Zaczęłam ten post od słów „Padam na twarz”, ale szybko się opamiętałam i je skasowałam ;-) To, że padam na facjatę to prawda, ale zupełnie nie chcę na tym skupiać mojej uwagi. Pakowanie wysysa ze mnie energię niczym dementorzy z Harry’ego Pottera. Robienie listy wyjazdowej znacznie ułatwia sprawę, jednak i tak okazuje się, że przed domknięciem walizy o czymś sobie przypominam i muszę uprawiać ugniatanie zawartości naszego bagażu za pomocą swoich czterech liter ;-)
W ważeniu bagażu jestem mistrzem. Najpierw rozgrzewam bicepsy, później ustawiam na płąskiej powierzchni wagę łazienkową, na nią duży garnek a na garnek walizę. W ten oto sposób umożliwiamy sobie odczytanie pomiaru z nieprzesłoniętego wyświetlacza ;-) Następnie walizę odkładamy na miejsce jednym paluszkiem w stronę bagażowego. Taki tam przedwyjazdowy fitness.
Całe szczęście moje i bagażowego [czyt.mojego M.;-)], że potrafię spakować się kompaktowo. Nie lubię jednak być na miejscu zaskakiwana brakiem płynu do demakijażu, albo przejściówki do mojego laptopa, albo brakiem suplementów, albo … toteż mogłabym śmiało zatrudnić się jako Personal Packer. Jestem trochę takim wyjazdowym kujonem, który przykłada się do wylotu niczym Hercules Poirot, skrupulatny i drobiazgowy detektyw, którego ożywiła moja ulubiona pisarka – Agatha Christie.
Dzień lotu zapowiada się obiecująco z dwóch powodów. Po pierwsze udało nam się znaleźć genialne połączenie z Krakowa na Florydę i mamy tylko jedną przesiadkę w Sztokholmie! Isn’t this awesome?! Lot marzenie! W samym Sztokholmie czekamy tylko godzinę. Po drugie nie mogłabym prosić o więcej, ponieważ udało się, że nie dolatuję z Ivkiem sama na miejsce, a leci z nami „Tata, który trochę pływa, trochę lata!”. Będziemy się Iventym wymieniać w trakcie lotu, co jest idealną alternatywą dla lotu z małym gagatkiem w pojedynkę ;-)
Tak na marginesie to już ostatnie podrygi bonusowych lotów dla Ivka! Od momentu gdy ukończy drugi rok życia linie lotnicze będą go zazwyczaj prosiły o 100% odpłatności za miejsce w samolocie. Zawsze też macie możliwość wykupienia osobnego biletu dla malucha poniżej drugiego roku życia i możecie go umieścić w Waszym foteliku samochodowym [musi on jednak posiadać certyfikat świadczący o tym, że producent przewiduje taką możliwość]. My jednak nie szastamy mamoną toteż śmiało będziemy sadzać delikwenta na naszych kolanach jeszcze przez te kilka ostatnich frikowych miesięcy ;-)
Zwarci i gotowi zamawiamy za chwilę taksówkę i ruszamy na lotnisko. Nie mogłam zapomnieć o zapasie pomidorów koktajlowych, bez których Ivo nie wyobraża sobie swojego żywota! ;-)
Ah! Zapomniałabym! Mam nadzieję, że uda mi się nie robić większych przestojów na blogu. Nie byłabym sobą gdybym nie przygotowała dla Was oprócz relacji z US także kilku postów z klasycznego szczęślivego repertuaru ;-)
Tak jak już obiecałam postaram się na bieżąco zalewać Was materiałami z US ;-) Jeśli będzie ich stanowczo za dużo opieprzcie mnie zdrowo i każcie zamówić kolejnego drina tudzież zmienić pieluchę ;-)
Ach jednak napiszę o tym „Padam na pysk” i rozwinę temat. Cholera jasna, tak jak lubię wyjeżdżać tak nie cierpię tego całego zgiełku związanego z dopinaniem wszystkiego na ostani guzik i s.raniem się, aby niczego nie zapomnieć. Ja chodzę lekko podminowana, rzucam mięchem a mój Życiowy Stoik też zamienia się w choleryka. Tylko lampka czerwonego albo rundka na orbitreku pomaga. Tym razem pomogło wino. Żyjemy. Nie pozabijaliśmy się a ja nawet mam już dobry humor ;-) Uff. Uff. Uff ;-)
Tymczasem pamiętajcie, że na bieżąco będę wrzucać zdjęcia [ a może także video, pracuję nad tym;-)]
na moją stronę na Facebooku [klik]
& na Instagram [klik]
„Let’s stay in touch!” ;-)
Magda

