematach i udawanie, ze „nic się nie stało” to nie najlepszy pomysł, ale mówienie o tym ciągle tez nie. Ludzie, którzy tego nie przeżyli nie będą w stanie tak do końca pomoc kobiecie,która przechodzi przez taki ogromny kryzys w swoim życiu.
Rozpisalam się bardzo,a jednocześnie mam świadomość,ze nie napisalam tak do końca nic konkretnego.
Dziękuję za ten tekst . Dziękuję z całego serca. 3,5 roku temu straciliśmy naszą córeczkę Jagódkę. Mąż i swoje dzieci dało mi siłę aby wstać i iść dalej. Od kilku tygodni w moim brzuchu zagościła fasolka i ten strach znów wrócił. Lęk gdy objawów za mało, lęk przed wizytą i lekarza. Lęk przed powtórka.
Czytam i płacze… Mój synek zyje ale było blisko tragedii… dzień przed terminem porodu z powodu lekkiego malowodzia dla bezpieczeństwa lekarz skierował mnie do szpitala. Pamiętam ze nie miałam żadnych oznak porodu, zapakowalam kilka książek pewna że spędzę tam jeszcze pare dni. Stało się inaczej, w trakcie przyjmowania na oddział i rutynowego badania ktg, po 20 min usłyszałam ze serce bije ciszej, zapytałam położnej co się dzieje? Na co ona, wszystko ok to sprzęt jest zepsuty, była gotowa go wyłączyć, jednak na moje szczęście lekarz zajrzał na izbę przyjęć słysząc wolne bicie serca mojego dziecka, złapał mnie za nadgarstek i brzuch i stwierdzil: szybko cięcie !!! Wszystko później potoczyło się błyskawicznie, po 5 minutach urodził się Mój synek. Ktoś nad nami czuwał, nie wyobrażam sobie życia bez niego. Po tej sytuacji, mimo dobrego zakończenia boję się zajść ponownie w ciążę…
Czytając Twoją historię, cały czas miałam wrażenie, że opowiadasz o mnie…Nic więcej nie dodam, ponieważ wszystko już napisałaś…za 10 dni ( w noc noworoczną ) minie 10 lat, jak urodziłam martwego synka. Ważył 3600, musiałam urodzić niestety naturalnie. Kevin również jest z nami każdego dnia. Jego portret wisi na ścianie razem z innymi a córki często wypowiadają Jego imię. Płaczę, płaczę często i w ukryciu – choć minęło 10lat…
jak boli pustka… wiem to doskonale. Mój pierwszy syn, też Krzyś, żył niecały dzień. W pierwszym roku wycie, wręcz skowyt, przeplatany z tępym spojrzeniem w nicość był normą. Niezbyt komfortowo w ogóle, a dodatkowo biorąc pod uwagę, że pierwszą rocznicę urodzin ( i dzień później śmierci) przeżywałam będąc w 8smym miesiącu drugiej ciąży. Nie byłam gotowa na przyjście córki, na zajmowanie się żywym dzieckiem, kiedy pierwsze leżało martwe w grobie. W pierwszych miesiącach życia córki płakałam przy jej przebieraniu, karmieniu, ciuszki były mokre od moich łez. Na trzecie dziecko zdecydowałam się, kiedy córka miała ponad 3 lata. W piątym miesiącu dowiedzieliśmy się, że serduszko nie bije. 2 dni wywoływali mi poronienie, bo to jeszcze podchodziło pod poronienie… Teraz mieliśmy już dwóch synków w grobie i w domu do ogarnięcia naszą żałobę nr 2 i żałobę córki. Po serii różnych badań, chyba wszystkich możliwych na rynku (zasiłek pogrzebowy się przydał, że tak rzucę czarnym humorem…) zdecydowaliśmy się na ostatnią próbę. Ta ciąża była straszna, po prostu straszna. Wiedzieliśmy, że najgorsze może się stać w każdym momencie niezależnie od starań. Był szał i gnanie z płaczem do lekarza 'bo brzuch chyba się zmniejsza, na pewno znowu się to stało’. Nie stało się, młody urodził się wprawdzie wcześniej, bo ginka zbytnio wczuła się w badanie, ale zaliczył punktację wzorowo. Mamy czwórkę dzieci, dwoje żywych, dwoje martwych, 2:2. Wiem, że i moim żywym dzieciom może coś się zdarzyć w każdym momencie, choćbyśmy nie wiem jak się starali. Czasem te myśli mnie obezwładniają, bez antydepresantów nie jestem w stanie funkcjonować. A ludzie? Dali dupy, tak, dali dupy. I większość nadal daje. Trzeba być mocno ograniczonym, żeby osobie po 3 miesiącach po śmierci dziecka powiedzieć, aby przestała już o tym myśleć, i z uśmiechem rozprawiać o osiągnięciach swojego żyjącego… To taki lżejszy przykład. Jak jak jest z żałobą po moich synkach? Nie wiem, czy już jestem po, czy utknęłam gdzieś tam na którymś etapie mimo pełnometrażowej, że tak to określę, terapii specjalistycznej. Jak już pisałam, jestem na antydepresantach, dzięki którym jestem w stanie spać zamiast wcześniejszego całonocnego wycia w poduszkę, i mam siłę wstać rano i standardowo przeżywać męczący, ale i pozytywny dzień matki-polki. Pozdrawiam. PS. dla zainteresowanych https://synke.bloog.pl/?smoybbtticaid=6184c6
Bardzo współczuję. Mam podobne doświadczenie. Moja córka aniołek ma na imię Małgosia. Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo uśmiechu i miłości :-)
Moje dziecko odeszło rok temu w święta Bożego Narodzenia, to był „dopiero” 13 tydzień ciąży. Zakochałam się w tej kruszynce od momentu gdy po raz pierwszy zobaczyłam bijące serduszko. Do końca życia niezapomnę dnia, w którym podczas usg usłyszałam „bardzo mi przykro ale serduszko dziecka już nie bije”, W październiku tego roku straciłam kolejną ciążę i kolejne dziecko, prawdopodobnie bliźniaki. Do tej pory mam żal do siebie, że mogłam cos zrobić.
Ja również straciłam dziecko w 13 tygodniu, dziś mam dwóch synków, ale wciąż pamiętam o swoim pierwszym Maleństwie – nikt, nawet mój mąż, już o nim nie pamięta…A ja nadal ukradkiem przechowuję tamten test ciążowy, który pokazał, że będę Mamą…I kartę ciąży datą porodu, którego nie było – 15 marca…I do dziś pamiętam strach w kolejnych ciążach, że znów coś pójdzie nie tak…
Takie rzeczy są straszne i okropnie się je czyta. Bardzo Ci współczuję, tego co musiałaś doświadczyć i przeżyć. Powiedz mi jednak czy ta mniejsza główka dziecka miala na to wpływ czy dlaczego serce dziecka przestało tak nagle bić ? Ja jestem w 31tyg ciąży i wg doktorów ( trzech) moja dzidzia też ma mniejszy wymiar główki i wg niego jest o dwa tyg młodsza, reszta wymiarów jest ok. Czy mam się tym martwić ? Lekarze twierdzą, że nie do końca ponieważ mam podwójną macice i to ona może mieć wpływ na wymiar i wolniejsze rośnięcie główki córeczki …
Przeczytałam ten wpis i rozpłakałam się. Jestem w 4 ciąży, po 2 poronieniach. Za miesiac czeka mnie poród przez CC. I choć zapewne nie wycierpiałam tyle, co Ty, również paranoicznie boję się o swoje dziecko. Kiedy się rusza zastanawiam się czy na pewno wszystko jest w porządku, bo jest bardzo ruchliwy. Kiedy się nie rusza dopadają mnie wątpliwości czy na pewno żyje. Te wszystkie złe myśli są jak otaczajacy bluszcz, nie odchodzą… i zapewne nie odejdą dopóki nie wezmę w ramiona mojego synka i nie usłyszę, że jest bezpieczny, cały i zdrowy…
Czytam i płacze jestem mamą 2 szkrabów 3 letniej Marysi i 18 miesięcznego Franka i dziękuje Bogu że nie musiałam przechodzić tego co ty nie wyobrażam sobie życia bez nich Tak bardzo Ci współczuje Pamiętam strach na pierwszym usg z Frankiem jak Durny i bez zastanowienia lekarz powiedział że serduszko nie bije i że mam przyjść za 6 tygodni i że albo sie ciąża rozwinie albo obumrze nie pamiętam jak wróciłam samochodem do domu tak płakałam jeszcze tego samego dnia poszłam do innego lekarza i wszystko było dobrze:)
Czytam i płaczę.. przestać nie mogę, bo kilka miesięcy temu urodziłam dużo za wcześnie córeczkę. Żyła z nami 12 dni.. to co przechodzę to dokładnie to samo o czym piszesz.. Dziękuję, ze podzieliłas się z nami swoją historią.. bo daje nadzieje na lepsze jutro. daje nadzieję, że kiedyś doczekam się upragnionego dzieciątka.
Wzruszyła mnie Twoja historia, ja też straciłam synka w 17 tygodniu ciąży, minęły dopiero 3 miesiące i wciąć silnie odczuwam tą stratę… dla mnie najgorsze jest odchodzenie od grobu.. jakoś tak ciężko mi go tam zostawiać samego, za każdym razem, kiedy czuję, że powinien być wtulony we mnie.. a właściwie ze mną 24h/dobę, bo jeszcze w brzuszku.. Pisałaś, że aż ramiona Ciebie bolały bo nie miały kogo tulić.. czułam to samo, mimo, że też mam już dziecko.. to jest fizyczne odczuwanie braku, koszmarne.. a jednak tak jest :( Mi pomogli najbardziej mąż, przyjaciółki i siostra, która też ma podobne doświadczenie i mogła zrozumieć co czuje.. przede wszystkim pozwalałam sobie na płacz i mówienie o nim. Początkowo drażniło mnie że tak mało osób mnie o to pyta.. jakby to było nieważne.. była ciąża – nie ma ciąży. Wiem, że to ze skrępowania jednak i tak uważam, że trzeba pytać a przynajmniej mówić że jest Ci przykro.. wtedy druga osoba jak chce to powie więcej, będzie na to przestrzeń.. ściskam mocno i mam nadzieję, że też jeszcze urodzę zdrowe dziecko..
Wiem dokladnie co przechodzisz… moj synek Ksawery, upragniony , wyczekiwany( pierwszą ciaze poronilam w 11 tygodniu) urodzil sie w terminie w 40 tc. Godzinę po porodzie okazało sie ze ma powazna wade serduszka, ktora wymaga operacji na otwartym sercu. W 10 dobie zycia zostal zoperowany, wszystko przebiegalo w jak najlepszym porządku. Po 22 dniach pobytu w szpitalu wrocilismy do domku. Po dwoch tyg mielismy kontrol na ktorej okazalo sie ze synek musi byc poddany kokejnej operacji. Po 5 tyg pobytu w domu ( byl to caly pobyt synka w domu) znowu znalezlismy sie w szpitalu. I tam diagnoza, stan serca sie pogorszył do tego zrobil sie tętniak. Lekarze nas uspokajali ze operacja pomoże i będzie dobrze. Operacja sie udala lecz organizm naszego synka nie wytrzymal. Z chwilą pojscia na druga operacje mial 2 miesiące, zyl jeszcze trzynaście dni od dnia drugiej operacji. Stan zdrowia z kazdym dniem.sie pogarszal lecz ja do.konca wierzylam i.mialam wielka nadzieje ze wwyjdzie z tego ze nastąpi cud…. synek zmarl. Dzis mija 1,5 roku od dnia śmierci, ja jestem w 29 tygodniu ciąży, spodziewamy sie synka, ktory wierze że bedzie nagroda za niespelnienie sie w roli matki Ksawcia. Wiem ze z gory patrzy na nas, czuwa nad nami opiekuje sie nasz Mały Anioleczek. Zawsze bedzie czescia naszej rodziny.
Wzruszająca historia, aż mi łzy stanęły w oczach. U nas było blisko tragedii, synek urodził się w częściowej zamartwicy. Przez pierwszą dobę swojego życia był bardzo niestabilny. Lekarze po kilknastu godzinach walki o jego życie, poinformowali mnie żeby nastawić się na najgorsze, bo pomimo, że zrobili co mogli stan dziecka się nadal pogarsza… Poczułam się zupełnie bezsilna i załamana, nadzieja odpłynęła – poczułam się mamą martwego dziecka. Sytuacja zaczęła się poprawiać kilka godzin później i pojawiło się światełko w tunelu. Ja przeżyłam tylko mały fragment tego, co przeszłaś Ty, a jednak nigdy chyba nie zapomnę jak to jest poczuć tą pustkę.
Bardzo wzruszająca historia. Normalnie od 10 minut siedze i ocieram łzy. Sama 2 miesiace temu urodziłam 2 dzieciaczka i nie potrafie sobie wyobrazic tego bólu. Przez ktory musialas przejsc.
Straciłam 2 dzieci, więc wiem, co przeżywasz i z czym musiałaś się zmagać. Żadne słowo, gest czy dziecko inne niż stracone nie spowodują, że ból będzie mniejszy i nie zastąpią straconego dziecka. Mój syn miałby dziś rok i 4 miesiące, a córeczka została poroniona we wczesnym stadium. Oboje mają swoje miejsca w naszych sercach, od początku do końca mojego życia…
Tydzień temu wyszłam ze szpitala. 6tc. To były jedne z najgorszych świąt jakie miałam.
Poroniłam w 8 tygodniu ciąży…
Szpital nie poinformował mnie o moich prawach, w wypisie wpisano” poronienie chybione” a ja przecież słyszałam bicie serduszka mojego maleństwa. W USC z tego powodu odmówiono mi wydanie aktu zgonu…
Nie mogłam pochować swojego dziecka…
Ja w 8tc rowniez.stracilam moje pierwsze dziecko, byla to ciaza pozamaciczna. rowniez slyszalam bicie serduszka, ale nie sadzilam ze jest mozliwosc pochowania dziecka z tak wczesnej ciazy. Nikt nas o tym nie informował :(
Gabrysia.Kurcze łzy sie cisna do oczu,ale wiem co kobieta czuje.Poniewaz sama nie dawno sama stracilam dzieciatko.Chociaz wszystko zapowiadalo sie ze jest wszystko w pozadku to niestety okazalo sie ze ciaza zle sie zagniezdzila i byla za mala i zle sie zagniezdzila wiec i tak nie bylo szans zeby utrzymac moje dziecko przy zyciu do konca ciazy.Choc juz mam czworke kochanych dzieci to zostala juz na zawsze w pamieci i w sercu ze miala byc Helenka.Pamietam jak dzis jak w robionym tescie wyszy dwie kreski u lekarza potwierdzenie ze jes.Ogloszenie dziecia ze beda miec jeszcze rodzenstwo i radosc i blysk w oczach meza,a pozniej koszmar ktory sie zaczol dwa dni po komuni moich chlopakow.Bule w dole brzucha i wizyta u lekarza ostatnie badanie i slowa lekarza.Musi sie pani poddac zabiegowi lyzeczkowania i czyszczenia bo ciaza jest pozamaciczna i obumarla.Gryzienie sie z wlasnymi myslami co zrobilam nie tak czemy my i zal do calego swiata i Boga ze nie pozwolil mi zostac mama choc tak bardzo chcialam.Choc wiem ze minelo juz trzy miesiace to zostaje ten bol i nigdy nie minie i zazdroszcze kolezanka znajomym ktore beda mamami a juz niestety juz nie moge i chyba nie chce truchlec ze znowu bede przezywac ten sam koszmar.Choc na pozur niby sie podnioslam to przychodzi 30 dzien kazdego miesiaca to wszystko wraca i zaczynam myslec jakby to bylo gdyby nie doszlo do tej mojej malej tragedii,wiem ze nie moge porownywac sie z mamy ktorych dzieci urodzily sie martwe czy juz byly uksztaltowane.Kazdy w pierwszych tygodniu mi mowil ze mam dla kogo zyc bo sa dzieci,ale w serduszku pozostaje ta pustka i rozmyslanie jak by wygladal/wygladala do kogo bybyl byla podobne planowanie ogladanie ciuszkow i tak dalej.Dlatego zeby zostala na zawsze razem zemna postanowilam zrobic sobie tatuaz pieciu ptaszkow kazdy ptaszek to moje dziecko i nic tego nie ma choc nigdy nie bedzie mi daneprzytulic i zobaczyc jak wyglada moje malenstwo to i tak zostanie na zawsze z nami.
Czytam ten tekst i łzy sciakaja mi po policzku kapiac na powieki mojego spiacego syna..to jeden z najpiekniejszych tekstow ktore przeczytalam w zyciu…Dziekuje Ci za niego. Rowniez stracilam 2 dzieci i do dzis we mnie to siedzi choc mam juz dwoje kolejnych…
Nie można się nie wzruszyć, czytając ten wpis. Nie byłam jeszcze w ciąży, ale jestem w stanie wyobrazić sobie, co czuje każdy rodzic, któremu nagle zostaje odebrane dziecko.
W wielu słowach widzę siebie i swój świat. Moje cztery Aniołki są i zostaną ze mną na zawsze mimo, że nikt inny ich nie widzi i nie miał okazji poznać. Aniu jesteś niezwykle silną kobietą :)
Ja swojego pierwszego syna straciłam w dzień planowanego terminu porodu . Masz racje nie pojmie targi uczucia ktoś kto tego nie doświadczył …. dziękuje za ten wpis takie rzeczy bardzo pomagają
sama jestem mamą 10 miesięcznego chłopca, i za każdym razem kiedy czytam takie rzeczy biegnę go uściskać i ucałować i ze łzami w oczach dziękuję Bogu że Go mam, całego i zdrowego
Moja mama urodziła w szóstym miesiącu syna- żył 10 minut, jeszcze dwa razy poroniła a mój starszy brat w wieku 15 lat zginął w wypadku. Moja młodsza siostra, która ma Zespół Downa miała niespełna roczek z czego prawie połowę tego czasu spędziła w szpitalu. Kiedyś zapytałam moją mamę jak sobie poradziła, że podniosła się po czyms takim? Odpowiedziała, że 3 lata na antydepresanty, prawie wylysiala ze stresu ale miała jeszcze 4 żyjących dzieci więc musiała się podniesc, bo gdyby nie my to by się nie podniosła. Moja ciąża to był mały cud. Przed ślubem trafiłam do szpitala, operacja ai rok leczenia. Wszyscy lekarze kręcili głowami i mówili jaki będę miała problem z zajściem. Uprzedzilam wtedy jeszcze narzeczonego, że ma wyjście, że może znaleźć inną żonę, został… Pół roku po wyleczeniu znów nawrót ale miałam fantastycznego lekarza, który powiedział, że mamay wziąć się za ćwiczenia z mężem, bo jeśli w ciągu roku nie zajdę w ciążę to znów pójdę na stół. Nawet nie wzięłam pod uwagę, że to możliwe a dwa miesiące później byłam już w 5 tygodniu. Szok, radość i strach. Co jeśli nie donoszę? Co jeśli bedę musiała wybierać? Bałam się nawet pokochać. 2 tygodnie przed porodem ktg każdego dnia, tydzień przed próbowano wywołać porod- bez skutku. Trzy dni później maluch przestał się ruszać i decyzja lekarza o cesarce. Przez jakieś pół godziny przeżyłam całą wieczność i koszmar, myslalam, że jeśli moje dziecko umrze to ja umrę z nim, ten pierwszy krzyk był najcudowniejszą melodią. Współczuję kobietom, ktorych maleństwa musiały odejść i podziwiam za odwagę by próbować ponownie.
Moja historia jest taka sama … tragedia , mam teraz wspaniałeg synka i kolejne dziecko w drodze . Ale bból kktóry rozsadza mnie od sśrodkanie mminął…. pojawia ssięcoraz rzadziej . Jednak boli tak samo . MMó syn na zzawsze bbędziew moim ssercu . Kuba (*) .
Jak tu nie płakać. To tak bardzo Ci współczuję, nie jestem w stanie wyobrazić sobie Twojego bólu.
Czytając uświadomiłam sobie jak dużo narzekam, nie doceniam… zamiast się cieszyć z tego co mam. Dziękuję Bogu za moją córeczkę
Ja też ryczę…bo płaczem tego nie można nazwać…nie przeżyłam nigdy takiego koszmaru, ale teraz zdaję sobie sprawę jak dużo mam ( 2 – letnią córeczkę) i jak dużo narzekam…..
Jeju wzruszyła mnie ta historia ?
Ktoś to stracił dziecko Cię rozumie.. ja straciłam dwoje i do tej pory nie potrafię sobie z tym poradzić :(
Dziękuję za ten artykuł… 17 maja urodziłam mojego syna Marusia w 40 tc… Dzień wcześniej pojechałam szczęśliwa na porodówkę, myśląc że to już się zaczyna ( to było moje pierwsze dziecko)… Niestety, w czasie przyjmowania mnie na oddział położna stwierdziła że nie może poprzez ktg wyczuć bicia serca mojego synka, pokierowali mnie w trybie natychmiastowym do pokoju lekarzy, tam potwierdzono , że serduszko nie bije :( dodam tylko że wszystko działo się we wtorek około godziny 9.00 rano, a w poniedziałek byłam na ktg u mojego lekarza i wszystko było dobrze… w środę rano urodziłam siłami natury, poprzez wywołanie porodu mojego kochanego, wyczekiwanego synka, i tak jak piszesz w artykule, u mnie na sali porodowej panowała wszechogarniająca cisza… pozwolono nam wraz z mężem zostać samemu z malutkim i się z nim pożegnać. To było najgorsze przeżycie jakie nas mogło spotkać. Czekamy na wyniki sekcji zwłok naszego synka, aby zrozumieć chociaż w małym stopniu jak to mogło się stać. Lekarze mówią, że Maruś mógł zacisnąć w czasie zabawy rączką pępowinę i się udusić;( zawsze będziemy pamiętać o naszym Aniołku. Jeszcze raz dziękuję za ten wpis, bo teraz widzę ile kobiet przeżywa to co ja, a wśród społeczeństwa rzeczywiście jest to temat tabu.
Czytam i łzy same płyną… tym bardziej ze dokładnie wczoraj minęło 3 lata od mojej tragedii- bardzo podobnej do Twojej. Tez straciłam synka w 39 tc mimo ze cała ciąże wszystko było Ok… teraz tule w ramionach 4- miesięcznego maluszka, a starszy prawie 6-letni braciszek pomaga mi w opiece. Tego nigdy się nie zapomni. Kiedy ktoś pyta ile mamy dzieci- odpowiadam TROJE, ale jedno w niebie :-(
Wiem co czujesz…..nie jest łatwo…..juz rok
Czytałam i płakałam. Moja Alicja urodziła się 3 tygodnie temu, w 23 tc, tylko ja krzyczałam i płakałam na sali. Jej już nie było, tylko malutkie ciałko, którego nie miałam odwagi przytulić, co wypominam sobie każdego dnia. Na co dzień funkcjonuję (w miarę) dzięki 3 letniemu synkowi i kochanemu mężowi. Ale noce i chwile samotności są potworne, wciąż na nowo przeżywam 7.08 dzień i noc…..
Ja troszkę inaczej, obsesyjnie wręcz myślę o kolejnej ciąży, chciałabym tulić wyśnioną córeczkę. I kiedy tylko z medycznego punku widzenia lekarz mi pozwoli, zaczniemy starania. Wiem, że to nie będzie Alicja, moja kruszynka. Wierzę,że ona będzie z nami już zawsze, w sercach i myślach… Nie potrafię inaczej…
Dziękuję za ten tekst. Kilka razy byłam w ciąży ale moje dzieci nie miały szansy dożyć 10 m.c. Wiem, że są przesłanki natury medycznej, które tłumaczą ten fakt. I można to jakoś na rozum ułożyć w głowie. Ale mimo, że mam córkę, która jest całym moim światem i minął od ostatniego razu rok, nadal nie mogę sobie tego jakoś ułożyć. Myślę, że gorzej jest jak poronienie lub poród martwego dziecka jest pod koniec ciąży. Wtedy niby można się pożegnać, pochować dziecko ale…
Masakra jakaś. ….leżę i łzy mi cienka po policzkach. …nie wyobrażam sobie tego…..po prostu nie…..jestem w 22 tc i nie wyobrażam sobie………….?
Dziękuję Ci za ten wpis. Wiem, czułam, czuję to samo. Byłam w 11 tygodniu ciąży, szczęśliwa, szalona i radośnie oczekująca jedynego dziecka. Kochaliśmy je z moim mężczyzną, snuliśmy plany. Miałam 41 lat, to była ostatnia szansa…poroniłam… Cały czas, choć już minęło tyle lat myślę o nim… o niej – nawet nie wiem, czy była to dziewczynka, czy chłopiec. Lekarz nie powiedział, było za wcześnie. Moja ukochana Fasolka… Tak nazwałam swoje dziecko… Pan Bóg widział moje cierpienie… Czasami myślę, że to przeze mnie, wtedy było zbyt mało czasu, pędzenie przez życie. Zatrzymajcie się proszę. Zadbajcie o siebie. Kochani Dziecko to wielkie szczęście, dbajcie, bądźcie ostrożni!
Tekst bardzo potrzebny. Dziękuję. Mam za sobą 4 ciąże. W domu jedno dziecko. 3 tygodnie temu urodziłam w 30 tc córeczkę, która dołączyła do grona Aniołków. Serce rozdarte boli okrutnie. Ból przeszywa dusze, ciało… Jest nie do opisania. Gdy jestem sama padam na kolana i wyje, wyje zalewając się łzami wtulona w kocyk w którym była nasza dziecina… Tak nas wiele, tak wiele nas, Mam Aniołków…
Wszystkie Was Aniołkowe Mamy bardzo mocno ściskam. Na USG połówkowym lekarka zasugerowała mi konieczność przerwania ciąży i do końca życia będę pamiętać te 15 minut badania… żal, gorycz, bezsilność! Na szczęście Janek miał inne plany i łobuzuje z Nami już 14 miesięcy. Wspominając tamto badanie i przerażenie na samą myśl o utracie dziecka chcę Wam napisać, że jesteście dla mnie Wielkimi Bohaterkami ?
Hmm, kiedyś ktoś napisał że jak tracimy rodzica zostajemy sierotą, jak tracimy męża/żonę-zostajemy wdową/wdowcem. Jak nazwiesz rodzica który traci dziecko? Ja straciłam dwoje dzieci w odstępie dwóch dni. Moja córka zmarła 5 godzin po narodzinach , a syn po 2-ch dniach od narodzin. Na dzieci czekałam 10 lat….. Dzieci urodziły się jako wcześniaki, nie będę mówiła nawet co słyszałam….. ” Może to dobrze że nie przeżyły bo by były pewnie kalekie….” Jak tak można powiedzieć zrozpaczonej matce, która w odstępie dwóch dni straciła dwoje dzieci?….. Nie zrozumie ten który nie doświadczył…
Też straciłam synka. Urodził się w terminie, ale miał krytyczną wadę serca, której nikt nie zauważył mimo wielu badań w ciąży. Żył przez 2 tygodnie…
strasznie trudne i przykre…
Moja historia z kolei jest odwrotna do tej opisanej.
Staralismy sie z mezem o maluszka rok, lekarze krecili glowa i nie widzieli nadziei, odsylali do klinik leczenia bezplodnosci, choc nikt nie potrafil powiedziec co jest przyczyna. Odpuscilismy na jakis czas, zeby odetchnac i nie narzucac sobie presji.
Tuz przed sylwestrem 2015/2016 trafiłam do szpitala z okropnymi bolami podbrzusza, nudnosciami i stanem podgoraczkowym – podejrzewano wyrostek, wyszla bardzo, bardzo wczesna ciaza.
Bylismy w szoku, nie wiedzielismy jednak czy sie cieszyc, bo lekarze zgodnie twierdzili, ze te bole sa bardzo niepokojace i moga swiadczyc, ze dzieje sie cos zlego. Odeslano mnie do szpitala polozniczego.
Lezalam na 1 pietrze szpitala Madurowicza w Lodzi, trzymano mnie tam prawie 2 tygodnie, a lekarze i profesor straszyli kazdego dnia.
Najpierw tym, ze na pewno to ciaza pozamaciczna, bo wskazuje na to silny bol i fakt, ze nie widac zarodka w macicy, za to ”w jajniku cos jest” i dodawli, ze zapewne beda musieli mnie wyczyscic i to wszystko ”wygrzebac”. Plakalam…
Te wersje utrzymywano prawie tydzien – jak sie okazalo, na oddziale bylo tak slabej jakosci, stare usg, ze nie pokazywalo obrazu jak trzeba. Tuz przed uplynieciem tego tygodnia sam profesor powiedzial, zebym szykowala sie na kolejny dzien na laparoskopie…znow plakalam, nie spalam w nocy, nie moglam nic przelknac.
Poznalam tam jednego, jedynego na caly oddzial cudownego lekarza, chyba Czecha. Zapewnial, ze to bardzo wczesna ciaza, ze nie musi byc nic widac i ze na pewno sie pojawi, zebym dala sobie czas, a na zabiegi to akurat ja musze wyrazic zgode i zeby sie nie godzic, tylko poczekac. Kolejna nieprzespana noc.
Nastepnego dnia z urlopu wrocila pani doktor, po Panie Czechu zdawala sie byc jedna normalna na tym oddziale, opowiedzialam jej wszystko, powiedziala, ze zalatwi mi usg poza oddzialem bo to na oddziale do niczego sie nie nadaje.
Wyslala mnie do poradni wewnatrz szpitala. Tam kobitka od razu powiedziala, ze jest zarodek i jest we wlasciwym miejscu! A co, gdyby doktor nie wrocila z urlopu tego dnia? Moze bylabym po laparoskopii?!
Wole nawet nie myslec! Boze, tak sie cieszylam tym 2mm przecinkiem. Byl najpiekniejszym przecinkiem, jaki moglam sobie wymarzyc. A to, co wedlug lekarzy i usg na oddziale bylo ”czyms w jajniku” bylo niczym innym jak pecherzykiem ciazowym…
Moja radosc jednak nie trwala zbyt dlugo..
To nic, ze zarodek byl, to nie musi przeciez oznaczac nic dobrego…lekarze wraz z profesorem nie przestawali straszyc.
'To, ze jest, nie znaczy, ze wyksztalci sie serce’ – mowili.
-Ale jak to? to mozliwe? -pytalam przerazona.
Odpowiadali, ze czesto tak sie zdarza i wtedy zarodek umiera…
Kolejne lzy, maz pocil sie jak mysz, tak strasznie sie martwil i denerwowal tym wszystkim. Przytulal mnie i pocieszal, ale sam nie wiedzial w co ma juz wierzyc i na co liczyc…
W miedzyczasie polozyli ze mna na sali dziewczyne, ktorej plod obumarl w 14tc. Kazali jej rodzic przy mnie, na lozku, a potem miala isc na ”czyszczenie”…
Lezalam obok i chcialam krzyczec, wybieglam zanoszac sie od placzu.
wypisali ja nastepnego dnia, a wieczorem przyjeli kolejna, plod obumarl w 15tc i rowniez bach ja na moja sale. Wyszlam do pielegniarek i powiedzialam, ze albo znajda mi inna sale, albo wypisuje sie z tego obozu niszczenia czlowieka i najpiekniejszych chwil jego zycia! Znalazly inna sale, ale nie moglam przestac myslec, ze byc moze wlasnie teraz tamta dziewczyna rodzi te dzieciatka..
Przyszedl kolejny dzien i po prawie bezsennej dla mnie nocy.
Uslyszalam po oddzialowym usg, ze serduszko nadal nie bije i byc moze bedzie potrzeba to ”wyczyscic”. Wezbral we mnie jakis gniew, mialam dosc – wystrzelilam, ze byc moze to wina sprzetu, a nie mojego maluszka! Ze na tym starym badziewiu nie bylo widac zarodka i prawie zrobili nam krzywde, a maluszek byl, a ja bylam niepotrzebnie straszona! i byc moze teraz jest podobnie.
Uslyszalam, ze byc moze tak jest…
Znow ta sympatyczna doktor, rozmowa, pocieszenie, obiecala kolejnego dnia znow wyslac mnie do poradni na usg.
Milion mysli, nieprzespana noc, strach. Boze jak teraz pomysle ile przeszlam na tamtym oddziale…co oni wyprawiali, jak niszczyli czlowieka.
Usg potwierdzilo, ze serduszko bije, a kobieta wykonujaca badanie orzekla, ze ciaza wedlug niej rozwija sie prawidlowo.
Wypisano mnie do domu, czekalam na korytarzu chyba 4 godziny na wypis, bo lozko musiala juz dostac inna dziewczyna.
Tak sie cieszylam, ze opuszczam to miejsce, ale zasiali we mnie tyle niepewnosci, tyle lęku i obaw, ze cala ciaze sie tylko wszystkim martwilam.
Koszmar. Ten oddzial, ten szpital odebral mi te chwile, ktore powinny byc dla kazdej kobiety najpiekniejsze, zniszczyli mi 2 tygodnie zycia, mnie i mojemu mezowi. Wykanczali psychicznie kazdego dnia tych przekletych tygodni. A warunki byly podle, niehumanitarne. Nigdy nie zapomne tych dni.
A dzis mam najcudowniejsza roczna coreczke.
Gdy zaszłam w drugą ciążę cieszyłam się niezmiernie, jednak cały czas czułam, że coś będzie nie tak jak być powinno… Obsesyjnie robiłam badania krwi, usg itp. zwłaszcza na początku. A to za późno pokazało się serce, a to wyszły dwie wielkie torbiele… Później, gdy wydawało się, że już wszystko się układa jak trzeba, poszliśmy na połówkowe usg 3D. Diagnoza: krytyczna wada serca. Szok, niedowierzanie. Wielka niewiadoma co dalej… Byłam tak przerażona, że nie chciałam dotykać brzucha przed kilka dni po diagnozie… Żadne słowa otuchy nie działały, jedni przestali się do nas odzywać bo się bali, inni mówili o tym za dużo, a udawała sama przed sobą, że wszystko jest i będzie super na 100%. Cała reszta ciąży to koszmar. Zabieg ratujący serce naszemu dziecku jeszcze w czasie ciąży i dziesiątki usg… I czekanie co będzie po porodzie. Codziennie modliłam się byle żył, byle dal radę, byle dane mi było drugi raz być mamą i móc utulic swoje dziecko… Po porodzie zabrali go na intensywną terapię. Zdążyłam go tylko ucałować. Kable, rurki, wenflony, maski, wyjące alarmy aparatury… Tak wspominam pierwsze tygodnie mojego dziecka…
Teraz moja kruszyna na już rok, ale cały czas o niego drżę bo wiem że to nie koniec naszej walki.
Po części wiem, co czuje matka, ktorej dziecko może w każdej chwili odejść zanim przyjdzie na ten świat, a z drugiej strony miałam szczęście tego jednak nie doświadczyc i każdego dnia dziękuję za to Bogu. I podziwiam Was, Matki tych Aniołków, że dajecie radę i chcecie żyć. Nie wiem jak dałabym radę… Jesteście dzielne i wierzę, że życie to wynagrodzi.
Czytam i wyję, serce pęka…
Ja też straciłam synka w kwietniu w 39 tygodniu ciąży ? wiem jaki to ból ?nie do opisania…do tej pory obwiniam się o wszystko i rozmyślam nad tym czy zrobiłam coś nie tak jak trzeba. Nic tej pustki nie zastąpi… a wkoło same szczęśliwe mamy z wózkami… Zdjęcia na fb, filmiki i reklamy w tv…czytam ten artykuł i ryczę…
Ja w kwietniu straciłam córeczkę…36 tydzień…nie ma słów ,ktore oddadza ból i ciszę jaka panowała wówczas na sali porodowej.Oczekiwania az ja urodze..bo przecież trzeba urodzic isiłami natury :-((
Na nagrobku jest sentencja,wymyslona przez nas i jakze wielce oddajaca bolesna prawdę.” Jak wielki skarb kryje ten grób wie tylko Mama, Tata i Bóg „:-(
Nie potrafię sobie wyobrazić co czujesz……dziś siedzę i czytam ten artukuł jestem w 11 tyg ciaży i lekarz na wizycie nie mógł usłyszeć bicia serca niby powiedział ze to normalne gdyż po ciąży owulacja mogła się przesuniać i to może być jeszcze wcześna ciąza….ale ja od początku czuję, że coś jest nie tak obym się myliła..mam dwóch zdrowych synów i nie wyobrażam sobie jakby coś mogło teraz pójść nie tak…wierzę ze będzie dobrze…..
Ja straciłam córeczkę w 22 tyg i 4 dniach. Malutka żyła tylko 1 godzinę do dnia dzisiejszego choć minęło już trzy lata od jej śmierci zastanawiam się czy to była moja wina, że miałam krwiaki na macicy gdzie jeden pękł i uszkodził worek owodniowy. Urodziłam córeczkę siłami natury miałam ją tylko przez chwile na rękach a po godzinie malutka zmarła. Nie było mi nawet dane być z nią w ostatnich chwilach. Doskonale potrafię zrozumieć wszystkie matki, które potraciły dzieci. Ból nie do opisania.
Ja straciłam synka w 35 tc trzy miesiące temu. Cały dzień czułam jego ruchy, rano miał czkawkę, wieczorem widziałam jak się wiercił. Być może to właśnie wtedy walczył o życie. Na myśl mi nawet nie przyszło, że jest coś nie tak. Na drugi dzień rano szpital z powodu braku ruchów, bólu i twardego brzucha. Diagnoza taka jakiej się nawet nie spodziewałam, świat rozpadł się na milion kawałków. Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że w porę nie zareagowałam. Ból potworny, nie do opisania. Wiecie o czym piszę.
Dziękuję za ten wpis. Właśnie leże w szpitalnym łóżku po wywołanym poronieniu. Maleństwo 9 tygodni. Zaaplikowali tabletkę i kazali czekać. O 16 wyleciało moje 5mm dziecko. Siedziałam w toalecie i płakałan. Nie mogę sobie poradzić ? w domu czeka 2,5 latka która wiedziała że ma sie pojawić dzidzia. Rozmawiała z brzuszkien. Nie wiem jak mam jej wytłumaczyć skoro do mnie nie dociera ?
ja swoją córeczkę straciłam w 29 tygodniu. Pierwsze dziecko urodziło się w terminie, wszystko przebiegało książkowo. W trakcie drugiej ciąży ciągle coś było nie tak… Aż do 29 tygodnia i kontrolnego usg, gdzie usłyszałam, że dziecko się nie rozwija, a na ekranie zobaczyłam Malutką, która się nie ruszała. Ta cisza z sali porodowej prześladuje mnie co noc, od porodu minęło ponad 5 miesięcy i chyba nigdy mnie to nie opuści. Moje dzieciątko zabrano i nawet nie miałam szansy Jej zobaczyć i przytulić. Jedyne co mi po Niej zostało to zdjęcia usg i widok małej białej trumienki.
Przeczytałam i ryczę jak bóbr. Obok leży moja trzymiesięczna Kamilka i patrzy swoimi oczetami lekko zdziwiona, bo jeszcze mnie nie widziała w takiej m stanie.. przed jej poczęciem poroniłam w 9 tygodniu. Bo badaniu lekarz odesłał mnie do domu. Zostałam sama z tym bólem. Roniłam ją w domu w ubikacji cały dzien i noc. Współczuję i trzymam kciuki za A. jesteś mega dzielna .. :)
Stracilam swoje dzieciatko 7/8 tydzień to byla moja 4 ciąża ból okropny,a cała tragedia miala final w szpitalu i personelu ktory nie potrafi wspierac.Uslyszalam miedzy innymi ze po co ja tak rozpaczam skoro 3 dzieci w domu,albo czh ma mnie ktos nauczyc zakladac kondomy,ale chyba najgorzej sie czulam gdy lezslam juz zeby wyczyścić mojego zmarlego dzidziusia a pani doktor z pielegniarka zkwitowala ze 500+ mi sie kolejnego zachciało. Ale chyba nie te wszystkie okropnosci byly najgorsze bo to obcy ludzie,ale brak wsparcia w mezh ktory i tak twierdzil ze ja go wtobilam w ciaze3 bolalo najbardziej.Dzieci mowia ze maja braciszka w niebie ze Macius na nich oatrzy i ja tez w to wierze jest ze mna zawsze
Walczyłam, żeby się nie popłakać czytając ten wpis. Moja pierwsza ciąża nie była książkowa, ale koniec końców wszystko było ok. Drugą poroniłam, ale na samym początku i teraz jestem w trzeciej. I jeszcze nigdy tak się nie bałam. W pierwszej jeszcze nie byłam doinformowana, że wszystko się może zdarzyć. W drugiej już stałam się realistką a teraz codziennie się boję a już idąc do lekarza to popadam w paranoje i boje się, że usłyszę, że coś jest nie tak albo właśnie, że serce nie bije. Nie wyobrażam sobie Twojego bólu. Całą ciążę cieszyłaś się z dziecka i nagle przed rozwiązaniem taka tragedia. :(
Dwa dni temu rozpad się nasz świat na 1000 kawałeczków.. Rozpacz moja jest tak wielka, że nie jestem w stanie sobie z nią poradzić..a najgorsze dopiero mnie czeka..w 21 tygodniu odeszło nasze maleństwo.. to miała być rutynowa wizyta, mieliśmy poznać płeć dziecka..na usg byłam sama z powodu restrykcji.Widziałam maleństwo na monitorze i nagle..lekarka popatrzyła na mnie i złapała mnie za rękę mówiąc,że serce przestało bić..byłam tak oszołomiona, że nie rozumiałam co ona do mnie mówi..przecież wszystko było dobrze.. czułam się idealnie..moje ciało nie wysłało mi żadnego sygnału..faktycznie miałam takie wrażenie że od dwóch dni jakby ruchy były słabsze ale jednak wciąż je czułam.Wylałam już morze łez..nie wiem co Bóg chciał nam przekazać dlaczego dał nam szczęście i postanowił je odebrać. Do 12 tygodnia bałam się o ciążę bo kilka lat wcześniej poroniłam w 8 tygodniu..Był to dla mnie szok ale jakoś było mi wtedy
łatwiej.Po 2 miesiącach zaszłam w ciążę z moją córką,która jest wspaniałym dzieckiem.Nasze serce zadrżało w 5 miesiącu jak niespodziewanie zaczęłam krwawić..na szczęście wszystko skończyło się dobrze.Oliwia przyszła na świat w 39 tygodniu przez cesarskie cięcie.Jest tęczowym dzieckiem,które każdego dnia ofiaruje nam duże pokłady miłości i radości.Pierwsza ciąża książkowa a ja nie świadoma zagrożenia pracowałam ciężko do 6 miesiąca.Synek duży,zdrowy.Kochane dziecko.Pomimo tego,że jestem mamą mój ból jest ogromny.Mam dla kogo żyć.. ale ta pustka jest ogromna..nie jestem w stanie
Wyobrazić sobie rozpaczy po utracie dziecka przed rozwiązaniem..wiąż kłębią się we mnie pytania ..Dlaczego?..co było nie tak???Dlaczego mnie to spotkało?nas..naszą rodzinę?Tyle jest niechcianych dzieci..nie kochanych..krzywdzonych przez najbliższych..oddawanych jak nie potrzebą rzecz..
A my pokochaliśmy to maleństwo od momentu pojawienia się dwóch wyraźnych kresek na teście ciążowym.Jeszcze nie znam płci..czekam na poród.. który będzie chyba najgorszym doświadczeniem mojego życia..
Siedzę skulona i ryczę.
Zerkam na moją śpiącą dwulatkę i dziękuję Bogu za to że jest. Czytając artykuł wróciły wszystkie emocje z ostatnich tygodni ciąży. O mały włos mogło jej mię być. Gdyby nie badanie 4D, o którym słyszałam od rodziny, że „po co będę wydawać na nie kasę skoro z ciążą wszystko ok”. No i zaczą się maraton. Badania, leki, zastrzyki, usg 4d co tydzień. Walka o każdy przybrany gram. Nerwy przed każdym usg. Czy jest lepiej, czy się nie pogorszyło.
Na szczęście trafiłam na świetnego specjalistę bo gdybym słuchała tylko lekarz prowadzącej ciążę mojej córeczki nie byłoby teraz ze mną. Ale jest i kocham ją najmocniej.
Tylko matka, która straci dziecko, jest w stanie zrozumieć ten ból. Byłam w ciąży 4x, ale tylko dwoje z moich dzieci jest ze mną. Ze względów zdrowotnych moje ciążę były wyczekane, upragnione i wspomagane, bo nie mogłam zajść naturalnie. Na syna czekałam 9 lat, jest moim trzecim dzieckiem. Córka urodzila się po kolejnych 5 latach. Nie opiszę strachu i stresu, który po wcześniejszych stratach towarzyszył mi chyba do porodu. Nie ma również dnia, bym nie myślała o tych, których że mną nie ma. Żeby pozbierać się po stratach, chodziłam na terapię, przechodziłam cały proces żałoby, można powiedzieć podwójnej, bo zostawił mnie wtedy mój pierwszy mąż… Musiałam sama podnieść się i zbudować swoje życie na nowo. Teraz jestem w szczęśliwym związku i mam te moje małe szczęścia. Ale są dni, zwłaszcza wtedy, gdy moje zmarłe dzieci powinny obchodzić urodziny, że łzy same lecą.. Tylko ja wiem, ile z siebie dałam, by moje dzieci pojawiły się na świecie. Ile przeszłam zabiegów, przyjęłam leków, by marzenie o nich stało się rzeczywistością. Są jeszcze zbyt małe, by zrozumieć, że miałyby starsze rodzeństwo, ale zbieg różnych okoliczności sprawił, że nie dane im będzie je poznać. Chyba też sama nie jestem gotową, by o tym mówić… Moje szystkie dzieci są ze mną każdego dnia – i te żywe i te, którym nie dane było się urodzić. Żyją we mnie, w moim sercu.
Płacze, choć dla mnie utrara dziecka to bardziej utrata możliwości posiadania kolejnego dziecka. Podczas porodu urodziłam cudowną córeczkę, ale też straciłam trzon macicy przez spektakularny krwotok jakiego nigdy szpital nie widział (to słowa dyrektora). Nie będzie Leszka i Michaliny.
Dla rodziny i znajomych miałam dla kogo zyc. Przecież jest zdrowa Matylda, powinnam się cieszyć że mamy przynajmniej jedno dziecko. Niektórzy przecież nawet jednego nie mają. Spotkałam się ze ściana niezrozumienia. Najgorsze w tym wszystkim było to, że tak jak pisałaś, w takim czasie potrzebne są historie innych kobiet, które już tę drogę żałoby przeszły (bo to też jest żałoba, tylko nie było to dla mnie i innych takie oczywoste), ja nie miałam i nadal nie mam do kogo się odnieść. Dlaczego skoro dzieje się to tak rzadko, akurat trafiło na mnie?
Też czułam pustkę, też czułam bol istnienia. Pomogła terapia. Nazwała procesy, nadeszła ulga, choć nadal czasem robię play-stop-replay tamtego porodu. Na nowo układam sobie plan mojego życia. Wymazuje gumką mój cel: przynajmniej dwójka, bo nie ma nic cenniejszego niż rodzeństwo.
Jeszcze dodam, że moja siostrzyczka udusiła się podczas porodu, za późno podjęto decyzję o cesarce. Żyła kilka godzin. Dopiero po moim doświadczeniu zapytałam mamę jak to było. Wspomniała o ciszy i o płaczących wokół noworodkach na oddziale. Kasia była bardzo cichutka.
Prześlij Krzysiowi całusa od mojego Leszka. Twój jest w sercu a mój w moich marzeniach.
Przeżyłam stratę dziecka na dużo wcześniejszym etapie, ale ból również mnie nie ominął. W rodzinie jest chłopiec, który byłby o ok. 2 tygodnie starszy od mojego. Patrząc jak rośnie zastanawiam się jakie byłoby moje dziecko. Chociaż w moim przypadku to trochę takie szczęście w nieszczęściu, że nie jest na świecie. Jego ojciec nie byłby dobrym ojcem tak jak nie był dobrym mężem i partnerem. Bardzo się ucieszył gdy poroniłam.
Obecnie mam drugiego męża i dwójkę cudownych dzieci (4l i 7 m-cy) ale o stracie maluszka ciągle pamiętam i co roku w okresie kiedy go straciłam odczuwam ponownie ból tej straty. Wpłynęło to na mnie gdy się dowiedziałam o kolejnej ciąży, codziennie wsłuchiwanie się w siebie, obsesyjne sprawdzanie czy nie krwawię, każdy ból zgłaszany lekarzowi, wyjazdy na SOR, później notowanie każdego ruchu i strach czy na pewno donoszę. W ostatniej ciąży już było troszkę spokojniej, lepiej się przygotowałam i mąż już też wiedział czego się spodziewać.
To bardzo smutne wydarzenie, po którego opisie łza spłynęła i z mojego policzka. Występuję tu anonimowo, wiec może trochę łatwiej. Straciłam pięcioro dzieci na wczesnym etapie ciąży. Nie mogę pojąć co się stało. Nigdy nie pogodziłam się z ich śmiercią a ból po ich stracie jest we mnie taki sam jak w dniach gdy je traciłam. W zupełności rozumiem mamę, która opisała tutaj swoją tragiczną historię. Dodatkowo straszne w tym jest, że „bliska” mi osoba życzyła trojgu z nich śmierci.
Nie ma nic gorszego od straty dziecka… czytając tekst łzy lecą po policzkach,serce dosłownie ściska….Ile ja bym dała aby przytulić mojego Mateuszka to już prawie 4lata a ja nie potrafię sobie poradzic z jego stratą… Mój piękny,cudowny chłopczyk💔