Wstaliśmy dość wcześnie. Dopiero zaczęło robić się jasno a ja byłam zbyt leniwa, aby spojrzeć na zegar i zanotować godzinę. Wygramoliłam się z najmłodszym z łóżka, nałożyłam mu na stopy skarpety, które zawsze gubi w pościeli, wzięłam go na ręce i na palcach wyszliśmy z pokoju.
Starszak jeszcze wtedy smacznie spał. Z jedną nogą poza kołdrą i rękami za głową marzył pewnie z zamkniętymi oczami, że wyprzedza Zygzaka MacQueena swoją nową ciężarówką. Mogłabym tak patrzeć na niego bez końca. Śpiąca twarz małego aniołka, który staje się coraz bystrzejszym małym-wielkim człowiekiem.
Trzymając najmłodszego na rękach odsłoniłam najpierw jedną zasłonę, a następnie drugą. Otworzyłam skrzypiące drzwi tarasu i wpuściłam do środka odrobinę świeżego powietrza. Młodziak wtulił się we mnie, jak to ma w zwyczaju, kiedy robię nasze poranne wietrzenie. Połknęłam tabletkę na niedoczynność popijając ją kilkoma łykami zimnej wody i zmieliłam za moment kawę.
Uwielbiam, gdy zapach zmielonej kawy wibruje mi w nosie i jedyne o czym wtedy myślę, to zaparzyć pierwszą filiżankę i dolać do niej odrobinę mleka. Mój codzienny rytuał. Mieszam chwilę w lewo a później w prawo i biorę pierwszy łyk. Jak zwykle pyszna, taka kawowa, prawdziwa.
To jest ta pora dnia, że te pierwsze codzienne czynności wykonuję w zupełnym w milczeniu. Uwielbiam tę ciszę. O dziwo mój najmłodszy też się do niej przez chwilę dostosowuje a ja się tym wręcz napawam. Słyszę swoje kroki, słyszę swój oddech. Wtedy właśnie orientuję się, że w ciągu dnia tak rzadko słyszę swój oddech. Każda następna godzina jest już w biegu, pośpiechu, w ciągłym niedoczasie.
Biorę kolejny łyk kawy, zarzucam na kolana poduchę do karmienia i znowu delektuję się ciszą, kiedy mój junior spokojnie przytula się do mamy, aby za moment, zupełnie bez ostrzeżenia zacząć klasyczne piski, gęganie i wyrażanie radości albo dezaprobaty.
Za moment budzi się starszak i z drugiego końca mieszkania tupta w naszą stronę. Wskakuje na sofę, podwija nogi pod siebie i wtula się we mnie jak taki malutki pisklaczek. Uwielbiam. Kocham. Zapamiętuję na zawsze i chowam do mojej szuflady wspomnień, których nikt mi nigdy nie zabierze.
A później jest już tylko tempo dnia codziennego. Codzienne sprawunki, telefony, maile. Gotuję obiad jedną ręką, drugą pomagam kolorować obrazki, trzecią podpisuję umowy. I tak aż do wieczora. Gdyby ktokolwiek kiedykolwiek poprosił mnie o opisanie mojego dnia jednym słowem, byłaby nim: „prędkość”. Ale im bliżej końca dnia, tym bardziej zwalniam tempo. Momentami nawet zaczynam rozmawiać z dziećmi szeptem, bo czuję, że to uspokaja nas wszystkich. Wyciszamy się, przytulamy. Kochane stwory przebrane w piżamy jeszcze ostatkiem sił próbują walczyć ze zbliżającą się nocą i ku mojej radości w końcu polegają i zamykają oczy.
A ja wtedy, tak jak dzisiaj, wychodzę z pokoju na palcach i znowu słyszę mój oddech. I pomimo że uwielbiam, gdy coś się dzieje, i kocham moje dzieci nad życie, to czekam na noc z utęsknieniem. Skradam się do salonu, przykrywam się kocem i odpoczywam. Odpoczywam robiąc dosłownie nic. Z zamkniętymi oczami myślę sobie, że jest po prostu dobrze. Że lubię moje macierzyństwo. Nieidealne, niełatwe, momentami samotne ale zawsze chętnie wspierane przez mojego męża.
Dalej trzymając oczy zamknięte zastanawiam się, czy wszystko odhaczyłam z listy i co jeszcze zostało. Opieram stopy wyżej o poduchę i czuję ogromną ulgę. Uwielbiam ten moment, w którym mam czas się tak po prostu zatrzymać.
Jesteśmy razem: ja i wszechobecna kojąca cisza, o której marzę codziennie. Cisza, na którą czekałam cały dzień…
2 komentarze
Ja zazwyczaj tak mam w wannie, delektuję się tą chwilę, uwielbiam ten czas tylko ja woda winko. Ach czego chciec wiecej/.
no błagam nie mów że mieszkając w Krakowie ”wpuszczasz świeże powietrze”