Miała wtedy 12 lat. Był już wieczór. Rodzice oglądali wtedy wiadomości. Poszła pod prysznic. Jak zwykle spędzała w łazience zbyt dużo czasu, za co każdorazowo dostawała od swoich rodziców ochrzan.
Tata co wieczór powtarzał: „Ty nie idź się tam modlić pod tym prysznicem. Oszczędzaj wodę i gaz, bo znowu przyjdzie nam rachunek jak dla kompanii wojska„. Trudno jednak nastolatce przemówić czasami do rozsądku, pewnie potwierdzą to niektórzy rodzice nastoletnich dzieci. ;-)
Zamknęła drzwi łazienki. Miała zamknąć się na klucz, jak to zwykle robiła, ale chyba wyszło jej to wtedy z głowy. Bardzo nie lubiła, kiedy o rok młodszy brat wchodził do łazienki akurat wtedy, kiedy była pod prysznicem. Krępowało ją to.
Zaczęła namydlać całe ciało. Następnie spłukała pozostałości żelu pod prysznic. Wymyła szamponem głowę, spłukała ją i nałożyła na włosy odżywkę. Akurat w tym momencie wszedł jej brat i krzyknął:
„Magda, tata mówi, żebyś szybko wychodziła, bo jesteś już chyba z godzinę, a ja też chcę się wykąpać!”.
Stała tak chwilę pod prysznicem, a woda spływała po jej twarzy. Odżywka do włosów bardzo intensywnie pachniała. Miała trochę duszący zapach piwonii, ale idealnie rozczesywała jej włosy, które należały do tych długich i wyjątkowo opornych. W pewnym momencie pomyślała sobie:
„Ale ta odżywka ma duszący zapach. Dzisiaj nawet bardziej niż zwykle…”.
I zaczęło jej się trochę kręcić w głowie.
__________
Tata klęczał nade mną i krzyknął:
„Dzwoń po pogotowie! Zaczęła oddychać!”.
Mama podobno jeszcze nigdy tak się nie trzęsła ze strachu. Tata w tym czasie resuscytował mnie. Jako jedyny zachował zimną krew i pompował we mnie powietrze. Stanął na wysokości zadania, za co będę mu wdzięczna do końca życia. Mama ze słuchawką w ręku okryła mnie ręcznikiem. Otworzyła okna. Pewnie myślała, że to będzie najlepszy sposób, aby wpuścić do mieszkania jak najwięcej tlenu. Z medycznego punktu widzenia mogło chyba dojść niepotrzebnie do wychłodzenia organizmu. Była wtedy chyba zima, bo do dzisiaj pamiętam to otwarte okno, mrok i zimno, które mnie wtedy przeszywało na wskroś. Mama stała obok mnie, była wtedy w ciąży z moim bratem. Cała się trzęsła. Trzymała słuchawkę telefonu stacjonarnego i mówiła coś do dyspozytora pogotowia. Nagle mój Tata krzyknął:
„Gośka, tracimy ją znowu!”.
Nie wiem, które słowa pamiętam (bo byłam w tych momentach przytomna), a które znam tylko z opowieści moich rodziców. Tata znowu zaczął robić mi sztuczne oddychanie i masaż serca. Przyjechało w końcu pogotowie.
„Mysza, jak się czujesz?” – usłyszałam od kogoś z ekipy karetki.
„Mysza”. Tylko ten jeden raz ktoś mnie tak wtedy nazwał i pamiętam, że zrobiło mi się niezwykle miło. Nie pamiętam już, co odpowiedziałam. Widziałam tylko mojego Tatę, całego spoconego od wysiłku. Moja mama relacjonowała coś osobie z ekipy karetki, a tata potwierdzał. Padały słowa: „cała się trzęsła”, „miała konwulsje i pianę na ustach”, „szybko ją wyciągnęliśmy z łazienki”, „junkers”, „nie oddychała”, „trzeba ją do komory tlenowej dać”. W końcu krzyknęłam coś w stylu:
„Słuchajcie mnie! To na pewno od tej odżywki do włosów! Ona ma taki dziwny zapach!”.
Do dzisiaj poznałabym zapach tej odżywki. Czuję go w nozdrzach nawet teraz, dwadzieścia lat później, kiedy piszę ten post. Ale cała ta sytuacja nie była spowodowana żadnym zapachem odżywki do włosów, choć wydawało mi się, że to ona jest winowajczynią całej tej sytuacji.
Nieszczelna instalacja gazowa, kiepska wentylacja w łazience i brak czujnika tlenku węgla.
Gdyby nie to, że moją mamę tknęło w pewnym momencie, że jestem w łazience stanowczo za długo, pewnie nie pisałabym dla Was dzisiejszego postu. Mamo, dziękuję! Tato, jesteś mistrzem! Pamiętam, jak ktoś z karetki powiedział do moich rodziców:
„Jeszcze minuta lub dwie dłużej i by jej z nami nie było”.
Ekipa ratunkowa zawiozła mnie do szpitala, gdzie zostałam na obserwacji. Wszystkie wyniki miałam w normie. Od tamtej pory niewiele zostało mi ze wspomnień z dzieciństwa. Część zupełnie jest jakby wymazana. To pewnie jeden ze skutków ubocznych tej całej sytuacji. Na oddziale dziecięcym spotkałam też swojego Anioła – osobę, z którą rozmawiałam następnego dnia po tym zdarzeniu, kiedy nikogo nie było w mojej sali. :-) Ale może kiedy indziej będę miała okazję się tym z Wami podzielić, bo nie chciałabym tutaj popełnić elaboratu (tym bardziej, że nie można mnie zaliczyć do osób wierzących – jestem raczej na etapie poszukiwań i sceptyk ze mnie nie z tej ziemi). ;-)
Kiedy opowiedziałam tę sytuację mojemu Mężowi niedługo po narodzinach naszego drugiego syna – Teośka, to pierwsze, co zrobił, to założył czujniki dymu i tlenku węgla.
Piecyk gazowy, który podgrzewa nam wodę, jest w tzw. „garderobie” i tam został zamontowany czujnik gazu i tlenku węgla. Czujniki też są zamontowane w sypialniach – tam urządzenia wykrywają poziom tlenku węgla (potocznie zwanego czadem), dymu i gazu.
Powiem Wam, że śpię teraz spokojnie. Nie jest to duży koszt, ale ma potencjał ostrzec nas w sytuacjach takich jak pożar, czy ulatnia się tlenek węgla.
Jeśli mogłabym Wam coś zasugerować (jeśli macie w domu piecyk gazowy), to pomyślcie o instalacji takiego czujnika. Więcej – nawet jeśli nie macie piecyka, to warto o takim urządzeniu pomyśleć, bo bardzo wcześnie ostrzega ono również przed ewentualnym pożarem. Do tego gaśnica przeciwpożarowa – wiele osób nie ma jej w mieszkaniu. Ona nie jest do gaszenia dużego pożaru – jasna sprawa, bo od tego jest straż pożarna. Jednak taka gaśnica bardzo przydaje się np. w kuchni, gdzie nie jest trudno o ogień. Jakiś czas temu miałam sytuację, w której jakaś iskra czy odłamek z naleśników, trudno stwierdzić post factum, dostał się w pobliże kuchennego ręcznika papierowego, który zajął się od razu! Mało tego – kawałki palącego się papieru zaczęły „tańczyć” w powietrzu pod wpływem przeciągu. Pierwsze, co zrobiłam, to sięgnęłam po gaśnicę, którą mam zamontowaną w kuchni przy ścianie. Okazała się na szczęście niepotrzebna – ręcznik kuchenny szybko się spalił i został po nim tylko popiół, ale co się najadłam strachu – to moje! Już miałam wizję, jak palą mi się włosy i nasz drewniany blat w kuchni. Uff!
Oby nigdy nie przydał nam się żaden czujnik dymu, czadu czy też żadna gaśnica! Ale wiem, że z tymi przedmiotami jest szansa, że będziemy spać spokojniej. :*
PS. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post i jest on Wam bliski, to zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu. ❤ Jeśli macie ochotę puścić go dalej w świat, ku przestrodze – z góry dziękuję! :*
Brak komentarzy