Krew mnie zalewa, gdy słyszę na każdym kroku te utarte frazesy, że rodzice, kobieta i mężczyzna, nie powinni się kłócić. Nóż mi się w kieszeni otwiera, gdy docierają do mnie te banialuki prawiące o tym, że tylko wiecznie zgodne małżeństwo, to szczęśliwe małżeństwo.
W takich przypadkach osoby postronne mają najwięcej do powiedzenia w temacie nieswojego życia, nieswojego związku i nieswoich dzieci. Mimo że nikt nie dał im przyzwolenia na takie złote rady, to oni z uporem maniaka będą je nam serwować.
A przecież szczęśliwe małżeństwo, partnerstwo, związek czy jak go tam nazwać, to melanż dwóch osób, który na dobre i na złe, na kłótnie i na zgodę, na słońce i na deszcz, na lata chude czy tłuste, na śniadanie czy na kolację, na fejsie albo tłiterze, na stopa czy samolotem, i w każdych okolicznościach potrafią wyjść z opresji cało. W jednym kawałku. Tak po prostu. Bo co to znaczy „wiecznie zgodne, nie kłócące się małżeństwo”, przepraszam? Że niby jak krew jedną stronę zalewa i białka oczne przykrywa, to ta osoba niczym usłużne cielę, pobożny baranek albo nadjeziorna lilia z gatunku niewieścio-spokojnych, przytakuje i nie rzuca żadną cholerą, jakby to wypadało? Tylko wtedy zasiada z drugą osobą do stołu i jak na kazaniu, jak na rozprawie argument po argumencie sobie serwują? Bądźmy normalni, tak bardzo proszę…
Jako kobieta, jako żona mojego męża, jako charakterna partnerka równie charakternego mężczyzny, dochodzę do wniosku, że kłótnie są naturalnie wpisane w nasze partnerstwo. W nasze pełne miłości małżeństwo, gwoli ścisłości. Ależ oczywiście, że jesteśmy w stanie ze stoickim spokojem wytłuszczyć sobie to, co nazbiera nam się podczas kilku dni ciszy. Równie oczywiste jest to, że jesteśmy zdolni do tego, aby nasza wymiana zdań obyła się bez wykrzykników, wielokropków czy nieco głośniejszych pauz.
Jednak są takie chwile, gdy poziom adrenaliny, wkurzenia czy też niezrozumienia przekracza dopuszczalną normę. Puszczają nam hamulce, gardło się otwiera a nasze ręce osiągają jeden z wyższych pułapów gestykulacji. Już nie wystarczy wtedy usiąść naprzeciw siebie i jak szachiści powiedzieć cichymi sylabami, co leży nam na sercu lub co w codzienności irytuje najmocniej.
W takim momencie nasza krtań chce wejść na wyższe obroty a druga osoba, gdyby tylko miecz posiadała za pazuchą, to użyłaby go bez dwóch zdań, i niczym szermierz nakreśliła terytorium, albo jak na Zorro przystało – zostawiła swoje inicjały na jednym z dwóch liców. Bo czasami w tym naszym przepychaniu się kto ma rację, a kto jej nie ma, to jest odrobina z rozwydrzonego dzieciaka, z butnego nastolatka albo emocjonującego się studenta.
Ale słuchajcie – bardzo dobrze, że czasami pozwalamy sobie dać upust tym rozwalającym nas od środka emocjom! Nie wiem jak Wy, ale gdybym ja raz na jakiś czas nie podniosła głosu, albo nie spróbowała udowodnić, że moja racja jest mojsza od tej niemojszej ;-) to chyba uległabym wewnętrznemu samospaleniu albo złość wyszłaby mi uszami. Albo poprzez tę kumulację wszystkiego rozwaliłoby mnie na strzępy i zamieniłabym się w jakąś pseudomaterię.
Jednak. Bardzo duże jednak: w tym folgowaniu sobie, w tym pozwalaniu na ten chwilowy upust emocji jest coś, na co nie mogę sobie pozwolić. Biję się teraz w pierś. Przyznaję z podkulonym ogonem, z wyrzutami sumienia jak stąd do Księżyca – zdarzyło mi się wiele razy pojechać po bandzie. Zbyt wiele razy. Zdarzyło mi się w obecności mojego syna pozwolić sobie na małżeńskie sprzeczki. I przy tak rozpędzonym bolidzie, jakim wtedy byłam, na nic były te wielkie oczyska tego małego człowieka, które nie rozumiały sytuacji. Ja, zaślepiona szukaniem kolejnych prztyków w nos, zapomniałam, że tuż przy mnie stoi moje dwuletnie dziecko. Dziecko, dla którego widok dwóch rodziców zaglądających sobie do gardła, to jak wojna domowa rozdzierająca serce i zostawiająca blizny. Czasami blizny na zawsze. Blizny, które odzywają się w nocy i spać nie pozwalają. Blizny, które na nowo się ujawniają w najmniej oczekiwanym przez nas momencie i ogromny niepokój wprowadzają w rzeczywistość tej małej, bezbronnej istoty.
Bo ja rozumiem ten nasz sparing wśród dorosłych, na cięte riposty. Ja też go uprawiam i atmosfera oczyszcza się pięknie. Bywa, że tak trzeba, po prostu. Bywa, że nie da się inaczej. Bo jesteśmy tylko ludźmi. Kochającymi się ludźmi, którym gdy bardzo zależy, to gotują się w środku, jak coś nie po ich myśli się dzieje.
Jednak oprócz tego, że jesteśmy tylko ludźmi, jesteśmy także rodzicami.
” To właśnie kłótnie sprawiają, że uświadamiamy sobie jak bardzo ta druga osoba jest dla nas ważna. Ale jest jeszcze ktoś trzeci, dla którego te dwie osoby są całym jego światem…”
4 komentarze
Swieta prawda, pare lat temu bedac u tesciow w domu bardzo sie spieszac zdenerwowana poganialam meza. Od razu zostalam za to zlinczowana-oczywiscie obgadana za moimi plecami przez moja szwagierke jak to mozna tak sie oddzywac do meza,ze ona to w zyciu by tak nieladnie do swojego chlopaka nie powiedziala. Tesiowa oczywiscie wziela jej strone,choc w tescia rzucala w mlodosci talerzami,ale to ja zostalam zla i niedobra…ale pomyslalam sobie wtedy-pozyjemy,zobaczymy…Minelo kilka lat,szwagierka jest 2 lata po slubie i skonczyla sie sielanka i przymilanie mezowi. Zaczely sie klotnie i rzucanie w siebie roznorakimi przedmiotami. Teraz mysle-moze o nie jestem idealna dla meza,czesto mnie wkurza,kłócimy sie,ale juz 7 lat po slubie zyjemy calkiem dobrze,moze dzieki temu,ze nigdy nie udawalismy. A w przypadku szwagierki no coż…Myslala,ze zycie w dwojke bedzie wieczna sielanką i chyba sie przeliczyla,
Świetny tekst! Zgadzam się z Tobą w 100%. Ja mam wrażenie, że związek bez kłótni i sprzeczek raz na jakiś czas jest udawany i po prostu przestało tym osobom na sobie zależeć. Pozdrawiam! :)
Kłótnie oczyszczają, trzeba się tylko kłócić mądrze :)
Kłócić się i godzić się i to na oczach dziecka? W granicach rodzicielskiego rozsądku jak najbardziej. Wczoraj sprzątanie po zrzuconej przez córę kuli śnieżniej (woda, brokat, plastik, ech…) wywołało nerwy i kilka mocniejszych słów, przy synku, niestety. Po kilkunastu minutach, gdy emocje opadły mama przeprosiła tatę, przy synku, tata przeprosił mamę i dał całusa, też przy synku. A dziecko uczy się, że czasem rodzice się złoszczą, czasem denerwują i obrażają na siebie, ale się też zawsze godzą i dalej się kochają :)