Postanowiłam podzielić się z Wami historią moją i Matyldy. Co prawda każda z nas kwestię opiekunki do dziecka inaczej rozwiązała, jednak obie w pewnym momencie musiałyśmy się zmierzyć z rzeczywistością i stanęłyśmy przed decyzją dotyczącą tego, czy potrzebujemy pomocy w opiece nad naszymi dziećmi, czy też będziemy radzić sobie inaczej.
Kiedy mój najmłodszy Syn wszedł w swój drugi miesiąc życia, zaczął się nasz kolkowy armageddon. I pisząc „kolkowy armageddon” nie mam na myśli dolegliwości kolkowych zaczynających się o 17.00 i kończących o 19.00. W przypadku naszego Syna kolki trwały niemalże całą dobę a sen dziecka był przerywany średnio co kwadrans. Po tygodniu bezsennych nocy, miałam ochotę skakać przez balkon. Nie było chęci ani możliwości ze strony rodziny, aby mi pomóc i zostałam z tym wszystkim niemalże sama. Mąż zagranicą, ja z dwójką dzieci ledwo powłócząca nogami, ciągle podenerwowana. Zajmowanie się moim najmłodszym i jednocześnie poświęcanie uwagi mojemu wtedy niespełna trzylatkowi przeżywającemu przyjście na świat brata, i zajmowanie się domem graniczyło z cudem. Miałam wtedy też pracę, której musiałam poświęcić kilka godzin dziennie co najmniej.
Jedni powiedzą:
„Stara, taki jest brutalny lajf. Ogarnij się i zapierdzielaj, bo wszyscy zapierdzielają. Wszystkie kobiety na świecie od setek lat sobie radzą to i Ty musisz sobie poradzić.”
Ależ oczywiście, że sobie poradzę! Zresztą podobne zdanie jak to powyższe miał wtedy mój Mąż i wielu innych mężczyzn i kobiet, z którymi rozmawiałam i którzy usilnie sądzili, że posiadanie opiekunki to fanaberia i że świetnie sobie powinnam poradzić sama. Oni naprawdę myśleli, że posiadanie opiekunki do dziecka to wymysł obecnych czasów, w których kobieta to leniwa istota i chciałaby być we wszystkim wyręczana. Po ich minach widziałam, że zupełnie nie rozumieli mojego wewnętrznego krzyku, zmęczenia i bezsilności w związku z nową sytuacją i myśleli, że to się samo wyklaruje.
Dokładnie tak jak napisała Matylda, której facet na wiadomość o tym, że ona potrzebuje pomocy do dziecka na dwie godziny dziennie, również tzw. High Need Baby jak moje, po to aby na chwilę zregenerować siły i ugotować obiad, powiedział:
– A ja myślałem, że biorę sobie za żonę zaradną kobietę a nie lewusa, który czuje się zmęczony po kilku godzinach z dzieckiem. Moja matka, gdyby żyła, to na takie teksty zaśmiałaby Ci się w twarz.
Tego Matylda nie może do tej pory wybaczyć swojemu mężowi, chociaż już po namowach z pomocy opiekunki korzystają i całej rodzinie wyszło to na dobre. Kiedy słyszę takie teksty, jak ten powyższy, to mam ochotę skierować faceta do mojego tekstu sprzed kilkunastu tygodni: „Przestańcie wreszcie bredzić, że kobiety miały kiedyś gorzej.”
To, że samo wszystko przejdzie i trzeba spinać poślady to jest największa bzdura, którą moim zdaniem powinno odszczekać całe moje i Matyldy otoczenie, opowiadające wtedy takie obraźliwe farmazony. Naprawdę. Tak jak tu siedzę pisząc te parę zdań, tak z pełną świadomością i życiowym racjonalizmem powiem Wam, że podjęłam decyzję najlepszą z możliwych, kiedy tylko rozpoczęłam poszukiwania do opiekunki mojego dziecka. Najlepszą dla mnie, dla mojego starszaka, który w końcu miał mamę chociaż na parę chwil, i dla mojego małżeństwa! Tak, nasz związek też skorzystał na tym, że można było zjeść w spokoju obiad bez krzyków wymienić parę zdań we względnej ciszy.
Ja nie potrzebowałam wtedy całodobowej pomocy i wyręczania mnie we wszystkim, oj nie. Ja potrzebowałam pomocy osoby, która na 2-3 godziny dziennie przyszłaby do nas i zajęłaby się moim najmłodszym. A ja w tym czasie pobawiłabym się z moim starszakiem, umyłabym w końcu głowę i zaparzyłabym sobie gorącej herbaty, którą wypiłabym ciepłą nie bujając juniora na kanapie. Na co fizycznie czasu wtedy nie miałam… Te trzy godziny dziennie poświęcałam również m.in. na półgodzinna drzemkę, bez której nie byłam w stanie funkcjonować i opiekować się moją dwójką. Byłam wtedy u kresu sił i na emocjonalnym zakręcie. Dodając do tego pracę, terminy, w których musiałam się wyrobić, nic tylko kulka e łeb. Bardzo ubolewam nad tym, że nie każdy może sobie pozwolić na takie rozwiązanie, ale znam przypadki, w którym mamy wymieniały się opieką nad swoimi dziećmi. Tworzyły pewnego rodzaju pomocowe wspólnoty, byle przetrwać pierwsze miesiące.
Największą przeszkodą i to również taką mentalną nie tylko sctricte „portfelową”, było dla mnie to, że takiej osobie musiałabym płacić. I myślałam: czyli nie daję sobie sama rady i muszę odejmować z budżetu rodzinnego, bo nie wydalam. Dopiero później do mnie doszło, że to nie są pieniądze wyrzucane w błoto i w żadnym wypadku nie zaspokajają żadnej mojej fanaberii. Te pieniądze realnie pomagały całej naszej rodzinie w tym, aby sprawnie działała w danej sytuacji. Dzięki temu, że mogłam posiłkować się od czasu do czasu taką osobą, mój starszy Syn nie czuł się odtrącony a ja nie szczekałam do mojego Męża o byle pierdołę, co zdarzało mi się czasami z przemęczenia i rezygnacji.
Postawmy sprawę jasno. W obecnych czasach opiekunka, drodzy panowie i drogie panie, (wybaczcie tę formę, ale przyjmę na chwilę taką konwencję) to nie jest wymysł obecnych czasów i ucieczka od obowiązków! Cholernie wkurza mnie takie stereotypowe przekonanie, że to rozwiązanie dla elit. Obserwowane przeze mnie bliskie środowisko zupełnie temu przeczy. Posiadanie opiekunki do dziecka, choćby tymczasowej czy w niewielkim wymiarze jak w naszym przypadku wtedy, to jest prawdopodobnie najbardziej właściwy krok! W momencie gdy kobieta zostaje przytłoczona obowiązkami i sobie z nimi fizycznie nie radzi trzeba szukać pomocy. Jeśli nie ma szans na pomoc rodziny, szukajmy tej pomocy na zewnątrz.
Nadal uważam, że takie rozwiązanie to jeden z najrozsądniejszych kroków, jakie wypadałoby podjąć wspólnie wtedy,
gdy kobieta dla przykładu ma bardzo wymagające małe dziecko i jeszcze jedno w domu, które potrzebuje jej nieustannej uwagi a nie może za cholerę liczyć na pomoc Męża albo rodziny, bo albo pracują albo są oddaleni o setki kilometrów. Posiadanie pomocy w zakresie opieki nad dzieckiem to również rozsądny krok, gdy kobieta jest przemęczona, ma oznaki baby bluesa lub depresji poporodowej i nie ma żadnego wsparcia z zewnątrz.
Wiem, że istnieją na tym świecie kobiety-orkiestry, które taranują rzeczywistość bez względu na okoliczności. Czapki z głów. Ja też do niedawna myślałam, że jestem matką, która zagra w każdej orkiestrze i na każdym instrumencie. Okazało się, ze się przeliczyłam. Nie traktuję tego w ramach porażki, a jako sygnał, że mam prawo do tego, aby szukać pomocy na miarę moich możliwości. Pomocy, które te trudniejsze czasu pomoże całej naszej rodzinie przetrwać bez większych ofiar.
Bo posiadanie opiekunki do dziecka to żadna kobieca fanaberia. To czasami naprawdę konieczność i rozsądne wyjście.
9 komentarzy
Podejrzewam, że gdyby mój mąż nie spędził z nami pierwszych 8 tygodni życia naszego dziecka to też przez myśl przeszedł by mu tekst owego dziada :p zanim nasz wymagający stwór się urodził zdecydowaliśmy, że te tygodnie spędzimy razem i będzie słodkopierdząco cukierkowo fajnie, nacieszymy się dzieckiem, spędzimy czas w rodzinnej atmosferze a tu zonk :) przez ten czas może raz zjedliśmy razem śniadanie, kiedy jedno z nas ogarniało rozwrzeszczanego przez kolki bąbla to drugie na szybko załatwiało to co najważniejsze czyli siku, jedzenie, chwila snu i zmiana:p i tak oto mój mąż nigdy nie musiał zastanawiać się czemu obiad jest nie ugotowany, dlaczego kiedy on wraca z pracy w chałupie jest gimelarnia a ja mimo tego potrzebuje chociaż chwile odpocząć tylko brał sie do roboty i to on stawał się ową opiekunką :) Szkoda, że niektórym trafiają się buraczane egzemplarze ale takich też można naprostować :) jak opiekunka jest potrzebna to znaczy że jest i koniec, nikt z nas samych nie zna lepiej swoich potrzeb wiec komentarze innych można mieć głęboko w czarnym otworze :p
Proponuję żeby mąż Matyldy wziął kilkudniowy urlop w pracy i przez ten czas przejął jej WSZYSTKIE domowe obowiązki.
Czytam jakby swoją historię :) Tylko, że moja nie skończyła się tak super jak Twoja, ponieważ myślałam, że podołam. Ponad dwa lata temu urodziłam synka, który też miał kolki niemalże 24/7, zasypiał o 2 w nocy po czym budził się co 45 minut na pierś, tak jak u Ciebie, miałam wtedy 2,5 latka który praktycznie w tamtym okresie nie miał mamy, zasypiał sam, ponieważ ciągle musiałam bujać juniora. Serce mi pękało. Tak przeżyliśmy z mężem 4 miesiące jeżdżąc od lekarza do lekarza, bo mówie, coś z dzieckiem nie halo że już drze się tyle miesięcy… No kolki się skończyły po 6 miesiącach, ale w nocy jeszcze do tej pory się budzi brzdąc jeden :) w tamtym okresie na pomoc rodziny tez nie miałam co liczyć, nawet na spacer nie wzięli małego, cóż… skończyło się niedoczynnością tarczycy przez ciągły stres… a widzisz.. mogłam pomyśleć o opiece chociaż na ten czas jak spał w wózku, bo w domu to pół godz zegarkiem w ręku :) rozumiem Cię w 100% bo wiem jak to ciężko jest z takim rozdarciuchem :) pozdrawiam
Ech..pocieszam się trochę czytając takie historie. Momentami miałam wrażenie, że tylko ja jestem jakaś ( sorry za kolokwializm) NIEDOROBIONA..? wszyscy wokół dziwili mi się ..” jak to? Nie masz czasu ogarnąć chaty? Nie masz czasu się wykąpać? Mały nie śpi sam w łóżeczku? Musisz go nosić?- będziesz miała przerąbane, bo co zrobisz jak będzie większy?! Nie ugotowałaś obiadu??” Itd itp.. Wyć mi się chciało..serio. zresztą nie raz się tak kończyła kolejna akcja z kolkami syna..? mój mąż czasem zachowywał się jakby udawał, że nie widzi co się dzieje z naszym maluchem i też wciąż słyszałam pretensje..Mam do niego ogromny żal, że zamiast wsparcia dobijał mnie jeszcze bardziej. Mój synek ma teraz 10 miesięcy. Kolki skończyły się po 6 miesiącu. Noce mam nadal z częstymi pobudkami. Teraz dodatkowo pojawił mu się lęk separacyjny i praktycznie nie schodzi mi z szyi. Próba odstawienia go choćby na chwile kończy się gigantyczną histerią. Momentami dziecko aż się dławi i krztusi glutami lub nie umie złapać tchu.. I najgorsze co słyszę w takich momentach to, to źe go tak nauczyłam. Bo innych dzieci to nic tylko jedzą i śpią i mają wiecznie przyklejony uśmiech do buzi. I to jest NIEMOŻLIWE to co mowię..? i na pewno da się małego wyszkolić? ja wszystkich takich mądrych zapraszam do siebie na 1 dzień… Przestałam już cokolwiek mówić, bo nikt nie był w stanie mnie zrozumieć. Nadal nie jest. Moje zdrowie to ruina. Psychika chyba już też, ale każdego dnia wstaje na nowo i się nie poddaję..dla tego mojego high need baby właśnie. Szkoda tylko, że tak mało zrozumienia wokół.. bo o pomocy to już w ogólne nie ma co marzyć..?
Bardzo dobrze, że to napisałaś. Zgadzam się w 100 %. Lepiej znaleźć pomoc, niż potem płacić za terapię depresji poporodowej i borykać się z zaburzeniem więzi u dziecka.
To wszystko dopiero przede mną. Odliczaczam czas i ostatnie tygodnie. Na szczęście mogę liczyć na wsparcie męża bo przecież to jest nasze wspólne dziecko. Uwazam ze kobieta również powinna oprócz bycia matka być nadal kobieta i mieć czas dla siebie. Współczuję Matyldzie. Może to zabrzmi egoistycznie (szkoda dzieci) ale zniknęłabym w takiej sytuacji na kilka dni z domu zostawiając takiego „super męża i tatusia” z dwójką dzieci żeby przekonał się jak to jest.
Dobrze , ze podjęłas ten temat Magda! Edukuj i uświadamiają ile się da! Mam dwoje małych dzieci i długo się broniłam przed panią do sprzątania , która sugerował mój maz. Mój maluch ogólnie był spokojny i starszak chodził do szkoły , ale chodziłam jak mały samochodzik dzień i noc! Myślałam , ze dam radę i szkoda mi było kasy! W końcu mój maź widząc moje zmęczenie poprostu sam zatrudnił srzatsczke i miał racje! To niebywała pomoc! Ja bez wyrzutów sumienia , ze w domu wciaz bałagan , a nawet owa pani z dziećmi została , gdy trzeba było. W naszej rodzinie zrobiło się weselej. To żadne fanaberie!
Madziu, opiekunki się nie poaiada, tylko zatrudnia. To nigdy nie będzie własność rodziny, tylko pracownica, może nawet przyjaciółka… Jako była niania, protestuję przeciwko zwrotowi „posiadam opiekunkę”. Posiada się torebkę, mieszkanie, pieniądze (ewentualnie), nianię się ZATRUDNIA. Pomyślisz pewnie, że się czepiam, że jestem wredna… Otóż nie. Woesz dlaczego jestem „byłą” nianią? Nie dlatego, że znudziła mi się ta praca. Tylko właśnie daltego, że rodzicom „moich” chłopaków tak samo „myliły” się pojęcia.
Kiedyś, to się po prostu żyło „w stadzie” i tych „opiekunek” to było zawsze trochę, zeby dziecko nawet na te 15 minut raz czy kilka razy dziennie ogarnąć. Dzisiaj z jednej strony nie wyobrazam sobie zycia z rodzicami i tak dalej, bo cenie sobie swój model „rządzenia” w domu ale bez tej pomocy ze strony innych co jakis czas moglabym zwyczajnie wylądować w grobie z wycieńczenia..