Obiecuję sobie nie wchodzić na pewne strony, nie czytać niektórych wywiadów ani nie oglądać niektórych filmów. Omijam miejsca, w których czuję, że popłyną mi łzy. Tym razem, nie wiedzieć dlaczego, złamałam tę swoją zasadę.
Spróbuję po kolei, a myśli w głowie mi się kłębią.
Niczyja codzienność nie jest różowa. Bywają dni, gdy zaciskam zęby i udaję, że te drobne, codzienne kopniaki, które obrywa pewnie każdy, nie dotykają mnie nic a nic. Gdyby ktoś jednak podszedł do mnie, w tym gorszym, bardziej emocjonalnym momencie, i nagle mnie przytulił, to zapewne rozsypałabym się w drobny mak. Wystarczyłby drobny gest wyciągnięcia ramion w moją stronę, a łzy popłynęłyby ciurkiem po moim policzku. Piękne mam życie, zdrowe, szczęśliwe, z marzeniami, a jednak się boję. Może dlatego, że takie właśnie jest, to boję się bardziej.
Dla niektórych jestem twarda w środku i twarda na zewnątrz, tymczasem prawda jest zupełnie inna. Odbieram rzeczywistość sercem, jak pewnie większość z nas. Mam wrażenie, że my – matki, my – rodzice, wraz z naszym macierzyństwem czy też rodzicielstwem dostajemy dodatkową wrażliwość i pewnego rodzaju świadomość. Pomagają nam one w odbieraniu rzeczywistości. Wraz z nimi otrzymujemy w pakiecie również ziarenka „strachu”.
Ja tych ziarenek strachu mam coraz więcej, z każdym miesiącem, chociaż skrzętnie je ukrywam i nie daję im dojść do głosu.
Są takie chwile, jak wczoraj, gdy patrzę na moje dziecko, uśmiechające się do mnie najszerzej jak potrafi a później trzymające mnie kurczowo za palec, i z tego ogromu szczęścia jakaś niewidzialna siła zaciska mi krtań. Każe mi uronić łzę, a potem kolejną, i jeszcze kolejną. I tak sobie one wtedy kapią pomalutku, po cichutku, aby nikt nie widział, aby nikt nie poznał, że robią ślady na mojej bluzce i na spodniach. Chowam wtedy głowę w ramionach i udaję, że nic takiego się nie stało. Że oczy mam mokre od wiatru czy od czegoś innego. Jakbym wstydziła się tego wzruszenia, sama nie wiem.
W tym właśnie momencie zaczynam doceniać to wszystko, co posiadam i to, co towarzyszy mi każdego dnia. W tej samej chwili rodzi się we mnie pewien strach, jak wczoraj, gdy mój najmłodszy podczas jazdy samochodem trzymał mój kciuk a ja siedząc obok niego po cichutku sobie płakałam. W tym momencie zaczęły moją głowę torpedować tysiące myśli. Przecież tak ich wszystkich kocham. Tak bardzo się każdego dnia staram i chcę się starać do końca świata i jeden dzień dłużej. Pomyślałam sobie wtedy, niemalże na głos, że
„Chcę towarzyszyć moim synom jak najdłużej w przygodzie zwanej Życiem.”
Nie pragnę niczego bardziej niż być z nimi. Chciałabym przejść z nimi tę trudną, ale jednocześnie piękną drogę. Aż boję się spisać te myśli, które cisną mi się teraz na klawiaturę. Nie chcę, aby cokolwiek zabrało mnie stąd przedwcześnie. Niezbadana jest nasza historia, mam tego świadomość. Mam również świadomość przemijania i przypadkowości, liczę jednak skrycie na to i jednocześnie głęboko wierzę, że mnie to ominie.
Chciałabym kolekcjonować nasze wspólne wspomnienia. Chciałabym, aby kiedyś powiedzieli mi po latach: „A pamiętasz Mamo jak mewa zrobiła Ci nad morzem niespodziankę na czubku głowy?”, „A gdy trzymałaś naszego małego Stasia w ramionach a my jako rodzice odsypialiśmy nasze premierowe bezsenne noce?” „Jak Ty wyglądałaś, Mamo, w tej sukni czerwonej, gdy razem z Tatą obchodziliście swoje 25-lecie!”, „Pamiętasz, jak razem tańczyliście, przytulaliście się przy ognisku, a potem nas wszystkich wzięliście na kolana?”.
Chcę kiedyś upiec ciepłe ciasto na zakończenie ich szkoły. Przygotować zimną lemoniadę po zdanej maturze. Chcę pokazać im miejsca, które dużo dla mnie znaczą. Idąc dalej: chciałabym być z nimi wtedy, gdy mogą mnie potrzebować, by budować naszą wspólną rodzinną historię. Bardzo bym tego wszystkiego chciała…
Wpadły dzisiaj w moje ręce fragmenty wywiadu z mamą Ani Przybylskiej, który czytałam z mokrymi oczami. Tego, którego wcale miałam przecież nie czytać! Jedno ze zdań złamało mi głos i ścisnęło krtań:
” Ania już nie odpowiedziała, tylko spod powiek popłynęły jej dwie łzy…”
A ja bym zawsze chciała móc odpowiedzieć.
Dlatego – jak najpóźniej, proszę. Żebym mogła to wszystko zobaczyć, co innym nie było dane. Jak najpóźniej..
16 komentarzy
Dzis bylam na pogrzebie kolegi. Miał zaledwie 25 lat. Osierocił córkę 2,5 letnia i jeszcze nienarodzone dzieciatko. Kiedy jego corka na cmentarzu powiedziala „Mamusiu nie ma taty” poprostu sie rozsypałam. Po wyjsciu z cmentarza myslałam dokladnie o tym co napisalas. Aby być tu, przy mojej córce i mezu jak najdłuzej, towarzyszyc w dobrych i zlych chwilach. Widziec to wszytko i byc dla nich oparciem.Po powrocie do domu przytuliłam ja najmocnoej jak tylko moglam…
Też się spłakałam czytając ten wywiad. Niezwykła kobieta, wspaniała matka, tak niesprawiedliwe przedwczesne odejście.
Codzienne głęboko w sobie skrywane strach, często irracjonalny, o zdrowie, życie i szczęście moich maluchów. By to co mamy teraz, a mamy o wiele więcej niż można marzyć, nie było nam nigdy zabrane. Taka rola matki – najmocniej kochać i najmocniej się bać bo znamy juz wartość tego co można stracić
Ja tez myślę o Ani Przybylskiej często i zawsze ogarnia mnie niedowierzanie, sprzeciw i strach. Za rok będę miała tyle lat co ona w dniu smierci, a w domu dwojka malusienkich dzieci.
też właśnie przeczytałam ten wywiad z Ani mamą… mnie najbardziej dotykają jednak słowa dzieci i matki która została,,..tak bardzo Cię kocham babciu tak pachniesz moja mamą..wiem, a Ty pachniesz moja córką..” jeśli ktoś przeszedł przez stratę kogoś bliskiego to zapach jest tym co czasem się pojawia i co czasem czujemy i to jest takie niespodziewanie wzruszające i cudne że ja jak tak mam to wierzę że gdy czuję zapach babci czy dziadka czy mojego taty to oni przy mnie są.Bardzo się cieszę i zastygam na moment wczuwając się w ten zapach.To piękne chwile…nie myślę może tak jak Ty bo dzieci są nam dane tylko na pewien czas jak strzały które muszą być wystrzelone z łuku jakim my rodzice jesteśmy, ale obawa też mi towarzyszy nie o siebie czy będę żyć dostatecznie długo ale o moje dzieci a szczególnie o młodszego czy da sobie radę i jak da sobie radę skoro ma tylko nas i jak my umrzemy to zostanie zupełnie sam..no może z bratem ale tu bym była ostrożna o ferowanie wyroków
Ja również dzisiaj przeczytałsm ten wywiad (choć zazwyczaj omijam tak smutne historie…).Płakałam jak bóbr…Te same myśli towarzyszą mi dziś, o których napisałaś.Te same.Dokładnie…Być ze swoimi dziećmi jak najdłużej…być przy nich, wspierac ich, towarzyszyc im….tylko tego pragnę dla siebie, męża i moich dwóch wspaniałych synków i córeczki…zdrowia.Reszta jakoś się ułoży…
Trafiłaś w sedno…też często mam tak,że wstaję i boję się co przyniesie nowy dzień:( Myślałam, że tylko ja tak mam. Dziękuję Ci za ten wpis,,,
To chyba życzenie każdego. A przeżyć śmierć własnego dziecka? Niewyobrażalne.
Podpisuję się pod twoimi słowami…. :'(
Przeczytałam wczoraj ten sam wywiad. Wstrząsnął mną do tego stopnia, że długo nie mogłam zasnąć. Te same myśli, które tu spisałaś kłębią się w mojej głowie. Tak jak każda matka tak bardzo boje się, że nie odpowiem kiedyś na jego wołanie mama i…. nawet boję się bać
Mam identycznie… Niesamowicie ubrałaś to w słowa.
Myślałam że ja juz schizuje z tymi moimi ziarenkami strachu… Mam ten lęk codziennie, ze one potrzebują mnie a ja ich do życia…i nie wyobrażam sobie już żadnego dnia bez moich dzieci… tez czytałam ten wywiad i płakałam nad losem tych dzieci i tego ze każdego może to spotkać i przyznam, że jedynym lekarstwem na to jest nauczyć sie cieszyć z kazdej chwili…carpe diem
Rzadko czytam blogi. Tym razem poza nagłówkiem, który przyciągnął mój wzrok, przeczytałam tez tekst. I rycze. Rycze jak nienormalna, bo mam wrażenie, że ja to napisałam. Że w końcu ubralam w słowa ten strach, który mną targa. I ta wdzięczność. I znowu strach. Tam za ścianą śpi właśnie największe szczęście, jakie spotkało mnie życiu – moja 9-cio miesięczna córka. To, co dostałam wraz z nią, to właśnie ta dodatkowa wrażliwość czy jakkolwiek inaczej to nazwać. Coś, co momentami mnie wręcz paraliżuje. Bo sprawia, że boje się jak nigdy w życiu. Ze cierpię z każdym rodzicem dziecka, którego historie czytam przy okazji zbiórki pieniędzy na walkę z jego choroba. Ze boje się każdej kontrolnej wizyty u lekarza, swojej i mojego dziecka. Bo, nie daj Boże, coś będzie nie tak. Znowu usłyszę, że musimy operować, bo zmiany są duże. Ze nie wiadomo, czy to rak – badania wykażą. Nie był rak, ale rozpacz, którą czułam nie da się opisać. I ten obraz, wyobrazenie mojej córki kilkuletniej, która trzyma w ręku moje zdjęcie i w ten sposób musi mnie poznać… Bo takich myśli nie da się zatrzymać w obliczu strachu.
I dokładnie tak samo poruszył mnie tekst o Ani Przybylskiej. Bo dokładnie tak samo złamalam ta obietnice nieczytania smutnych rzeczy. I nie mogą mi wyjść z głowy słowa jej dzieci, jej córki „babciu, pachniesz moja mama…”
Jestem wdzięczna za każdą dana mi chwile i nie ma dnia bym nie dziekowala za to, co mam.
Piękny tekst.
Czuję sie identycznie! Pięknie napisane. Mam te same strachy, ostatnio dużo o tym myślałam i z każdym dniem jestem bardziej wdzięczna za życie, dzieci, które kocham ponad wszystko, męża, rodzinę i zdrowie. Kolejny tekst, który czytałam jakby o sobie. Pozdrawiam Cię ciepło!
MY MAMY TAK MAMY.Tak,ta wrażliwość, ta słabość pojawiajaca sie czasem w naszej sile.No i te same mysli,o ktorych napisałaś. Dzieki Ci ze to napisalas bo myslalam ze cos się ze mna dzieje.Mam takie mysli,strachy,obawy….mam też łzy wtedy kiedy ich nie chcę. Chyba wszystkie tak mamy i to jest czesc naszego szczescia bycia mamą. Pozdrawiam wszystkie mamy..
Ja też czytałam ten tekst płacząc a to zdanie rozwaliło mnie na maksa…chciałabym abym mogła uczestniczyć w życiu moich dzieci jak najdłużej tak żeby im pomagać i towarzyszyć ale też tak żeby nie być dla nich ciężarem. ..
Piękny wpis, mam takie same odczucia. Nic dodać nic ująć.