Pewnie zorientowaliście się, że ostatnio mniej mnie było na blogu. Ci którzy obserwują mnie na Instagramie nie odczuli tego pewnie tak mocno, jak stali Czytelnicy, którzy odwiedzają blog i są przyzwyczajeni do tego, że piszę codziennie, nagle od prawie pół roku czytali nowe posty raz na kilka dni.
Nie zliczę wiadomości prywatnych, w których pytaliście mnie:
„Kiedy będzie NOVY POST?! Wczoraj czytałam na Facebooku archiwalny i smutno, że nie ma Cię na blogu tak często jak kiedyś! Lubiłam czytać Twoje posty i to był mój rytuał co wieczór!”
albo
„Szczęśliva, coś się stało, że tak rzadko piszesz?!”
I po tym wczorajszym mailu z pytaniem, czy coś się stało, który przytoczę Wam za chwilę, postanowiłam powiedzieć Wam prawdę, dlaczego było mnie tak mało i jak to się wszystko stało.
Czy coś się stało?! I tak i nie.
Powodów tego, że byłam rzadziej jest co najmniej kilka i postanowiłam się trochę przed Wami otworzyć. Nie wiem, czy potraktujecie mnie z buta, czy nie, po tej mojej małej spowiedzi, ale pisałam coraz rzadziej ponieważ …
… trójka dzieci to jednak … nie to samo co dwójka dzieci… Nie będę ściemniać, że jest łatwo. Bywa bardzo pod górkę. Może Gaia nie jest tak absorbująca jak chłopcy, którzy byli mali, ale teraz to chłopcy są o wiele bardziej absorbujący niż byli kiedyś! Tysiące pytań o to, z czego składa się świat. Dlaczego zapala się w łazience światło tak, a nie inaczej. Dlaczego odkurzacz wciąga kurz a nie go rozdmuchuje. Ile mam lat i czy wszyscy kiedyś umrą. A co jeśli mi stanie się coś złego i jak to się dzieje, że rodzą się dzieci. A także co to znaczy, że rodzice się kochają i z tej miłości powstają małe embriony. Nad tymi pytaniami nie można przejść obojętnie… więc kiedy ja próbowałam coś dla Was napisać, po chwili przychodził Junior, starszak albo uczepiała się mojej nogawki Gaia i odpowiadałam na ich tysiące niezliczonych pytań, które kłębią się w tych maleńkich główkach!
W rezultacie mam w moim archiwum ponad setkę rozpoczętych postów, które tylko wymagają zakończenia, puenty albo środka. Nie wiem, czy kiedyś je dokończę i opublikuję, ale już samo ich pisanie działało na mnie jak terapia!
Powodów tego, że było mnie mniej jest również to, że … czułam na sobie ciężar. Ogromny, ciężki jak głaz, składający się z bluzg na mój temat, które zostawiali przypadkowi, sfrustrowani ludzie, czytelnicy których osobiście nie znam, ale chcieli mi dokuczyć słownie. Ciężar składający się również ze szpileczek, które niektórzy ze stałych Czytelników zostawiali. Bywały dni, w których budziłam się w cudownym humorze i udawałam, że nie przejmuję się hejtem, opiniami czy szpileczkami, prawda była jednak zupełnie inna. Ja mimo starań brałam je do siebie, dlatego kiedy budziłam się w humorze a następnie dostawałam komentarze, w których byłam obrażana, a to co pisałam było traktowane jako wynurzenia furiatki, zaczęłam zadawać sobie pytania, czy jest jeszcze ktoś, dla kogo to miejsce zwane blogiem Szczesliva jest w ogóle ważne. Choć troszkę. I gdy widzi zabawny rysunek na Facebooku ode mnie, albo tekst, w którym bawię się słowami i chcę dodać trochę humoru innym, albo gdy piszę o naszych perypetiach zdrowotnych, to jest życzliwy wobec mnie czy woli wylać na mnie wiadro pomyj.
A kiedy było mi źle a udawałam, że wszystko jest okay, to pisałam. Pisałam wiersze. Takie moje krótkie wiersze, które przynosiły mi niepisaną ulgę. Były o tym, co czuję, jak czuję i czego pragnę. Takie wiersze jakie matka może pisać dla samej siebie, dla swoich dzieci, aby poczuć się lepiej i zatrzymać tę ulotną chwilę. Wiersze zachlapujące klawiaturę łzami, które potem wycierałam ukradkiem rękawa mojej znoszonej bluzy zarezerwowanej do noszenia „tylko po domu”.
Nie było mnie na blogu tak często również dlatego, że pomiędzy przewijaniem Gai, odpowiadaniem na setki pytań moich synów, w międzyczasie szykowałam dla Was niespodziankę. Pewnie wiecie, że w końcu ruszył Szczęślivy Sklep, w którym są już kalendarze, kubki, torby i wiele innych rzeczy. Bardzo chciałam Wam jakoś zrekompensować tę moją nieobecność, nie wiem, czy mi się udało, ale razem z moim Mężem, który znosił moje widzimisie, tj. wybieranie papieru, idealnej, jakościowej bawełny czy kolorów czcionek, udało się w końcu. Mam nadzieję, że ta namiastka mnie znajdzie się w części Waszych domów. Będzie to dla mnie zaszczyt!
Nie było mnie na blogu tak często również dlatego, że przestałam w siebie wierzyć na moment. To chyba bolało najbardziej. Pod kilkoma z dawnych tekstów dostałam komentarze od jednej osoby, która stwierdziła, że:
„Wy matki to naprawdę macie pos..rane problemy a Ty durna c…po musisz im o tym wszystkim pisać?”.
Uderzyło to wtedy do mnie. Mogłam to olać, ale jakoś tym razem nie udało mi się. Zatrzymałam się na chwilę, zamknęłam komputer i analizowałam. I analizowałam to wszystko przez dni, tygodnie, miesiące. Miewałam lepsze dni i powstawały wtedy posty, a przychodził dzień, w którym nie mogłam wstać z łóżka i dochodziłam do wniosku, że nie napiszę Wam, jak mi źle, bo znowu dostanę komentarz, że narzekam. Że Wy nie po to tu przychodzicie, aby przeczytać, że ja też jestem słabszym człowiekiem, bo wolicie jak jestem Suporwoman.
A Superwoman nigdy nie byłam, nie będę i być nie chcę.
Ale przyszedł dzień, niecały tydzień temu, w którym Gosia napisała:
„Madzia, gdzie Ty u licha jesteś? Lubiłam czytać Twoje posty. Może zabrzmi to głupio, ale tęsknię, wiesz?… […]”
I wszystko jakby poskładało mi się w całość! Zrozumiałam, że ja przecież nie muszę się każdemu podobać. Nie wszystko, co piszę, musi wszystkich zainteresować. Piszę przede wszystkich dla siebie i dla tych, z którymi tworzymy między sobą jakąś niewidzialną, wirtualną nić porozumienia. Taki kanał, w którym spotykają się nasze troski, codzienność i kobiece sprawy.
Tęskniłam za tym miejscem. Za tym moim blogiem, do którego wpuszczałam dobrych ludzi, wokół których i razem z którymi tworzy się dobra energia. Tęskniłam za codziennym pisaniem. Za byciem bliżej Was. Nie wiem, czy Wy tęskniłyście, ale mam nadzieję, że będziecie tutaj ze mną, jeśli sprawia Wam to przyjemność :-)
Wiem jedno – ja dzisiaj WRÓCIŁAM! Do Was, dla siebie, bo uwielbiam tutaj bywać.
Dziękuję, że udało Wam się dobrnąć do końca tego postu. To było dla mnie bardzo ważne napisać o tym wszystkim, by wyrzucić to w końcu siebie.
Uściski przesyłam! I dziękuję za Waszą obecność. Za każdy kciuk. Za każdy ciepły komentarz. To bardzo krzepiące:*
Magda
P. S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Dziękuję! :*
Brak komentarzy