„Dlaczego nie mogę zajść w ciążę?” – to chyba jedno z najczęstszych i najbardziej nurtujących kobiety pytań. Cholernie go nie lubię w tej formie, bo wg mnie powinno ono brzmieć odrobinę inaczej i nie powinno dotyczyć tylko kobiety, jeśli nie znamy jeszcze dokładnych przyczyn tego stanu.
To trochę tak, jakby „wina” [choć to chyba wybitnie słabe określenie] została spychana na kobietę podświadomie przez nią samą, a przecież problemy z płodnością mogą dotyczyć również mężczyzny.
Pozwoliłam sobie poruszyć ten temat na moim blogu, bo i mnie on kiedyś dotyczył. Dostaję od Was sygnały, że czytają mnie nie tylko rodzice, ale również single czy też osoby dopiero planujące ciążę, dlatego wykorzystam tę okazję, aby szczególnie kobiety uczulić na pewien aspekt. Temat ten nie dotyczy jedynie zajścia w ciążę, ale również samopoczucia stricte na codzień, o czym za chwilę.
Moja historia tak naprawdę trwała kilkanaście lat, jeśli nie dłużej. W pewnym sensie liznęłam odrobinę naszego polskiego ciemnogrodu związanego ze służbą zdrowia i spychologią, a także zwalaniem wszystkiego na albo „dojrzewanie”, albo wypalenie zawodowe. Miałam szczęście, że po kilkunastu latach trafiłam na lekarza, który zajął się mną kompleksowo jeszcze zanim rozpoczęliśmy z moim M. starania o dziecko. Na nieszczęście publicznej służby zdrowia, dopiero prywatny lekarz, o którym właśnie piszę, wzdłuż i wszerz sprawdził z czym się je mój przypadek. Moja historia nie będzie dotyczyć niepłodności, choć gdyby nie ci dobrzy lekarze wokół mnie, kto wie, czy nasze starania nie byłyby okupione łzami a ja nie próbowałabym winić siebie za to, że ciąża chyba nie jest mi dana.
Muszę też zaznaczyć bardzo ważną kwestię przy tym poście – uprzedzając ataki, które kiedyś mnie spotkały, ja sobie doskonale zdaję sprawę, że niektórzy mają o wiele bardziej poważne problemy z płodnością i moja historia jest małołzawą anegdotką w porównaniu do tego, z czym inni zderzają się w walce o upragnione dziecko. Szanujmy się jednak, tym bardziej, że osób z chorobą, o której zaraz napiszę, jest więcej. A to niezdiagnozowane problemy właśnie tej natury, okazały się główną przeszkodą zajściu w ciążę wieli osób, które znam. Historie moich znajomych skończyły się happy endem, czego wszystkim życzę :-)
Zacznę od samego początku, o ile to był ten właściwy początek. Od kiedy tylko zaczęłam na poważnie dojrzewać, czyli miesiączkować w moim wypadku, nie tylko zaczęły się moje problemy z wagą, ale także z samopoczuciem i zbieraniem wody w organizmie. Mniej więcej od 14 roku życia bywały dni, kiedy czułam się jakbym na raz wypiła 10 litrów wody nie chcącej za żadną cholerę ze mnie ujść. Widać to było na mojej twarzy szczególnie, która była jakby „nalana”. Wszyscy zwalali winę na tycie, i rzeczywiście – im dalej w las, dojrzewaniem zwany, tym było gorzej. Nagle z 50 kilogramów wskoczyłam w 65 co najmniej. Okrągła buzia, policzki jakby nie moje, i tak aż do dwudziestki. Mniej więcej w okolicach 20 roku życia zaczęłam więcej się ruszać, ale przybyło mi również stresów związanych z prowadzeniem własnej firmy, dlatego nagle, w niespełna 2 miesiące zrzuciłam kilkanaście kilogramów. Co ciekawe, mimo że znacząco schudłam, moja twarz nadal miewała okresy, w których wyglądała jakby w wodzie stała przez 3 doby. Dziwny to był widok, po którym pamiątkę mam na zdjęciach z tamtego okresu. Szczupła w miarę laska z pucołowatą buzią. Bardzo to było zagadkowe.
Poza tym non stop byłam zmęczona i jakby rozchwiana. Emocjonalną huśtawkę zwalałam na stresy życiowe, ale miałam wrażenie jakby to moje zachowanie było kontrolowane nie przeze mnie a przez mój organizm. Złość często mieszała się z radością a następnie melancholią. Fatalnie wspominam tamten czas.
Po kilku latach poznałam mojego Męża. To właśnie wtedy wzięłam się za swoje zdrowie. Ale tak na serio. Zbadałam sobie również powiększony węzeł chłonny [jak go diagnozowali niektórzy lekarze…], który okazał się być w rezultacie nowotworem ślinianki kwalifikującym mnie do operacji, ale o tym kiedy indziej może. W międzyczasie różnorakich badań okazało się, że poziom hormonów tarczycy wyraźnie wskazuje na to, że mam jej niedoczynność. Jaki był rezultat tej diagnozy?
Okazało się, że moja tarczycy była tak rozchwiana, że starania o dziecko, które mieliśmy rozpocząć na dniach niemalże, kończyłyby się nieustannym fiaskiem. Wg lekarza, pod którego byłam opieką w tamtym czasie, z niedoczynnością żyję prawdopodobnie od co najmniej okresu nastoletniego, na co wyraźnie wskazują moje opowieści dotyczące samopoczucia i charakterystyczna nalana twarz, frustracja nie tylko moja, ale i wielu kobiet.
Jak tylko moje hormony ustabilizowały się po codziennej podaży hormonu, z czystym sumieniem rozpoczęliśmy starania o dziecko. Co więcej: minęły jak ręką odjął moje problemy z sennością, samopoczuciem. Choć trzeba podkreślić, że osoby cierpiące na niedoczynność częściej mają problemy z wagą niż ludzie zdrowi.
Z czym się „je” niedoczynność w moim wypadku? Z przyjmowaniem każdego ranka tabletki z lewotyroksyną, na czczo, popijanej niedużą ilością wody. Dopiero po 30 minutach od jej połknięcia siadam do śniadania, gdyż lepiej się ona wchłania właśnie na czczo. Czy niedoczynność tarczycy jest choroba uprzykrzającą życie? W żadnym wypadku nie, o ile regularnie przyjmuję euthyrox. Jeśli podejrzewałam, że jestem w ciąży, dbałam również o to, aby zwiększać o 50% dawkę hormonu zanim pojawiłam się u lekarza, gdyś w organizmie brzuszkowego maluszka ten hormon nie jest produkowany. W ciąży zazwyczaj dawki hormonu są zwiększane przez lekarza i ściśle kontrolowane, gdyż nie zawsze wystarczy zwiększenie dawki o 50% jak w moim wypadku, czasami zwiększa się ją nawet o 200% i więcej procent. W wypadku ciąży musimy działać szybko, ponieważ niedobór hormonów tarczycowych w pierwszym trymestrze mógłby prowadzić do niepożądanych chorób i dysfunkcji płodu, a nawet do poronienia, co zdarza się u kobiet z niewykrytą wcześniej niedoczynnością tarczycy.
Dobry endokrynolog poprowadzi nas w okresie ciąży płynnie i pozwoli nam się cieszyć tym stanem. Zachęcam Was do zbadania poziomu hormonów tarczycy, przede wszystkim TSH a także zrobienia USG.
Przy okazji pozdrawiam wszystkich niedoczynnościowców i trzymam kciuki za wszystkich starających się! Niech moc będzie z Wami! :-)
10 komentarzy
Jak ja poszłam do gina w wieku 25 lat z nieregularnymi okresami to bez badań stwierdził, że to przez stres. Klilka lat i kilku lekarzy później jak już po wyproszonych badaniach zdiagnozowano pco a chciałam zajść w ciążę przez 1,5r dawali mi leki, ktore wg mojej obecnej lekarki nie mogły pomóc bo były na co innego. Po jej kuracji w 3 cyklu zaszłam w ciążę. Wkurza mnie, że trzeba tyle szukać dobrego lekarza. Nie, cofam. Nie dobrego ale takiego co potrafi zdiagnozować pacjenta albo wysłać go do innego specjalisty.
Ja też mam niedoczynność i Hashimoto, ale to wyszło na jaw dopiero po drugiej ciąży :/ Niestety żaden ginekolog do których chodziłam w ciąży nie skierował mnie na badanie TSH.
Uuu ☺witam w gronie niedoczynnościowych ☺
U mnie niedoczynność tarczycy (Hashimoto) to tylko jedna z chorób. Dopadło mnie niestety całe stado chorób autoimmunologicznych. Zaczęło się od tarczycy, później doszła endometrioza. Teraz po 5 nieudanych transferach in vitro doszło mi nagle jeszcze PCO i insulinooporność…
Ale miałam podobnie jak Ty. Jako nastolatka byłam zbywana przez lekarzy. Objawy identyczne jak Twoje czyli tycie, spuchnięta twarz i ciało, senność, ciągłe zmęczenie itd.
Gdybym sama nie drążyła uparcie to do tej pory żaden uczony by mi nie pomógł… niestety…
Dobrze, że sama pracuję w szpitalu i mam jakąś wiedzę i byłam w stanie wykryć sama choroby…
W moim przypadku chyba troszkę za późno.
Ciąży jak nie było tak nie ma nadal.
Być może doczekam się kiedyś tak jak Ty swojej wymarzonej gromadki ☺
Buziaki ☺
Toż to post dla mnie ! Właśnie idę badać tarczyce bo te huśtawki emocjonalne, problemy ze snem, migreny mnie dobiją :(
Zbadanie samego Tsh nic nie da. Trzeba zrobić cały panel tarczycowy TSH, FT3, FT4, a-tpo… Choruje na hashimoto od 5 lat, mam również endometriozę, staramy się o dziecko od 4 lat i nic nawet in vitro nie pomogło.
Gosiu to tak samo jak u mnie :( te same choroby i nawet in vitro nie pomogło :(
Kobietki głowa do góry ! I mnie też już od kilku lat niedoczynność ze strasznymi huśtawkami i emdometrioza na która miałam zabieg (lekarze za moimi plecami mówili ze nie mam szans) a jednak się udało ! I do dziś pamiętam minę każdego lekarza którego napotkalam w okresie ciąży. Trzeba wierzyć bo cuda się zdarzają :) i Wam tego również życzę :)
Ja mam to samo staramy się od trzech lat i nic na invitro jeszcze się nie zdecydowałam, ale z inseminacji też nici chociaż wszystko miało być ok…
Nie będę tu pisać długich elaboratów , moją sytuację opiszę w skrócie, a zrobię to po to, że być może komuś pomogę.
Mam 35 lat i dopiero w tym wieku udało mi się zajść w ciążę- obecnie jestem w 9 miesiącu.
Odkąd pamiętam choruję na PCOS. Oczywiście było leczenie hormonalne, diety itd i nic. Lekarze dawali mi 5% szans na naturalne poczęcie dziecka, a in vitro jakoś moralnie mnie nie przekonuje.
Kiedy już w zasadzie zrezygnowałam, zaczęłam godzić się z tym, że może nie każdemu jest dziecko pisane, wpadła mi w ręce książka „Kod kobiety” Alisy Vitti. Nie, nie stał się żaden cud po jej przeczytaniu ale zakiełkowało kilka nowych myśli i pomysłów w głowie. Uwierzcie, że po tylu staraniach to już z jakąś szczególną nadzieją nie podchodzi się do jakichś zasłyszanych rewelacji, ale zaczęłam przeorganizowywać swoją dietę tak by jeść jak najmniej produktów przetworzonych, genetycznie modyfikowanych, mocno zredukowałam spożycie glutenu (ale nie całkiem). To był początek.
Potem zaczytałam się w ziołolecznictwie i to tej diety dołożyłam zażywanie niepokalanka (kupiłam Castangus).
Nie mogłam uwierzyć jak po niecałych 3 miesiącach od zmiany diety i zażywania zioła zaczęłam się czuć dziwnie i o mało nie omdlałam w łazience jak zrobiłam test ciążowy- 2 kreski!!!
Potem zaczęły się inne problemy, bo obecnie walczę z cukrzycą ciążową, ale jestem już na końcówce ciąży i w zasadzie lada dzień oczekuję rozwiązania.
Napisałam ten post, bo być może pomoże kobietom zmagającym się z problemami hormonalnymi- u mnie pomogła dieta polegająca na redukcji glutenu, produktów przetworzonych i genetycznie modyfikowanych oraz miłe zioło- niepokalanek. Tak po prostu. Bez żadnej chemii i mechanicznych ingerencji w mój organizm. Być może któraś z Was też spróbuje, raczej nie zaszkodzi a może pomoże!
Moja 9-letnia córka od 3 lat choruje na niedoczynność tarczycy. O spychologii i olewactwie wśród lekarzy mogę napisać książkę… Mała zaczęła tyć, była ciągle senna, na zmianę pobudzona i apatyczna… Lekarze zwalali na skok rozwojowy, problemy w zerówce itd. To ja sama czytałam, szukalam, dowiadywalam się i to ja sama poszlam z córką prywatnie na badania tarczycy. Wyszło to co wyszło. Od 3 lat przyjmuje co rano euthyrox 25 i jest ok.