Siedziałam dzisiaj z Teo na sofie przez dłuższą chwilę. Kończyliśmy się właśnie karmić. Odbiłam malucha na barku i położyłam go sobie na ramieniu. Taka malutka kruszynka. Najmniejsza jaką kiedykolwiek trzymałam w rękach. Najmniejsza i najmojsza.
Leżał spokojnie w moich objęciach już dłuższą chwilę. Patrzyłam na jego duże oczyska i zobaczyłam w nich wszystko. Zobaczyłam w nich głód życia i ciekawość, która chyba nigdy nie będzie intensywniejsza niż właśnie teraz. A może będzie? Kto wie.
Dotknęłam tej małej łapki, w której ledwo mieści się mój najmniejszy palec i zaczęłam do niego mówić na głos. Byłam sama w pokoju i miałam ogromną potrzebę wypowiedzenia swoich myśli. Wiecie, gdy nie ma nikogo obok nas to otwieramy się i ten dialog na spojrzenia, który prowadzimy z tym małym człowiekiem, jest w pewien sposób metafizyczny. Gdy tak pomału wypowiadałam moje myśli, to głos zaczął mi się łamać. To takie nieopisane wzruszenie, które zaciska gardło i szkli nasze oczy.
Chciałam powiedzieć mu wszystko. Dokładnie to samo, co całkiem niedawno mówiłam do jego starszego brata, który też tak głęboko wtedy patrzył mi w oczy.
Powiedziałam mu, że jest całym naszym światem.
Że razem z Tatą zrobimy wszystko, aby czuł się z nami bezpiecznie.
Że kochamy go i kochać nigdy nie przestaniemy.
Że przed nami jeszcze wiele wspólnych przygód. Wiele uśmiechów, które będziemy razem dzielić. Pewnie i wiele łez. Wiele upadków, z których będziemy się podnosić. Wiele nowych doświadczeń, które będziemy zapisywać na naszych rodzinnych kartach.
Że ten świat stoi przed nim otworem i będzie mógł po wszystko odważnie sięgać, a my będziemy go wspierać i towarzyszyć mu z największą przyjemnością i uwagą.
Że marzenia są po to, by je spełniać a plany po to by je śmiało realizować.
Że my, rodzice będziemy trwać zawsze na straży. Aż kiedyś uznamy, że jest już gotowy do życia i odsuniemy się na bok.
A przyjdzie kiedyś taki moment, że nas zabraknie, ale nie zostanie na tym świecie sam, a z cudownym kochającym bratem, na którego będzie mógł polegać.
Że jest teraz w pięknym momencie życia, na starcie, i ta podróż życiem zwana poniesie go gdzie tylko sobie zapragnie. Bo determinację i wiarę we własne możliwości będziemy w nim rozbudzać razem z Tatą na każdym kroku.
Że…
I gdy tak do niego mówiłam, częściowo wypowiadając te zdania na głos i częściowo dławiąc je w gardle, nie mogąc opanować drżenia głosu, przybiegł jego starszy brat, który właśnie obudził się z popołudniowej drzemki. Wtulił się z mój prawy bok i trwał tak w bezruchu. A ja głaskałam go po tej jasnej czuprynie i patrzyłam na niego nie dowierzając, że jeszcze niedawno też był takim okruszkiem, którego główka mieściła mi się w dłoni.
I całą trojką trwaliśmy tak przytuleni dłuższą chwilę.
Chwilę, która dla mnie mogłaby nie mieć końca.
Chwilę, która zostanie w moich myślach na zawsze.
Chwilę, której oni nigdy nie będą pamiętać.
17 komentarzy
Wzruszające! Nie napiszę nic więcej, patrzę na śpiącego obok syna i zachowuję ten moment w serduchu.
Cudowne… A oni tak szybko rosną…
Rozczula mnie ta Twoja Kruszynka, choć ogólnie dzieci mnie raczej nie ruszają ;). Ale on jest taaaki maleńki <3
twoi synkowie mają wspaniałą mamę, pięknie to napisałaś, wzruszyłam się
Pięknie napisane
Piękne słowa <3 Wzruszyłam się ;)
czekam na identyczne chwile. w styczniu (w okolicach 2 urodzin pierwszej) pojawi się nasza druga córeczka.. nie moge sie doczekac
<3
Może nie zapamiętają, ale życie sprawi, że te słowa będą dla nich oczywiste i że sami kiedyś przekażą je swoim dzieciom :)
czy o takich chwilach piszesz Madziu?
Madzia, cudowne zdjęcie i pięknie uchwycony moment!
Piękna pamiątka.
strasznie duże się załadowało…przepraszam jestem w tym kiepska…:(
nic nie szkodzi. zdjęcie jest piękne!
Wzruszyłam się… to takie również „moje”przemyślenie. Tylko ja mam jedno dziecko. Synka półrocznego. Co wieczór tulę go do snu. A dziś tulenie poprzedzone jego płaczem przez bolące dziąsła. I jego ukojenie spokój w moich ramionach. Dziś tez tak jak Pani byliśmy sami. Często jesteśmy, nawet tygodniami. Samotni. I te chwile są tylko nasze. Tez często mu mowię o tym ile nam dał pojawiając się na świecie. Opowiadam o tej miłości o tym szczęściu a moje łzy spadają na jego bezbronne malutkie ciało. Nasze. Przed snem nosząc go, kiedy Jego powieki szykują się do snu, ja się modlę. Nigdy praktycznie tego nie robiłam. To najpiękniejsze chwile w moim życiu. Dziękuję za ten tekst za te słowa.
Gratulacje i zyczenia jak najwiecej takich chwil :-) Moj maluch urodzony w kwietniu tez ma na imie Teo, a ze chcialabym wszystkie moje dzieci miec ”trzyliterowe” to nastepny synek byc moze bedzie Ivo ;-)
Piękna chwila. Chciałbym jej kiedyś doświadczyć.