Nareszcie, po 10-latach pobudek w środku nocy (posiadanie trójki dzieci z róźnicą wieku 2,5 roku zobowiązuje :D), zaczynamy się z moim Mężem wysypiać! Oczywiście nie licząc tych nocy, które zarywamy oglądając jakiś serial jak: „Kulawe Konie” czy „Szpieg wśród przyjaciół” :D Polecam, jeśli lubicie szpiegowskie klimaty!
Tak wkręciliśmy się w temat naszej „higieny snu” i tak mocno zależy nam na wysypianiu się, że zaczęliśmy ten nasz sen wręcz monitorować z pomocą zegarka. Wiem, wariaci. :D A zegarek rejestruje nasze tętno, ew. wybudzenia itd. Tę funkcję ma chyba większość zegarków liczących kroki i mierzących tętno. Tak się wkręciliśmy w ten temat, że to, czy się wyspaliśmy, sprawdzamy zaglądając do aplikacji, która te wszystkie dane zbiera i je podsumowuje. :P Toteż ja tuż po obudzeniu zawsze mówię głośno i z przekąsem:
– No dobra. To teraz zobaczmy, czy się wyspałam! :D
I ostatnio rzeczywiście większość pierścieni dot. snu mam na zielono, co znaczy, że jest z tym wysypianiem się bardzo dobrze. I niech tak zostanie, choć tętno mogłabym mieć w czasie snu niższe, ale i ono się obniży, bo jestem w trakcie redukcji wagi (na dniach jeśli chcecie podzielę się z Wami na blogu tym, co robię, że co tydzień ubywa ze mnie ok. 1 kg i to bez żadnego ciśnienia, głodowania, itd.) i widzę, że z tym moim ciśnieniem z każdym zrzuconym kg jest coraz lepiej.
Ale do brzegu! Wszak tytuł postu zobowiązuje!
Dzisiaj, w ramach wieczornego odprężenia (kiedy to mój M. odpowiada za położenie dzieci do snu a ja mam wolne :P) pomyślałam sobie, że podzielę się z Wami widokiem, który zastałam dokładnie wczoraj, w środku nocy, kiedy tuż przed 2.00 obudziłam się orientując się, że po mojej lewej stronie nie śpi mój M. a jego połowa łóżka jest pusta.
I będę teraz z Wami szczera – otóż ja nienawidzę zasypiać sama w łóżku, a jeszcze bardziej to chyba nienawidzę się budzić będąc w tym łóżku sama.
Tak mam odkąd pamiętam i nic na to nie poradzę. Takie samodzielne zasypianie i budzenie się w nocy bez mojego M. zawsze wiąże się u mnie z jakimś dziwnym niepokojem i często zrywam się wtedy na równe nogi w poszukiwaniu drugiej połówki.
I tak było tym razem. Poszliśmy spać tuż po 21.00 (wiem, szaleni jesteśmy :P). Najpierw zasnął mój M. chrapiąc przy tym bezwstydnie, toteż musiałam się trochę naszturchać, by przekręcił się na bok, co u niego niweluje chrapanie (miał chłopak przegrodę nosową operowaną, coś tam też laserowo robili z jego językiem na to chrapanie, ale chrapanie tylko trochę się zmniejszyło, niestety).
A później zasnęłam ja.
Ale po jakimś czasie się obudziłam.
Uwierzcie mi lub nie, ale zawsze się budzę, gdy mojego M. nie ma w łóżku. I to niekoniecznie się budzę, gdy on z tego łóżka wstaje, a dopiero po jakimś czasie, gdy mija od tego czasu 5-10 minut, jak mi to mój mąż raportuje. Mam jakąś taką czujkę i tyle. :D
I tym razem było podobnie.
Przebudziłam się. Sprawdziłam godzinę. Macam ręką lewą stronę łóżka. Nie ma go. Chwilę poleżałam. Ale on nadal nie wracał.
Zdecydowałam się wstać i sprawdzić, dlaczego nie ma go w łóżku. Ja z tych kobiet, które muszą-bo-się-uduszą (nie poleżę spokojnie i nie poczekam, tylko od razu mnie nosi :D), toteż wstałam i rozpoczęłam poszukiwania. Ale w żadnym pomieszczeniu nie świeciło się światło i zaczęłam bawić się w detektywa. Ale takiego zakonspirowanego, który nie chce dzieci pobudzić toteż chodzi po całym mieszkaniu na palcach nie zaświecając nigdzie światła. :D Niczym szpieg z krainy deszczowców. :D
Sprawdzam to tu, to tam. Cisza. „No chyba nie wyszedł z domu?” – zaczęłam głośno myśleć i ciśnienie zaczęło mi rosnąć. A jeśli poszedł, to dlaczego wyszedł bez słowa? Kolejny skok ciśnienia. Może zadzwonię do niego? No ale jak zostawił telefon w domu, to wszystkich pobudzę. Dobra, nie dzwonię. Podjęłam decyzję. Sprawdzam na aplikacji, gdzie jest jego telefon. Został w domu. Ok. Lekka ulga, ale nadal niepewność. Usiadłam na sofie i dumam.
Słyszę nagle takie jakby szuranie. A może skrobanie. Nie jestem pewna.
I znowu cisza. Skąd dobiegało to skrobanie? Zaczęłam się zastanawiać. Kolejny skok ciśnienia i zaczynam odczuwać strach. Ja jak się w jakąś moja wizję wkręcę, to dramat. Jeszcze jak jestem śpiąca, to moja wyobraźnia zaprowadza mnie w najgorsze odmęty i pisze straszne scenariusze.
Zbieram się na odwagę, by otworzyć drzwi wejściowe do mieszkania. Ale najpierw mocno nasłuchuję. Wdech, wydech. Może jest za drzwiami? Otwieram drzwi z impetem, ale nikogo za nimi nie ma. Szybko zamykam je znowu! Jak w dzieciństwie, gdy musiałam pójść do piwnicy po ziemniaki. Wracając zawsze myślałam, że ktoś w tej piwnicy mnie dorwie i zrobi mi jakąś krzywdę…. :D
Zamknęłam drzwi i stoję nieruchomo. Serce wali mi jak młot. Znowu nasłuchuję, spowalniam oddech, bo słyszę tylko moją pikawę w klatce piersiowej.
Nagle znowu słyszę takie jakby skrobanie. Coraz bardziej intensywne i coraz głośniejsze.
Rany! Idę na palcach po przedpokoju w stronę łazienki. Dźwięk jest coraz wyraźniejszy! Chwila ciszy i znowu skrobanie. Jestem przy samej łazience, w której drzwi wejściowe są szklane. W łazience widzę, że ciemno. Pikawa coraz mocniejsza! Zdobywam się na odwagę, żeby otworzyć drzwi do łazienki. Oczy mam już trochę przyzwyczajone do ciemności. Szarpię za drzwi i …
widzę, że mój mąż jest nachylony nad sedesem. Nagle, nie wiem dlaczego, ale krzyknęłam! Ze strachu, przejęcia, nie mam pojęcia!
– Aaaaa! – wydobyłam z siebie dźwięk i miałam wrażenie, że zaraz dostanę zawału. :D
– Chora jesteś? Po co krzyczysz w środku nocy i straszysz ludzi?! Przecież dzieci obudzisz. To już człowiek sobie w spokoju nawet kibla w nocy nie może doczyścić po dwójce?!
I zaprowadził mnie do łóżka, przykrył kołdrą i kazał przestać po nocach pisać scenariusze do kiepskich horrorów. :D Tak że tego. :D Wasza kobieca wyobraźnia też taka rozbujana? :D
Kochany, doszorował WC, bo mu cały dzień w tym temacie suszyłam głowę. :D
Brak komentarzy