Siedzę na sofie, z podkulonymi nogami, bawarką po mojej prawej stronie i wszędobylskim zapachem smażonych placków ziemniaczanych, i zastanawiam się jak podzielić się z Wami moimi myślami, tak abyście nie musieli czytać niczego między wierszami. Bez kombinacji, bez mądrych wywodów. Tak jak w duszy mi gra i tak jak czuję w tej chwili.
Jestem daleko od miejsca, które widzicie na zdjęciach. Key West na Florydzie mogłoby się wydawać miejscem, w którym każdy czuje się zajebiście. Najdalej na południe wysunięty punkt USA, do którego prowadzą dziesiątki mostów. A skoro prowadzą do niego dziesiątki mostów, to musi być ono w pewien sposób wyjątkowe. I w pewnym sensie jest unikalne. Ma w sobie to coś, co przyciąga ludzi do kupowania tutaj domów. Do przybijania do brzegu swoim jachtem i szukania hemingwayowego spokoju. Key West działa jak magnes, ale pasuje stylem jedynie wąskiej grupie ludzi, którzy cenią sobie tego rodzaju styl życia i wypoczynek. Na wysoki połysk. Trochę przypomina mi Ibizę, choć może się mylę, gdyż spędziliśmy tam zaledwie jeden dzień. Zbyt krótko, aby poznać to miejsce i wystarczająco długo, aby powiedzieć czy dobrze się tam czułam. Czułam się tam okay, czyli dokładnie tak jak w każdym innym miejscu, które nie powala na kolana a zrobiono z niego pewnego rodzaju wizytówkę dla turysty. Jest przyjemnie.
Key West warto odwiedzić nie dlatego, aby postawić stopę na tym dalekim, południowym krańcu Florydy, a dlatego, że droga tym nadmorskim szlakiem sprawia ogromną przyjemność. Dobrze jest zwyczajnie wsiąść do auta, odpalić aparaty i kamerę, pogadać ze swoim mężem o wszystkim i o niczym, powymieniać się wrażeniami z ostatnich dni, ponarzekać na niedobrą kawę i rozmawiać z pełną buzią papai i mango, co pewien czas podśmiechując się z mijanych „perełek” na motocyklach. Jechać prosto przed siebie i nie myśleć o niczym istotnym. Dać odpocząć tym decybelom i megabajtom, które są splątane w naszych głowach. Zapomnieć o cieknącym dachu w krakowskim domu, nie myśleć o bałaganie który czeka na posprzątanie i chrzanić system po całości. Zwyczajnie delektować się swoją obecnością i tą ulotną chwilą, która nie wróci. Cholera, już nie wróci. Ale zostaje w głowie to wyraźne wrażenie, które warto sobie utrwalić, aby przypominać je sobie na zawołanie, gdy nam gorzej.
Już przekonałam się, że to nie miejsca liczą się dla mnie a raczej ten fajny, rodzinny czas, którego brakuje nam w ciągu roku. Po prostu wsiedliśmy do samochodu. Po drodze zaopatrzyliśmy się w prowiant: mleko kokosowe, pyszne egzotyczne owoce [o bardziej wyrazistym smaku niż te które do tej pory jadłam w Polsce, soczyste do bólu, cieknące po brodzie jakby ktoś wlał w nie litry pysznego soku], kilka kubków kawy z mlekiem i sushi-to-go.
I jechaliśmy. Jechaliśmy i rozmawialiśmy. I jechaliśmy… Droga była spokojna. Raz po raz minął nas Harley. Za chwilę przeleciał jastrząb. W radiu bardzo cicho rozbrzmiewały jakieś karaibskie rytmy. Myśli błądziły nam niespiesznie po głowach. Wypiliśmy łyk kawy. I znowu przeleciał nad drogą jakiś duży ptak. W międzyczasie złapaliśmy się za rękę i jechaliśmy przed siebie. Przegryźliśmy kawałek ananasa, zrobiliśmy kilka zdjęć, popatrzyliśmy sobie głęboko w oczy i ponownie zatopiliśmy się w naszych myślach.
A dla Iventego nagrodą za cały trud tej kilkugodzinnej drogi była możliwość pogrzebania w piachu. Zamoczenia pieluchy i przelewania sobie morskiej wody między palcami. To nic, że piach wleciał do uszu. Cóż z tego, że glony są dość średnie w smaku a muszelki chrupią uroczo między zębami. Dla niego cały świat jest piękny. Wszystko pachnie nowością i kusi, aby spróbować :-)
Ten brak pośpiechu. Ta wolność myśli. To podróżowanie bez mapy. Ta beztroska. Te małe łyki kawy i przelatujące powoli jastrzębie. Za tym tęsknię. Niech Wam się dzisiaj przyśnią w nocy, bo naprawdę koją.
Dobranoc.
7 komentarzy
Fajny, bardzo klimatyczny tekst. Niech mi się to przyśni :)
Mmmmm…. wiem, że pewnie już to słyszałaś nie raz, ale zaadoptuj mnie! :)
hahahahahahaha super komentarz!!!!!!
Już marzę o wakacjach…
Bardzo ale to’ bardzo zazdroszcze (pozytywnie) Wam tak pieknej podrozy po Usa,mam nadzieje,ze wszystko przede mna.Dobranoc
też spędziłam tam parę chwil i też zwiedzałam to miejsce chevroletem… dzięki Twojemu wpisowi przypomniałam sobie beztroskie i szalone czasy spędzone w usa… a teraz wracam do gotowania, karmienia dzieci i sprzątania i oczywiście czekam na następny wpis…..
p.s. piękne zdjęcia i zgadzam się w 100%- nie miejsca lecz czas spędzony z rodziną :)
Co prawda jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do Stanów, ale czytając to trochę się rozmarzyłam. Pozdrawiam