
Trochę bałam się napisania tego postu z obawy o to, że zostanie źle odczytany. Doszłam jednak do wniosku, że tutaj na tym szczęślivym pokładzie są same myślące istoty i nawet jeśli się ze mną nie zgodzicie, to najwyżej krzyż mi dacie na drogę ;-)
Trochę bałam się napisania tego postu z obawy o to, że zostanie źle odczytany. Doszłam jednak do wniosku, że tutaj na tym szczęślivym pokładzie są same myślące istoty i nawet jeśli się ze mną nie zgodzicie, to najwyżej krzyż mi dacie na drogę ;-)
Czyli co miało się stać, to się stało! Ivo jest już pełnoprawnym przedszkolakiem! Ma swoją przedszkolną szczoteczkę do zębów z rekinem, ma kubek niebieszczący się, pasujący do rekinowego stwora. Ma i kapciory ulepszone nożyczkami przez naszego Tatę. Jednym słowem – przedszkolak pełną gębą!
Kiedy usiadłam, aby napisać ten tekst i podzielić się z Wami moimi szpitalnymi hitami, które ułatwiły mój przed- i poporodowy żywot, doszłam do wniosku, że to byłoby zbyt banalne wymienić te klasyczne pięć „życie-ratujących” gadżetów.
Kilka tygodni temu dostałam wiadomość od Joasi. To był prawdopodobnie jeden z bardziej przejmujących maili, jaki kiedykolwiek otrzymałam od Czytelniczki. Był również jednym z niewielu maili kończących się kropką, a nie znakiem zapytania.
Wiem, że bywają dni kiedy jesteśmy dociskani do parteru. My – rodzice. Chcielibyśmy wziąć dzień wolnego. Walnąć się na sofie, po drodze capnąć jakąś gazetę, zrobić w międzyczasie kawę. Może nawet oglądnąć serial, którego pierwszy odcinek zobaczyliśmy w 2012 roku i nie było okazji, a właściwie czasu, na to by zobaczyć kolejne kilkanaście odcinków.
Niewiele ponad tydzień temu mój prawie trzyletni starszak przekroczył próg przedszkola. Miałam poczekać z posłaniem go do placówki do września, jednak zmieniłam zdanie.
My – rodzice, chcemy dla naszych małych szkodników wszystkiego co najlepsze. Osłaniamy te nasze dzieciaki przed złem tego świata. Tłumaczymy jego zawiłości. Przestrzegamy przed tym, co czyha się na niemalże każdym rogu. Dmuchamy, chuchamy.
Staram się za wszelką cenę trzymać dietę. „Staram się” – to właściwe słowo, ponieważ niedziela zazwyczaj jest tym dniem, kiedy pozwalam sobie odrobinę grzeszyć. Inaczej bym chyba zwariowała ;-)