Partnerem dzisiejszego postu, w którym opowiadam o potrzebie wychowywania moich synów na ogarniętych mężczyzn, jest Tchibo. Przy okazji prezentuję Wam same perełki z kolekcji „Od fiesty do sjesty”, dzięki którym zaaranżowałam randkę z moim Synem na tarasie.
Na przestrzeni ostatnich lat odkąd prowadzę bloga bardzo często dostawałam od Was maile, w których byłam pytana o to, czy udało mi się moich synów karmić piersią, jak wyglądała nasza mleczna droga oraz jak przebiegało odstawianie od piersi.
Wstałaś z łóżka jak na komendę, kiedy te małe, kochane rączki oplotły Twoją twarz i próbowały siłą otworzyć Twoje powieki. Ciężkie, zmęczone i niewyspane. Drugie dziecko właśnie zaczęło poranek krzykiem, którego przyczyny nie znał nikt, włącznie z autorem pisków.
Znam taką jedną. Kobietę słusznego już wieku, która szczyci się tym, że wychowała córkę. Wszystko by było cacy z tym podniecaniem się własnym dzieckiem, bo i ja to robię, gdyby nie jeden, drobny szczegół.
Jestem bardzo ciekawa, czy jestem jedyną tutaj obecną osobą, która w ostatnich dwóch latach nie miała wakacji. Pisząc „wakacji” mam na myśli chociaż jednego bitego tygodnia spędzonego z rodziną. O dwóch czy trzech nawet nie marzyłam!
Dopiero tydzień temu po przeczytaniu kilku publikacji w mediach dotarło do mnie, że od prawie pół roku jesteśmy w posiadaniu fidget spinnera – zabawki, na której punkcie od niedawna są totalnie zakręcone polskie dzieci i nastolatkowie.
Całkiem niedawno popełniłam na blogu wpis, w którym namarudziłam Wam o tym, że nie znoszę patrzeć na roznegliżowane maluchy na plażach i w innych miejscach publicznych, i bardzo dbam o to, aby moje dzieci również publicznie nie biegały na golasa.
Pewnie większość z Was wie, że jestem mamą dwóch chłopców. Dwóch żywych, wrażliwych brzdąców o niespożytych pokładach energii. Kocham ich całym sercem i robię, co w mojej mocy, aby wyrośli na fajnych, pewnych siebie i odważnych mężczyzn.