Założę się, że takich sytuacji, o których zaraz wspomnę, macie za sobą bez liku i też trzymacie je schowane gdzieś tam w swoich szufladkach w głowie, które otwieracie wieczorami, gdy wszyscy śpią. Gdy macie chwilę dla siebie i możecie podumać, powspominać stare czasy i skonfrontować je z tym, czego uczestnikami jesteście obecnie.
Jaram się. Jaram się jak durna! Można mnie wyzywać od „wyrodnych”. Można mówić, że tylko nieczułe matki tak postępują. Że jak śmiem cieszyć się z czegoś, na co niektóre matki reagują histerycznym płaczem!
To są te tematy, których staram się na blogu nie poruszać aż do momentu, w którym ktoś postanowi sprawę zbadać „dogłębnie” i bezpardonowo, i zapyta mnie o to wprost.
Przypominam dzisiejszy post, ponieważ sytuacja lubi się powtarzać… Bardzo możliwe, że w zeszłym roku już na niego trafiliście…
Pamiętam to jak dzisiaj. Byłam wtedy w ciąży z moim pierwszym synem. Mój Mąż kolejny tydzień był wtedy na Alasce w Juneau a Ivo dawał mi popalić kopniakami w żebra ;-) Przyszedł wieczór a ja nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić.
To są te momenty, kiedy dostajesz takiego kopniaka w tyłek i tzw. „liścia w twarz”, że momentalnie doprowadzasz samego siebie do pionu i zmieniasz swoje myślenie.
Inspiracją do napisania tego postu było pytanie, które pod jednym zdjęć na moim Instagramie [klik] zadała mi Kasia. Jak wyszło z dyskusji, Kasia jest mamą półrocznego Karola.
źródło zdjęcia: https://bit.ly/BrightSidetest
Uwielbiam tego typu internetowe rozkminy. W sumie nie wiem, dlaczego. Choć po części wydaje mi się, że chyba jednak wiem! :D
W pewnym sensie post ten będzie trochę taką jakby moją spowiedzią. Wciągnę w nią mojego męża, bo jak patrzę na niego codziennie, to widzę, że na jednym wózku jedziemy. Z drugiej jednak strony liczę skrycie, że znajdą się wśród Was tacy, którzy mają podobnie, bo to by znaczyło, że nie jesteśmy osamotnieni z tym naszym syndromem ;-)