Od kilku dni mój starszak jest przedszkolakiem. Codziennie rano opuszczamy naszą domową jaskinię i wyruszamy na podbój świata. Tramwaje i autobusy są jedną z większych atrakcji dla mojego Syna, dlatego staram się wyjść odpowiednio wcześnie z domu, aby chłopak nacieszył się ich widokiem.
Początki drogi, którą obrałam kilka lat temu, nie były łatwe. Właściwie nie skłamię jeśli powiem, że były one dosyć napięte, burzliwe i kryzysowe. Wcale nie zapowiadało się wtedy, że cokolwiek się ustabilizuje, zelżeje czy nabierze innego wymiaru.
Podobno jestem cierpliwym typem rodzica, który tłumaczy, pokazuje, wyjaśnia, potrafi zainteresować, zasugerować. Nie złości się, nie krzyczy, nie podnosi głosu. Mogłabym tak wymieniać bez końca.
Odkładałam decyzję pójścia Ivka do przedszkola w nieskończoność. Chuchałam na niego, dmuchałam, osłaniałam go tymi swoimi matczynymi skrzydłami. Najbardziej bałam się chorób. Wizja gorączki, kataru, kaszlu i biegunki skutecznie odwodziła mnie od tego, aby powiedzieć „TAK ” i dać sprawie zielone światło.
Czasami mam wrażenie, że niektórym z dorosłością może nie być po drodze. I nie jest im po drodze również z decyzjami, które w życiu podjęli. Może być również tak, że z tymi swoimi życiowymi decyzjami są pogodzeni, jednak zapominają, że wraz z nimi mają jakieś zobowiązania. Zobowiązania wobec tych, których te decyzje również dotyczą.