Już kilkukrotnie zastanawiałam się nad odpowiedzią na to pytanie. Za każdym razem, gdy dumam jak sobie wytłumaczyć zbitkę słów „wakacje z dzieckiem” mam obiekcje czy aby nie jest to wykluczające się połączenie.
Jestem urodzoną ryzykantką. Lubię, gdy coś się dzieje. Lubię także poczuć dreszczyk emocji na plecach i z wrażenia aż zamykać oczy. Chętnie piszczałabym i krzyczałabym pół dnia, ale nie wypada ;-) W ten sposób rozładowuję swoje emocje.
Zastanawiałam się od czego zacząć, ale tak naprawdę to wiem od czego zacząć. Należy zacząć od siebie. Już jakiś czas temu doszłam do tej mojej odkrywczej myśli, że nie warto oceniać świata samemu nie dokonując potrzebnych zmian.
Jeszcze kilkanaście lat temu nie śmiałabym myśleć o tym, że postawię kiedykolwiek swoją stopę na Florydzie i będę się dobrze bawić. Dalekie podróże zostawiałam sobie na poalkoholowe senne marzenia. Myślałam, że latanie samolotem i rozbijanie się po różnych hotelach to aktywności tylko dla bogatych i zmanierowanych życiem snobów. Tymczasem okazało się, że przy odrobinie sprytu i pomocy wujka google można wiele załatwić za przysłowiowego dolara.
Po dwóch pełnych dniach w Stanach mogę śmiało powiedzieć, że przestawiłam się już na nowy czas. Te 6 godzin różnicy wydaje się w pierwszym dniu pobytu tutaj przepaścią energetyczną, która lekko przytłumia umysł. Jednak teraz odzyskaliśmy już tę świeżość, która daje kopa do eksplorowania. Mamy z Ivkiem cudownych przewodników, bez których niemożliwe by było ogarnięcie tych lokalnych znakomitości! :* Dziękujemy!
Po dwóch godzinach lotu do portu przesiadkowego i 11 godzinach lotu do Fort Lauderdale na Florydzie, a następnie bardzo długiej procedurze imigration na lotnisku, która doszczętnie pozbawiła nas nadziei na check-in w hotelu przed północą, położyliśmy w końcu głowy na poduchy ;) 24 godziny bez snu robi swoje, ale przecież nikt nas do tego nie zmuszał. Poza tym: koniec z narzekaniem. To chyba moje pierwsze wakacje w połowie polskiej zimy toteż co chwilę powtarzam sobie wyraźnie i dosadnie: „Magda, shut the fuck up! I enjoy!”
Zaczęłam ten post od słów „Padam na twarz”, ale szybko się opamiętałam i je skasowałam ;-) To, że padam na facjatę to prawda, ale zupełnie nie chcę na tym skupiać mojej uwagi. Pakowanie wysysa ze mnie energię niczym dementorzy z Harry’ego Pottera. Robienie listy wyjazdowej znacznie ułatwia sprawę, jednak i tak okazuje się, że przed domknięciem walizy o czymś sobie przypominam i muszę uprawiać ugniatanie zawartości naszego bagażu za pomocą swoich czterech liter ;-)
Za siedem dni lecimy na Florydę. Następnie udamy się do Kalifornii. To będą trzy tygodnie, które mam zamiar maksymalnie wykorzystać pod względem poznawczym. Nie nazywam ich wakacjami, ale będzie to ciekawa odskocznia od polskich zimowych okoliczności, które ostatnio cholernie uszczuplają moje siły witalne.