Zatrzymałam się dzisiaj na chwilę. Miałam się wcale nie zatrzymywać, bo prania stos czekał. Bo w pralce już jedno pranie zdążyło o sobie zapomnieć, nie mówiąc o tym, że i ja o nim zupełnie zapomniałam. Bo jedno dziecko płaczące a drugie na krańcu mieszkania w ciszy, która zawsze każe się zastanowić, co tam ciekawego właśnie się stało.
Miałam okna umyć, bo te w sypialni już takie szare od krakowskiego smogu, że ledwo co przez nie widać. Te drzwi z szybą, co to światło nam do sypialni przepuszczają też miałam przetrzeć, bo pierwsze co na nich widać, to tysiące odbitych języków i esy floresy zrobione paluchem.
Miałam gdzieś zadzwonić, a tych „gdziesiów” to było chyba z piętnaście. Miałam zrobić całą listę rzeczy do zapamiętania, bo człowiek orientuje się, że bez listy to jakby dzień się cały rozpływał. Miałam odpisać na te wszystkie najpilniejsze maile, które czekają od trzech dni, ale trudno się za nie zabrać, kiedy człowiek widzi, że zamiast 15 zdań jest tych zdań jak w książkowym rozdziale, to człowiek orientuje się, że najpierw jest pół godziny czytania, a później na pisanie brakuje czasu mimo najszczerszej ochoty :(
Czego to ja nie miałam zrobić. Czego to ja nie miałam posegregować. Kawę miałam sobie zrobić, zalać odrobiną mleka, jak lubię najbardziej, i wypić niespiesznie. Miałam Juniorowi poczytać książkę, która od wczoraj czeka na niego, bo pokazał mi ją już z tysiąc razy, ale zawsze było coś pilniejszego, bo jak nie jedno dziecko płacze, to drugie wypełnia pieluchę, a trzecie właśnie rozlało jogurt na samym środku sofy, którą tata tak skrzętnie czyścił przed tygodniem.
Miałam zrobić sobie paznokcie, które nagle postanowiły się wszystkie złamać i nawet czasu nie ma tego spiłować, dlatego zahaczam tymi końcówkami o co tylko można zahaczyć. Miałam moje spodnie jeansowe znaleźć, co to w nie wchodzę i nie obciskają mnie aż tak mocno jak inne. Miałam wyprasować sobie koszulę z lnu, którą tak bardzo lubię, bo nie tylko jest wygodna, lniana i przewiewna, ale jest również błękitna, a z błękitem mi ostatnio o dziwo po drodze. Jakoś mnie ten błękit odświeża w środku i na zewnątrz, i tego się tego lata trzymam.
Miałam sobie buty przetrzeć, takie espedrylowe na pasek, które zamęczam tego lata. Zamęczam je, bo nawet jak podczas upałów stopa mi puchnie, to one to przyjmują z pokorą a ja czuję, że nogi mi się nie duszą.
Tyle rzeczy miałam zrobić, ale zabrakło jak zwykle na nie czasu. Zabrakło tak samo jak i rąk brakuje. Jak brakuje czasu tylko dla męża. Jak brakuje wspólnych wieczorów bez dzieci i człowiek tylko o spaniu myśli, kiedy całą trójkę położy.
Tak wiele miałam zrobić, ale ta mała istota wtuliła się we mnie jakoś koło południa i za nic nie chciała się odkleić. Dlatego pomyślałam sobie wtedy:
– Ach, Magda. Niech to wszystko poczeka. A Ty zapamiętuj to, jak ona się w Ciebie wtula. Zapamiętuj i chłoń. Całą sobą. Bo to może ostatni raz. A może nawet na pewno, dlatego trzeba to zapamiętać. Takich chwil nie ma nieskończoności. One są policzone a ta dzisiejsza jest Ci dzisiaj dana. Więc się zatrzymaj. Jak gdyby nigdy nic. Ta reszta poczeka.
I wiecie co? I zatrzymałam się. A reszta poczekała. I za nic nie żałowałam. Chłonęłam to małe ciałko, którego szyjka zatrzymała się koło mojej. Policzki wtulały się w mój obojczyk. Te małe rączki obejmowały mnie a oddech w końcu się uspokoił i zjednał z moim oddechem.
Cudownie powiedzieć sobie czasami STOP. Stop dla świata, a START dla nas. Bo tego tylko „dla nas” tak bardzo mało …
P.S. Udaje się Wam czasami zatrzymać? Powiedzieć po prostu: STOP, choć głowa podpowiada, że zatrzymać się nie wypada, bo tyle na nas czeka?
Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Dziękuję!
Brak komentarzy