Ewidentnie czuję, że mam coś do powiedzenia w tym temacie. Ba, nie tylko chciałabym się w tym odgałęzieniu kobiecości wypowiedzieć, ale także uważam, że muszę w tej kwestii popracować nad sobą. I to nie dlatego, że jestem w 100% narcystyczną duszą [choć z narcyza mam pewnie 50% z hakiem], a dlatego, że z tą moją odrobiną narcyzmu czuję się czasami niezręcznie. Serio. Wstydzę się jej trochę.
Ktoś mógłby zaraz pomyśleć [i pewnie niektórzy tak właśnie teraz pomyślą]: „Weeeź, Szczęśliva, schowaj sobie tę swoją kokieterię w kieszeń. Wszyscy dobrze wiemy, że Twoje liczne selfie wychodzą Ci równie dobrze jak kotlety z musztardową marynatą. I prężysz się do lustra po 10 razy dziennie niczym piesek preriowy do pobliskich kaktusów.” I nie będę nikogo wyprowadzać z błędu. Bo każdy ma prawo tak przypuszczać.
Próbowałam ten temat rozebrać na czynniki pierwsze. I oto co mi wyszło.
Mam wrażenie, że część mojego narcystycznego ego ewidentnie wynika z braku pewności siebie w pewnych kwestiach. Mimo że siebie lubię, mam jakieś tam atuty zewnętrzne, z których zdaję sobie sprawę, to mam kompleksy. I te kompleksy, o których wiem tylko ja, każą mi siebie dowartościowywać poprzez demonstrowanie kobiecości. Staram się to robić dyskretnie i tak, aby nie raziło nikogo w oczy, ale pewnie i tak wszyscy myślą swoje. Pal licho, że są one [te kompleksy] trochę wydumane i bezpodstawne, i widzę te mankamenty pewnie tylko ja, ale to one zapędzają mnie w kozi róg. Te moje próby samouwielbieniowe [brzmi to słabo, zgodzicie się?] wynikają też z faktu, że nie bywam komplementowana przez mojego partnera. Myślałam kiedyś, że to brak umiejętności przyjmowania komplementów od mojego Męża jest moją zmorą, ale zorientowałam się po pewnym czasie, że jest nieco inaczej. Mimo całej zajebistości tego, którego kocham, to mój samiec nie posiadł na przestrzeni lat tej cennej umiejętności jaką jest: mówienie swojej żonie o tym, że jest zajebista. No cholera, a jestem zajebista! Zresztą, kto nie jest? :P Muszę się pogodzić z tym, że już raczej nie uda mi dokonać zmian w tym aspekcie. Fuck it & deal with with it – taka jest obecnie moja dewiza.
Chciałabym kiedyś [najlepiej jak najszybciej, jeśli mam być zupełnie szczera!] dojrzeć/posiąść z wiekiem i dojrzałością te magiczne moce, które pozwalają kobiecie żyć pełnią. Zapomnieć o kompleksach, kochać się ze swoim Mężem przy 200 watowych żarowach, nie przyglądać się swojemu odbiciu w co drugiej wystawie sklepowej, nie robić głupawych selfie z ustami ułożonymi w dziubek, nie demonstrować swoich nastrojów ani porażek poprzez nadmierną goliznę/pończoszki tudzież inne kajdanki, ani też nie wybierać z uporem maniaka czterech fot z tysiąca innych, aby pokazać swoje zacne odbicie w najlepszej możliwej pozie/ustawieniu światła czy też najgenialniejszym kącie wypięcia czterech liter.
Mam ochotę być taką Marleną Dietrich, Claudią Cardinale albo inną Brigitte Bardot, która pieprzy cały system i zawsze wygląda zajebiście. Zajebiście w swoich oczach. Chciałabym być taką Dietrich, która nie potrzebuje miliarda komplementów, nie boi się pokazać światu bez makijażu, chrzani ten cały populistyczno-urodowy system i robi swoje. Jest świadoma swojej inteligencji i możliwości.
Ja naprawdę chcę się wypiąć na te resztki mojego narcyzmu i odzyskać tę naturalną kobiecość, tę pewność siebie bez względu na wszystko, ten power, który każe iść przez życie jak taran i pieprzyć konwenanse i to co pomyślą inni. Zaczynam pracę nad sobą.
Kto jest ze mną a kto już osiągnął ten upragniony kobiecy stan zen?
Ubieram się nie dla zdjęcia, nie dla mody, nie dla publiczności, nie dla mężczyzny. – Marlena Dietrich
Marlena się zapewne ubierała dla samej siebie. Do czego i ja dążę.
5 komentarzy
Najważniejsze według mnie to pokochać siebie z całym bagażem :) Czego życzę zawsze i wszędzie każdej kobiecie :) Pozdrawiam
świetny temat na posta, bardzo ciekawy wpis! <3
Ciekawe…i fizyczność nie idzie w parze z psychiką…im bardziej zmienia sie nasze ciało tym bardziej dojrzewamy do miłości własnej :( mój Mąż tez nie z tych komplementujących a ja uczę sie budować wartość własna sama dla siebie i dzięki sobie … Tylko teksty ” pokochaj siebie taka jaka jestes ” to dla mnie brednie … Jeszcze nie poznałam osobyktorej sie udało i dobrze… Praca nad sobą jest ok
Ciekawy temat. W sumie masz racje, że to wszystko wychodzi z głowy – BB, CC i MD po prostu były niesamowite – ich uroda była tylko częścią ogólnej charyzmy, bez której nic by nie osiągnęły. A co do męża to.. wirtualnie klepię Cię po plecach. Mój model ma to samo – mogę się stroić, malować, zakładać taakie mini, które nie mają żadnego uzasadnienia jako ochrona przed warunkami atmosferycznymi, mogę stanąć na głowie, a on i tak nie zwróci uwagi. Patrzy na mnie tak samo jak wtedy gdy jestem w dresie i nieuczesana od wczoraj. Żeby łypnął okiem, to muszę co najmniej bluzkę zdjąć, albo w samej bieliźnie się przemknąć po domu. Wtedy COŚ do niego dociera :)
Dziewczyny, narzekacie, że Wasi mężowie Was nie komplementują. A czy wiedzą o tym, że powinni, że Wam tego brakuje, że to dla Was ważne? Lecz nie chodzi o rzucone półgębkiem, półfochem „Bo Ty NIGDY nie mówisz mi nic miłego”, tylko o jasny komunikat, że to dla Was ważne, że to lubicie, że ma to dla Was duże znaczenie.
Proste przekazy są najlepsze i takie najlepiej do nas docierają ;)