Słuchajcie, nie będę dzisiaj owijała w bawełnę i zacznę bez szumnego wstępu. Nie bardzo chce mi się wierzyć w to, co produkują niektóre media, prawiące o tym, że my kobiety mamy szansę być szczęśliwymi i cierpliwymi matkami, gorącymi kochankami naszych partnerów i możemy wyglądać jak milion dolców.
I to wszystko jednocześnie, z palcem w naszych czterech literach i bez większej spiny. Podobno wystarczy trochę chcieć, gdzieś tam trochę odpuścić, zadbać o ciało, o czas dla faceta. Gdy tak tego wszystkiego słucham, to dochodzę do wniosku, że te tyrady produkują osoby, które albo nigdy nie miały dzieci albo ktoś im dobrze zapłacił za pieprzenie takich głupot.
Prawda, przynajmniej w moim wypadku, jest taka, że jak mam sprzątniętą chatę, to znaczy że jechałam cały dzień na ścierce. Skoro jechałam cały dzień na ścierce, to wieczorem padłam na pysk. Skoro padłam na pysk i jechałam na ścierce, to znaczy że zapewne słabo było z tą moją matczyną cierpliwością, to po pierwsze. Pewnie wydarłam się na moje dwa gałgany ze trzy razy a do mojego męża puściłam ze trzy wiązanki mięsne. I pozamiatane. Po drugie, skąd do cholery miałam mieć siłę na to, aby spędzić miło i romantycznie gorący wieczór z moim mężem, jeśli nie miałam kiedy ogolić nóg? Czujecie klimat? Poza tym, po takim katorżniczym z lekka dniu ogólnie czuję się i wyglądam wtedy w swoich oczach jak jedna wielka zmęczona kupa. Wybaczcie te tony kolokwializmów, ale nie za bardzo mam ochotę ubarwiać moje zdania elokwentnymi wyrazami, skoro ta elokwencja byłaby tutaj nie na miejscu, bo trąciłoby to nieprawdziwością.
Pójdę dalej teraz. To całe macierzyństwo i małżeństwo to jest taki ulepek tysiąca różnych składowych. I żeby wszystko zagrało, to gdzieś tam trzeba rzeczywiście odpuścić, aby móc podrasować inne obszary.
A ja właśnie ostatnio zaczęłam podrasowywać z moim M. te nasze obszary, które odpowiadają za fajne wieczory, wspólne posiłki czy rozmowy przy winie. Do tej pory jakoś się nie składało. Przyczyn tego stanu rzeczy było kilka. Po pierwsze nasz najmłodszy dopiero od całkiem niedawna przestał tak często budzić się wieczorami i nocami. Swoje dziesięciokrotne pobudki zastąpił czterokrotnymi. Plus dla nas, bo szlag mnie już trafiał, kiedy musiałam po raz setny biec do jego sypialni i tulić małego smrodka nie mogąc nawet dokończyć mojego wywodu czy tam zalotnego nawijania sobie włosów na palec ;-) Po drugie dopiero niedawno przestaliśmy z moim M. patrzeć na siebie przez pryzmat tego, kto i kiedy zrobił czegoś więcej, a kto mniej, próbując udowodnić drugiej stronie, że chata by się zawaliła gdyby nie ja, albo gdyby nie on.
Doszłam ostatnio do wniosku, że muszę opracować recepturę na to, aby to wszystko powróciło do normy. Normy, która polega na tym, że cieszymy się swoją obecnością, mamy trochę czasu dla siebie a nie skaczemy sobie do gardeł i robimy awanturę o byle pierdołę.
Wracając do tych czterech tytułowych sposobów na to, aby związek dostał 1000% turbo mocy, wszedł na właściwe tory i nie przypominał przyjacielskiego związku, a zahaczał również o romantyzm, o dodatkowe stopnie Celsjusza i nakręcał się pozytywnie.
Po pierwsze! Cholernie ważna sztuka odpuszczania!
To warta do opanowania umiejętność chowania tej naszej szabelki, którą za wszelką chcemy wyciągnąć, gdy coś nie jest po naszej myśli. Ja miałam w zwyczaju dopierdzielać się do wszystkiego, co mi nie grało. Byłam w stanie każdą błahostką obciążyć mojego M., po to chyba tylko aby dać cios. W imię niewiadomoczego. Łatwo z takiego obwiniania przejść do pojedynku. „A dlaczego nie schowałeś talerza do zmywarki?” „Dlaczego nie ubrałeś mu tamtych majtek?”, „Mieliśmy jechać na wakacje a znowu siedzimy i zbijamy bąki.”, „Nie kupiłeś mi kwiatów, a Zosia dostaje od swojego bukiety co tydzień.” Rozumiecie o co chodzi? Kiedy ja tak naparzałam z prędkością karabinu maszynowego te moje bolączki, to mój M. nie pozostawał mi dłużny. I wzajemnie nakręcaliśmy ten durny mechanizm. Teraz odpuszczamy. On myje po mnie setną filiżankę z kawą a ja układam jego buty rozwalone po całym mieszkaniu. Dzięki temu, że nie spinamy się o byle pierdołę zwiększamy szansę na to, że wieczorem siądziemy ze sobą w dobrych humorach zamiast tykać jak na bombie zegarowej.
Po drugie! Niech każdy ma odrobinę czasu tylko dla siebie!
Skoro mojego M. tak bardzo rajcuje mycie auta 3 razy w tygodniu i przyjemnością jest dla niego jeżdżenie do marketu narzędziowego, co z kolei mnie doprowadzało do niedawna do szału. To teraz musi przymknąć oko na moje wizyty u pedikiurzystki czy szlajanie się po rossmannie w poszukiwaniu niczego potrzebnego ;-) Pewnie wiecie, co mam na myśli. Niech każdy z nas ma te swoje przyjemności, mniej czy bardziej racjonalne. Odkąd ja nie robię awantury, gdy on jedzie po kolejne wiertło, to on nie pyta mnie po co ja znowu idę do rossmanna. Dzięki temu wszyscy jesteśmy szczęśliwi oddając się tym swoim ciekawym przyjemnościom ;-)
Po trzecie! Róbmy sobie niespodzianki!
Z tym jest trochę pod górkę, ale docieramy się i chyba zaczynamy rozumieć w tej kwestii. Nie ma chyba nic milszego niż bukiet stokrotek albo innych chabazi przyniesionych wraz z zakupami dla swojej wybranki. Pamiętam, że mój Tata często przyjeżdżał z sobotnich zakupów z tulipanami dla mojej mamy. Ona to uwielbiała!
On mi bukiet kwiatów, ja mu kanapkę podczas wieczornego seansu filmowego. To takie drobne gesty, ale robią świetną robotę i pokazują, że nam zależy. Łatwo zapomnieć o tych drobnostkach, a one potrafią z szarego dnia zrobić holyłódzką imprezę ;-)
Po czwarte! Nie wypominajmy sobie wydanych kwot na nasze przyjemności!
Mnie do tej pory potrafił za-bić [!] komentarz mojego M., który dziwił się, że na fryzjera wydałam więcej niż 50 złociszy. On nie ogarnia tego, że balejaż to nie 3minutowe pompowanie koła ani przejechanie maszynką na „zero”, co zajmuje tylko sekundę. Postawiłam sprawę jasno. Do jasnej cholery, przecież ja nie chodzę do fryzjera bo mam takie widzimisię, tylko chcę dobrze wyglądać. Nie tylko dla siebie. Zrozumiał.
Ja natomiast przestałam wkurzać się na to, że zestaw kolejnych narzędzi przyjechał właśnie kurierem. Skoro dla niego one są ważne i pomogą w utrzymaniu naszego domu sprawnego, to szanuję to. Dla mnie zapewne równie ważne jest zrobienie sobie moich piórek na beżowy blond. Tyle w temacie ;-)
Trzymając się od jakiegoś czasu tych czterech zasad, na totalnym luzie, w fajnych nastrojach zaraz położymy dzieciaki spać i otworzymy czerwone wytrawne. Bez spiny pogadamy sobie wieczorem i jak za dawnych bezdzietnych czasów spędzimy miły wieczór w stylu romantico ;-)
I wypijemy za Was, a co! A Wy wypijcie za nas! :-)
17 komentarzy
Tak bardzo prawdziwe są Twoje posty. Nic dodać nic ująć:)
Nic dodać nic ująć! :)
Oj jak Ty dziś trafiłaś z tym postem dziś do mnie. Jakbyś siedziała u mnie w mieszkaniu i dokładnie widziała co się dzieje.
Dziękuję Ci za ten teks
Post niesamowity. Cały czas próbuje takiego czegoś w naszym związku. Czasami się udaje, czasami nie :( jak tylko mój O. wróci z pracy dam mu to przeczytać :)
Super, wszystko na temat. Odpuszczać się już nauczyłam, choć cieśnie mi się komentarz na usta:). Do kwiatów M. jeszcze nie dorósł. Zawsze wypomina mi Balentynki(jak mówi moja 3letnia córcia), imieniny i dzień kobiet, bo mam wtedy kwiatową kumulację, a potem czekam cały rok, bez okazji nie można:). Pozdrawiam i uwielbiam Twoje posty.
dokladnie tak jest. ja bym dorzucila do tego zeby otwarcie mowic dlaczego drazni mnie takie zachowanie, jak ja to widze, jak ja to czuje :) naprawde nie bylam swiadoma tego jak OGROMNE sa roznice w postrzeganiu tych samych rzeczy :) czesto ja inicjuje rozmowy, kiedy czuje ze sie nagromadzilo – wtedy mamy taka zasade – zaczynam – wygadam sie do konca i mowie stop – teraz Ty powiedz co myslisz o tym. dla nas mega konstruktywne rozmowy wychodza z tego . ja staram sie na codzien robic cos dla niego i JAWNIE mowie ze chcialabym cos ! ekstra, ale zazwyczaj mąż bez wspominania tez dba o gesty. ja mam takie gesty : kartki na lodowce z przekazem kocham, na lustrze w lazience, pod prysznicem, w pudelku na kanapki. czesto robie jego ulubione jedzenie. wychodze z dziecmi i pozwalam mu na wszystko, w domu moze naprawde wszystko zrobic !nie zabraniam mu gotowac, zrobic pranie, czy wymyc podlogi …i to robi :)czuje jednak ze to za malo. a jakie sa wasze pomysly, co robice na codzien zeby pokazac sobie milosc ?
Ja pozwalam mojemu mężowi na rozwijanie jego pasji i choć padam na twarz to wieczorem pakuje się z dzieckiem i jadę kibicować mu na treningu a on zaś potrafi wziąć wolne z pracy gdy widzi u mnie załamanie nerwowe i zabiera naszego szkraba abym ja mogła się naładować…?
Mój luby wymyślił nieźle funkcjonujące rozwiązanie problemu robienia mi
niespodzianek: zażyczył sobie, bym napisała mu długą (min. 30 pozycji)
listę rzeczy, które by mi sprawiły radość, przy czym na liście miały się
znaleźć zarówno dobra materialne (książki, kosmetyki, płyty itd.), jak i
marzenia/zachcianki innego typu np. wyjście gdzieś. Dzięki temu, gdy tylko małżonek ma czas, chęć i możliwość sprawić mi radość, to ma wachlarz możliwości jak to zrobić, a ja wiem, że raz na jakiś czas czeka mnie coś miłego z listy rzeczy, które faktycznie mnie ucieszą. Do listy nie zaglądam, a jest na tyle długa, że już dobrze nie pamiętam, co na niej jest, dlatego faktycznie spotykają mnie czasem niespodzianki :).
Musze przyznać, ze uwielbiam czytać Twoje posty! Jak one trafiają w sedno, jak ja się cieszę, że nie jestem sama taką WARIATKĄ w tym świecie… No i masz cholerną rację, że takie pierdoły zabijają związek i prowadzą do niezdrowej rutyny. Ja powinnam iść chyba na terapię, bo ciągle latam ze ścierą, dre morde delikatnie mówiąc,a dodam, że dom wcale nie lśni…tylko czasem zastanawiam się jakby wyglądał, gdybym nic nie robiła, ale to już inna historia(mam 2 córki w wieku bałaganiącym) ;) W każdym bądź razie bardzo dobrze napisałaś, nie powinno się sobie wytykać pewnych rzeczy, powinniśmy celebrować każdą chwilę razem i starać się nie wpadać w szał czy obsesję bo w domu dziś panuje bałagan… Myślę, że facet nie zauważy nie umytej podłogi, ale zauważy jak będziesz miała lepszy nastrój i milej mu będzie wracać do domu po pracy :)
ps a te kwiaty raz w tygodniu… też bym była zachwycona :)
pozdr
Mój zauważy ubrudzona podłogę i kurz w kącie. Tego że ciagne pysk po ziemi juz niestety nie.
Musze przyznać, ze uwielbiam czytać Twoje posty! Jak one trafiają w
sedno, jak ja się cieszę, że nie jestem sama taką WARIATKĄ w tym
świecie… No i masz cholerną rację, że takie pierdoły zabijają związek i
prowadzą do niezdrowej rutyny. Ja powinnam iść chyba na terapię, bo
ciągle latam ze ścierą, dre morde delikatnie mówiąc,a dodam, że dom
wcale nie lśni…tylko czasem zastanawiam się jakby wyglądał, gdybym nic
nie robiła, ale to już inna historia(mam 2 córki w wieku bałaganiącym)
;) W każdym bądź razie bardzo dobrze napisałaś, nie powinno się sobie
wytykać pewnych rzeczy, powinniśmy celebrować każdą chwilę razem i
starać się nie wpadać w szał czy obsesję bo w domu dziś panuje
bałagan… Myślę, że facet nie zauważy nie umytej podłogi, ale zauważy
jak będziesz miała lepszy nastrój i milej mu będzie wracać do domu po
pracy :)
ps a te kwiaty raz w tygodniu… też bym była zachwycona :)
pozdr
Mój M ma chyba największy problem z pkt 4 hehe ale codziennie staram się go sprowadzać na dobre tory :)
Dobrze wiedziec ze tylko nie ja padam na ryjek i nie mam ochotoy na zaloty po tyraniu caly dzien i sprzataniu po tym jak dziecko pojdzie spac, a i tak uslysze ze jest balagan od mojego meza.
Wszystko to prawda. Tylko u mnie jest jeszcze jedna przeszkoda w tych romantycznych wieczorach: całkowity brak ochoty na seks z mojej strony. M niby to rozumie, niby nie nalega, ale gdy czegoś próbuje, sympatyczna atmosfera szybko zdycha.
Może warto się zastanowić skąd ten brak ochoty ? Poszukać głębiej ? Może nawet się kogoś poradzić ?
Tekst w dziesiatke. Sama ostatnio to przechodze. Szukam złotego srodka. Maz jest kierowca. Kiedys uwazalam to za wade i kiedy wracal klotnie byly niemilosierne bo wymagalam zeby jeszcze robil to wszystko co ja moglam zrobic kiedy go nie bylo. To nie tak ze sie obijalam ale mialam fiola na punkcie czystości odkurzacz i scierki szly dzien w dzien a ja sie zapuszczalam. Faktem jest ze ogromny cios jaki na mnie spadł spowodowal te zmiany, ale mimo ze zawalilo mi sie przez to to i owo wzielam sie za siebie. Ogarnelam swoj czas tak, ze mam czas dla dzieci, na sprzatanie, na gotowanie mu słoików w trase o czym wczesniej mógł pomarzyc. Robie to wszystko kiedy jego nie ma. Sprzatam na blysk gotuje, zajmuje sie dziecmi i sprawami organizacyjnymi takimi jak rachunki zakupy wypady do lekarza. Dzien przed jego powrotem robie sobie male domowe spa. Jest czas na golenie nog itp, na maseczki zadbadnie o wlosy. A kiedy on wraca nie interesuje mnie nic wiecej oprocz niego i dzieci. Znajdujemy czas na hobby, na przyjemnosci i na dzieci. Znajdujemy czas na podkręcanie atmosfery. I tak jest duzo lepiej. Bylam z nim pare razy w trasie. Raz dwa lata temu bo sadzilam ze nie mam prawa prosic o pomoc w zajeciu sie dziecmi. Bzdura. !! Zaczelam prosic i tak o to w ciagu ostatniego miesiaca bylam z nim w trasie 3 razy. Zrozumialam jaka ma prace jak czasem ciezka. Co najwazniejsze nauczylismy sie zyc razem i w busie i w domu. To wszystko zmienilo moje spotrzezenia na jego temat na moj temat i na temat dzieci. Jeszcze dluga droga przed nami bo prawda jest taka ze rozwod wisial na wlosku wystarczylo zaniesc pozew ale zadne z nas nie zanioslo podjelismy walke i cholernie nam z tym dobrze. :)
Super,fajnie,ja też tak mam tylko z jednym wyjatkiem-On nie chce gadać.Wyruszy ramionami lub odpowie „nie wiem” ?.Niema już sił ani pojecia co robić-nic nie skutkuje.