Sporo racji mają ci, którzy uważają, że to właśnie kobieta może najgorszy los zgotować drugiej kobiecie.
Bywa tak, że zupełnie bezwiednie samym sobie fundujemy pewne atrakcje! Wydaje nam się, że niczego złego nie robimy, niemalże książkowo ogarniamy temat naszego związku i rodziny, tymczasem okazuje się, że na naszych oczach rośnie nam mężczyzna, który zaczyna bardziej przypominać zmęczone pisklę niż gotowego do ataku koguta! Czy coś z takim fantem można zrobić? Czy da radę z tego pisklaka zmontować jeszcze żwawego osobnika, który będzie nam kompanem, a nie dogorywającą przeszkodą dnia codziennego?
Niektórzy panowie zaraz się obruszą, że nie chcą być traktowani przedmiotowo. To nie tak. Na przykładzie mojej rodziny wiem, że mój Mąż to nie Król Fotela i Wersalki, a aktywny facet, który zna swoje miejsce i żadnego działania się nie boi. Jest moim „partner in crime”. Co więcej, w równym stopniu i mnie „wychowuje” i „naprostowuje”.
Mężczyźni to myślące istoty. Oni tylko potrzebują często bodźców, które uruchomią lawinę działań, zresztą my kobiety również. ;-) Mam to szczęście, że mojego Męża nie trzeba motywować do działania. Staram się utrzymać status quo, który mi odpowiada.
Co robię ja? Albo co tak naprawdę robimy wspólnie, aby nasza rodzina sprawnie działała?
1. Działamy od kołyski!
Mężczyznę wypada od najmłodszych, „około-szczenięcych” lat angażować do życia w rodzinie. Nigdy nie zrozumiem kobiet, które wyręczają swoich synów we wszystkim i zapierdzielają od rana do nocy, aby im usługiwać i koło ich koryta posprzątać. To jest zniewolenie od najmłodszych lat i powielanie schematów, które na dzisiejsze czasy zupełnie nie mają przełożenia. Kiedy mój trzylatek rozrzuci okruchy na podłogę i ma ochotę przejść koło tego obojętnie, ja nakierowuję go na szufelkę i proszę o sprzątnięcie. Kiedy mój starszak upomina się o picie, kieruję jego ciało w stronę kubka z wodą, który zapewne stoi tam, gdzie go ostatnio postawił. Kiedy przychodzą do nas zakupy spożywcze zamówione online, to mój starszak już automatycznie podwija rękawy i zanosi je z zadowoloną miną do kuchni, gdzie ja już je segreguję.
Nie róbmy z facetów kalekich stworzeń. Proszę. Jakie ziarno zasiejemy, takie plony będą zbierać nasi synowe.
2. Nie wyręczam, nie zabraniam, nie ograniczam!
Od kiedy na świecie pojawiły się nasze dzieci, to nie widziałam najmniejszego sensu w tym, aby mojego męża wyręczać w przewijaniu, karmieniu, kąpaniu. Schodziłam mu z drogi, gdy on przejmował malucha, i nigdy nie rzucałam uwag sugerujących, że cokolwiek robi gorzej ode mnie.
Odsuwanie mężczyzn od dzieci to jeden z największych błędów, które obserwuję u niektórych par. Dajmy tym facetom nacieszyć się dziećmi. Faceci radzą sobie czasami (często?) nawet lepiej niż my, kobiety, o ile tylko im niczego nie utrudniamy!
3. Ustalamy, co należy do naszych obowiązków domowych.
Nie musi to być równy podział. Grunt, aby każde z nas wiedziało, co do niego należy. Nie ogarniam facetów, którzy przychodzą z roboty i uważają, że jedyne, co do nich należy, to złapanie za pilota i przebieżka po programach do późnego wieczora, jak niektóre z Was opisują w mailach. :/ I totalnie niczego poza tym nie robią.
Prawdopodobnie dlatego nie robią, bo nie zostały im przydzielone od początku żadne obowiązki. Tutaj niestety kobiety często same są winne tego typu sytuacji. Do tego słaby przykład z dzieciństwa i kłopoty na tej linii gwarantowane. Trudniej do pionu ustawić kogoś, kto od początku nie wiedział, gdzie jego miejsce. Ja nigdy nie musiałam mojego Męża stawiać do pionu, jednak mogę sobie wyobrazić sytuacje, w których w pewnych relacjach to jest niezbędne – szczególnie, gdy mamy do czynienia z Piotrusiem Panem…
4. Zachęcam, a nie obrzydzam! I chwalę!
My, kobiety, dobre jesteśmy w tym, aby drugiej osobie coś totalnie obrzydzić albo czymś przestraszyć. Sama nieraz nie bywam lepsza. ;-) No, bo skoro same nie możemy zatrzymać naszych utyskiwań i opowiadamy naszym facetom, jakie jesteśmy styrane i jak ciężko jest z tymi dziećmi, to oni zaczynają mieć naturalny odruch, aby unikać utrudnień i uciekają od niebezpieczeństw, które mogą potencjalnie zaburzyć ich święty spokój. ;-)
Tymczasem polecam praktykę stosowaną przeze mnie od dawna:
rzucam mojemu mężowi dzieci na ręce i mówię, że znikam na godzinę w łazience. Po czym jak już wrócę, to mówię, że to niesamowite, że chłopcy byli tak grzeczni i że widocznie im ten wspólny czas musi służyć. ;-) Mój M. nie może zaprzeczyć, leży z nimi dumny na dywanie i myśli [w sumie prawidłowo], że jest najlepszym ojcem pod słońcem!
I dokładnie tak mają mężczyźni myśleć i angażować się – bo oni dają dziecku to, czego mama im nie daje. Dają im męską perspektywę, która jest zupełnie inna i równie piękna!
5. Komunikuję swoje potrzeby – zamiast myśleć, że on się domyśli!
Faceci to nie są domyślne istoty, z niewielkimi wyjątkami. Oni odbierają rzeczywistość taką, jaką widzą i taką, jaka jest im serwowana. Jeśli kobieta czeka miesiącami na jakiś ruch ze strony faceta, a nie jest w stanie mu o tym opowiedzieć i łudzi się, że nastąpi Matrix Reaktywacja – to pudło!
Kiedy padam na pysk – mówię to mojemu M. Kiedy cierpliwość wisi na włosku – informuję, że potrzebuję wsparcia. Kiedy chcę godziny dla siebie, bo zaraz wyjdę z siebie i stanę obok – też daję o tym znać. Nie czekam na wybuch, kiedy mi się uleje, a on tego nie zauważy. ;-) A później egzekwuję. ;-)
„Kiedy obowiązek zaczyna być dla nas przyjemnością dojdziemy do punktu, w którym przestaniemy liczyć czas i zasługi, a z największą przyjemnością poświęcimy się naszym obowiązkom…” ;-)
PS. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu. ❤ Możecie go też udostępnić swoim znajomym. Dziękuję! :*
4 komentarze
Cześć, jako facetowi pasuje mi. :) O ile intencje i komunikacja jest szczera. Czyli nie ściemniamy i mówimy jak jest. Przede wszystkim nie licytujemy się, kto jest bardziej zmęczony i po czym. Jak dwie strony wiedzą, czego potrzebują do szczęścia i umieją o tym mówić bez wyrzutów, to będzie dobrze :)
Myslalam, ze to bedzie kolejny z tych postow, w ktorych kobieta narzeka na swojego faceta, tym czasem jestem mile zaskoczona i zgadzam sie niemal ze wszystkim :)
Oj, to prawda, że kobiety potrafią mieć swego rodzaju zaburzenia dwubiegunowe: z jednej strony narzekają, ile to rzeczy mają na głowie, a z drugiej strony wyręczają i robią wszystko same, bo przecież wiedzą najlepiej :) odkąd rozmawiam ze swoim mężem i proszę o pomoc w konkretnych sprawach, to o wiele lepiej wygląda nasz podział obowiązków w domu :) czasem nawet jestem mile zaskoczona tym, że to on wie lepiej i zrobi coś, czego mnie się nie chce :)
Mój mąż wyszedł z rodziny, gdzie wszystko robiła kobieta. Mimo, że on małego miał zapędy do kuchni, ona go nie dopuszczała, do czego ostatnio nawet się otwarcie przyznała.
Bałam się jak diabli, jak to będzie jak zamieszkamy z mężem razem. Z początku łatwo nie było, lecz jasno dogadaliśmy się jeszcze przed ślubem, że u nas ma być „po równo”. W chwili obecnej (a jesteśmy rok po ślubie), on częściej się bierze za domowe obowiązki niż ja! Ostatnio nawet stwierdził, że lubi zmywać :D
I tak powinno być moim zdaniem w każdej rodzinie. A bywa różnie. Mieszkamy jeszcze póki co u moich rodziców i widzę jak to wygląda między nimi… tata już emeryt, owszem w koło domu zrobi, ale „w środku” to już tylko fotel i telewizor. Mama pracuje nadal…. i… trafia ją taki stan rzeczy. Nie ujmując ich relacjom, ale sama choć częściowo ma w tym swój udział, że tak to wygląda. A teraz dodatkowo to wbija szpilkę w serce, że „my młodzi” jak o nas mówią, potrafimy się tymi obowiązkami podzielić.