Jadę tramwajem z moim starszakiem i słyszę głośną rozmowę przez telefon siedzącej obok nas kobiety:
– Nie, nie dam rady kochana! Wracam z pracy odebrać moich ze szkoły. Od ósmej wszyscy na wysokich obrotach. Pędzimy później na karate z Kacperkiem a z Zosią na balet [imiona zmienione]. Nie, nie. Później przyjeżdża do nas Pani korepetytorka. Nie, nie z angielskiego. Angielski mamy jutro. Teraz francuski. Tak, tak. Razem się uczą. Wiesz, 1 rok różnicy między nimi tylko, więc czemu nie? Zosia fajnie się zaklimatyzowała. Cieszę się, że wcześniej ją do zerówki posłałam. Ahaaa. Nie, zrezygnowałam z tenisa, bo Kacper narzekał na ból stawów. Może wrócimy do niego za rok. Uuuu, nieee. W środę nie mogę, Kacper ma wtedy robotykę a Zośka idzie w tym samym czasie na fortepian. Nieee, ja ich nie odbieram! Oszalałaś! Adam ich odbiera. Nie wyrobiłabym fizycznie cały czas ich zawozić i odwozić. Wiesz, non stop jakieś zajęcia. To później zaprocentuje, dlatego spinamy się. Sama wiesz, jak to jest.
Gdybym była rozmówczynią po drugiej stronie słuchawki i znałybyśmy się bardzo dobrze z moją tramwajową współpasażerką, to powiedziałabym:
– Nie, nie wiem jak to jest, laska! Nie sądzisz, że przeginacie? Nie lubię się wtrącać w Wasze sprawy, ale dobrze wiesz, że cholernie mi zależy na Waszym szczęściu. Kiedyś ja też byłam takim dzieckiem, które po szkole trenowało wyczynowo a w międzyczasie tego rzygania tym sportem, chodziłam do angielskiej szkoły. Czy to zaprocentowało? W trakcie wybierania się na setny już trening i kolejne zajęcia uzupełniające, miałam ochotę wsadzić sobie dwa palce do gardła i uwolnić się od tego. Ale nie mogłam. Myślałam, że tak trzeba…. Wszyscy myśleli, że tak trzeba…
Tymczasem wcale tak nie trzeba! Kiedy słucham kolejnych wypowiedzi zatroskanych rodziców małych nawet dzieci, chodzących do przedszkoli dwujęzycznych, z milionem zajęć dodatkowych, a w międzyczasie na balet, tenis i fortepian, to wiecie co mam ochotę zrobić? Mam ochotę te dzieci cholernie mocno przytulić! Dlaczego? Bo głęboko wierzę, że taki trzy-, cztero- czy pięciolatek wcale nie potrzebuje tak szybko wkraczać w świat doszkalania się, zdobywania kolejnych szczebli w jakiejś dziedzinie czy ogarniania kolejnych certyfikatów i kotylionów zajebistości, które to jego rodzice chcą na siłę mu przyklejać! Taki trzylatek jest w wieku, w którym wybranie się na spacer ze swoimi rodzicami bardziej zaprocentuje niż zajęcia dodatkowe. Bo, cholera jasna, kiedy te dzieciaki, bohaterowie tej rozmowy telefonicznej, mają niby czas na pobycie ze swoimi rodzicami, na przytulanie, rozmowy o wszystkim i o niczym, na wspólne zabawy? Kiedy, powiedzcie? Wtedy kiedy wszyscy już padają na pysk łącznie z rodzicami? Albo wtedy kiedy po całym tygodniu w weekend jadą na wspólne marketowe zakupy, a wracając z tych zakupów odrabiają lekcje na kolejne poniedziałkowe zmagania w byciu najzajebistszym dzieckiem pod słońcem? Dzieckiem, którego kolokwialni „starzy” chcą na siłę wepchnąć na tor wyścigowy, na którym wygra ten który najszybciej ze wszystkich się zmęczy i suma sumarum padnie, to znaczy wypali się już za dzieciaka?
Nie, ja nie wejdę na tę z lekka chorą ścieżkę, którą próbuje zafundować mi rynek. Przedszkole trzyjęzyczne z fortepianem i niewiadomoczym jeszcze? Nie, dziękuję, postoję. Karate? Czemu nie! Byle nie 5 razy w tygodniu! Angielski? Spoko, ale w formie zabawy, a nie sztywnych zajęć.
Ba! Żeby tego było mało! Mam wrażenie, że część społeczeństwa zaczyna piętnować tych rodziców, którzy nie dbają ponadkompleksowo o rozwój swojego dziecka i pozwalają mu się czasami ponudzić w swoim towarzystwie. Nie zapomnę jednej aluzji w moją stronę, rzuconej niby mimochodem, jednak chyba nie do końca. Trochę mną ona zagotowała, żeby nie napisać dosadniej, a dotyczyła mojego starszaka.
„A co on teraz robi, nudzi się pewnie? Dziecko w tym wieku powinno mieć bodźce! Zrób z nim coś kreatywnego. Nie ograniczaj mu świata!”
Ja Cię cholera jasna przepraszam, drogi rozmówco, co zresztą zakomunikowałam od razu w ripoście. Mojemu dziecku nie stanie się krzywda, jeśli przez pół godziny będzie się zwyczajnie nudziło! Pierdziało w stołek czy wgniatało w poduszki na sofie. Ba! Dzięki temu, że ja pozwolę mu robić dosłownie nic, choćby nawet wałęsać się po domu bez celu, w poszukiwaniu zajęcia, które w rezultacie i tak sam sobie znajdzie. No właśnie, to dzięki temu ja mam szansę zregenerować swoje siły, aby za te pół godziny zrobić z moim dzieckiem coś fajnego, lub chociaż pogadać sobie jak mały kumpel ze starszym kumplem o tym, jak to nasze resoraki potrafią się ścigać!
Co robić, gdy moje dziecko się nudzi? Jest na to sposób! Czasami wystarczy otworzyć mu szafę lub jedną z szuflad kuchennych, i dać mu pole do popisu. Ba! Podobno tylko nudni ludzie się nudzą! Zatem może dzieci w okresie wspomnianej rozrywkowej stagnacji regenerują się i czekają na energetyczny strzał, a nie od razu się nudzą?
Tak, jestem jedną z tych [podobno wyrodnych z lekka] matek, które czasami pozwalają swojemu dziecku się ponudzić. Bo ono podczas tego nudzenia często wymyśla setki ciekawych rozwiązań na swój wolny od odgórnej organizacji czas!
Co więcej, nie mam najmniejszego zamiaru biczować się z tego powodu, że nie wysypuję zabaw jak z rękawa i są momenty, gdy przyjmuję pozycją klasyczną, leżącą na dywanie albo piję kawę w narożnym zaciszu jednego z foteli, aby zostać niezauważoną przez moje dzieci ;-)
Myślimy podobnie? ;-)
11 komentarzy
Super? Bardzo mi się podoba Twoje zdrowe podejście – nie tylko do tej – sprawy.
Popieram Cię, mimo, że moje dzieciaki mają już 9, 14, 16 i 19 lat nigdy nie zmuszałam ich na siłę do dodatkowych zajęć. W odpowiednim czasie sami odnaleźli swoje pasje (oczywiście starsi, bo najmłodsza jeszcze nadal szuka w wielu dziedzinach…) Mnie i mojego rodzeństwa nikt nigdy nie zmuszał do robienia lub uczenia się czegoś na siłę i jestem za to wdzięczna. W zamian za to rodzice i dziadkowie zawsze mieli dla mnie i moich braci czas na rozmowy i zabawy. Dzięki temu mam z nimi bardzo dobre relacje. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że moglibyśmy się do siebie nie odzywać lub gniewać. I tak bez zajęć dodatkowych osiągnęliśmy szczęście i sukcesy zawodowe ale mieliśmy wsparcie w rodzicach i to duże (nie koniecznie finansowe). Rodzina to podstawa i koniec.
Nie tylko podobnie, ale i tak samo :) Ja też uważam, że dzieci przede wszystkim potrzebują dzieciństwa! Ja, oprócz zajęć umuzykalniających, nie posyłam moich dzieciaków na żadne zajęcia, a na te chodzą tylko dlatego, bo widzę ile im to radochy sprawia. Nie dajmy się zwariować! Każde dziecko nauczy się tego co trzeba w swoim czasie – najlepiej przez zabawę. A na tym etapie życia najważniejsze jest żeby uczyły się świata, żeby doświadczały, popełniały błędy, upaprały się w błocie, rzucały liści w parku i czuły się po prostu beztrosko, bo na wysiłek, naukę i ambitne zajęcia jeszcze przyjdzie czas – aż będą miały tego dość – my sami z doświadczenia najlepiej to wiemy! ;)
Święte słowa! :-) Ja do dziś pamiętam kłótnię gdy będąc zbuntowaną nastolatką matka wyrzucała mi, że jestem niewdzięczna za to wszystko, co dzieki jej ciężkiej pracy mieliśmy, czego inne dzieci nie mają…. Powiedziałam jej wtedy ze łzami w oczach, że nie potrzebuję tego wszystkiego: ciuchów, dodatkowych zajęć, pianina, którego nienawidziłam tylko mamy, żeby po prostu była obok mnie, wysłuchała i przytuliła gdy tego potrzebuję… Nigdy nie rozumiała, mojej radosci z czwórki z trudnego sprawdzianu z którego większa część klasy dostała oceny niedostateczne. Zawsze wtedy padało pytanie: czwórka… a dlaczego nie mogła być piątka??? Co mnie obchodzi cała klasa?! – nie po to wydajemy z ojcem pieniądze żebyś była jak reszta! – to tyle z zaplanowanego „świetnie i konkretnie” dzieciństwa. Kariery jednak nie zrobiłam – zdaniem matki i zaprzepaściłam szanse, a moim zdaniem – niczego nie żałuję i jestem po prostu szczęśliwa :-)
Tez jestem wyrodna :) ja na takich nawiedzonych starych wokół siebie co ich pieciolatek ma 5 zajec w tygodniu trochę jak na swirow patrzę :)/moj 5 latek biega po podworku jak prawdziwa patologia haha :)i wiesz co? Uwielbia to :) teraz bedzie chodzil dwa razy w tyg na noge i mysle nad judo ale nic wiecej. Milo czytac ludzi ktorzy myślą podobnie bo swiat wariuje z nadmiaru ambicji :/
I tak od najmlodszych lat, ucza dzieci jak zapierdalac. Sorry za okreslenie ale inaczej sie tego nie da ująć;) podobno nawet wspolny posilek z rodzicami wnosi wiecej do glowek dzieci niz zajecia dodatkowe. Sama zrezygnowalam z zajec angielskiego w tym roku.Bo pilka i ang to za duzo dla pieciolatka. Sama bede uczyla malego ang podczas posilkow,zabawy czy jazdy samochodem.Pozdrawiam
Myślimy podobnie. Prawie tak samo :) Raz usłyszałam: „zapisałam Klaudusię na balet, ale ona nie lubi tańczyć. Wypisałam ją i czekam, aż polubi, więc za jakieś 3 miesiące znowu spróbujemy. Myślisz, że jej wystarczą do polubienia?” :D Nie wiedziałam, czy to żart, czy poważne pytanie. Okazało się poważnym pytaniem.
to dopiero wierzchołek- a co powiesz na te wszystkie „waldorfiańskie” i „montessoriańskie” przedszkola/ szkoły, które fakt, rozbudzają dziecięcą kreatywność i wyobraźnię ale tylko na czas zajęć, gdy Pani pokazuje/ opowiada fascynujące rzeczy. a jak dzieciak zostanie sam , bez „bodźca” w postaci cudownych metod rozwijających umysł?
właśnie podczas tej strasznej NUDY o której piszesz, dzieci zaczynają być KREATYWNE! same sobie wymyślają zajęcia, są ze swoimi myślami i swoim umysłem. I tworzą to, co w danej chwili im umysł podpowiada. nawet jeśli to tylko D lubanie kijkiem w ziemii czy wchodzenie setny raz na stołek w pokoju.
niech żyje nudą!;)
Rodzice, których dzieci żyją na pełnych obrotach nie dostrzegają, że sami tworzą barierę między swoimi dziećmi a ich rówieśnikami.
Dzieciaki w wieku 3-6 lat chcą się bawić rozmawiać o bajkach tudzież grach. Dzieci, które nie chodzą na takie czy siakie zajęcia nie koniecznie muszą się ciągle nudzić. Mój synek obecnie 10 latek kilka lat temu był fantastycznym naukowcem sam wykonywał doświadczenia typu kuchennej szuflady. Kilkakrotnie znajdywałam w lodówce lub zamrażarce jego dzieła. Wykonywaliśmy coś z niczego począwszy od kartonowych samochodzików, zygzaka z masy solnej na rzeźbieniu w mydle kończąc.Kreatywna mama będąca z dzieckiem w domu ma czas by z dzieckiem działać a także może mu pozwolić się ponudzić, bo wtedy dziecko może się chwilę zastanowić, pomyśleć a także coś wymyślić. I o to chodzi. Pozdrawiam Szczeslivą.
Jestem zdania, że jak dziecko chwilę się ponudzi to wymyśli sobie jaką zabawę, ale sposób na nudę. To jest pobudzanie kreatywności, a nie wypełnianie czasu. I to jest bardziej rozwijające niż trzy języki, karate, fortepian i przyspieszony kurs fizyki kwantowej dla 4 latków.
Dołączam do wygodnych matek które dają dziecku spokój i prawo wyboru. Szesciolatek Chciał breakdance poszedl..na jedne zajęcia.chcial karate -spróbował.. Mamie się bardziej podobało niż Dziecku :-) chciał Robotyke… Ma zajęcia od roku, w formie zabawy, programowanie lego ale To jego wybór bo lego od zawsze było zabawka numer 1!! W tym roku, po olimpiadzie zamarzyl o skakaniu przez płotki i rzucie młotem… Chce?ok.zajecia z lekkoatletyki raz w tygodniu, jeśli mu się nie znudzi albo znielubi.. Mama w tym czasie biega :-) a to Jego życie i jego zainteresowania!
Młodszy tez ma prawo głosu…póki co lubi to co Starszy ;-)