Wszyscy pamiętamy nasze związkowe początki. Niczym ćwiergoczące wróbelki wokół świeżo sypniętego ziarna skakałyśmy wokół naszych drugich połówek. Zupełnie nie ruszały nas skarpetki porozwalane po całym domu, ani zafajdany klozet, ani też te godziny, które spędzał przed monitorem.
Całe dnie mogłyśmy „leżeć” w łóżku, z krótkimi przerwami na jakiś posiłek i szybki prysznic. I tak tygodniami. A może nawet miesiącami. Weekendy pełne seksu, niewiarygodnych obietnic i wizji jakby wyjętych z amerykańskich kinowych romansideł. Żyłyśmy miłością i powietrzem. Wykazywałyśmy się anielską cierpliwością, nadludzką wyrozumiałością i nic nie było w stanie nas wyprowadzić z tego idealnego stanu.
Gotowanie dla naszych wybranków to była orgazmiczna przyjemność, którą uprawiałyśmy z uśmiechem na ustach o każdej porze dnia i nocy. Ulubiony bigos dla naszego misia – ależ proszę bardzo. Kreatywne kanapeczki do pracy pieczołowicie zapakowane z odręcznie namalowanym serduszkiem – ależ nie ma sprawy. A może wyprasowanie piętnastu koszul na poniedziałek – z palcem w tyłku!
Ale jak to bywa w większości przypadków, z czasem nasze zaangażowanie lekko słabło. Na miejsce motylków w brzuchu, pojawiło się uczucie miłości, ale i lekkiego przyzwyczajenia. Nasz partner nie był już tylko naszym kochankiem, ale był także kandydatem na mężczyznę na całe życie. I w tej dłuższej już perspektywie włączyłyśmy sobie inny tryb. Tryb oszczędzania naszych baterii. Założyłyśmy, że mamy tylko ograniczoną liczbę ładowań, toteż warto by było nie zdzierać się za bardzo i nie wychylać z każdą aktywnością. Albo też osłabł nasz entuzjazm i zorientowałyśmy się, że nie damy rady jechać całe życie 300km/h.
Zaczęłyśmy zwracać uwagę na puszczane po cichu bąki i brak kwiatów na stole w sobotnie południe. Denerwowały nas bardziej lakoniczne smsy i rzadsze rozmowy o pierdołach. Jego wypady na piwo z kumplem zaczęły się robić irytujące. Z czasem zaczęliśmy obnażać nasze wady, słabości i na wierzch wychodziły nasze bolączki.
I bardzo dobrze! Jeśli mamy tworzyć fajny, długoletni i „na zawsze” duet, to musimy poznać się niemalże na wylot. Musimy ściągnąć nasze teatralne maski i pokazać się z całą naszą osobistą nagością. Nie ma potrzeby udawać, że jesteśmy idealni. Wystarczy być sobą.
Wraz z tymi aspektami, które zaczynały być dla nas – kobiet drażliwe, zaczęłyśmy powolne żyłowanie naszych wybranków. Rozpoczęłyśmy zadawanie im złośliwych pytań, obrażanie się o byle co i wypominanie im ich potknięć w stosunku do naszej osoby.
„A o której masz zamiar wrócić do mnie po tym piwsku ze Zbyszkiem, hę? Przecież czekam na Ciebie. Smutno mi, Misiu. Zawiodłam się na Tobie. Myślałam, że jestem dla Ciebie ważniejsza niż on…”. Ach ta kobieca manipulacja.
„Kiedyś dostawałam od Ciebie kwiaty bez okazji, a teraz? Jak dostanę jeden wiecheć na rok, to ma on mi zamknąć twarz?” Ach to wywoływanie wyrzutów sumienia.
„Kaśka dostała od Tomka diamenty na dzień kobiet. A ja? A co ze mną? Nic chyba dla Ciebie już nie znaczę…”.
„Fąfelscy polecieli na Bermudy. Do SPA. Na całe cholerne 3 tygodnie. A my?”
„Nas chyba nie stać już na czwarte dziecko. Podwyżki nie dostałeś od 3 lat. Zginiemy marnie.”
Odrobinę koloryzuję, ale pewnie doskonale znacie wypowiedzi, które wychodzą z Waszych ust w momentach związkowych irytacji.
I wbijamy tym naszym wybrankom szpilę za szpilą. Zaczynamy powolne, acz regularne żyłowanie materiału, dopytywanie, mielenie tego samego już mięcha po raz wtóry. Ciśniemy ich do parteru niczym Rafał Kubacki swoich przeciwników na macie. Zaciskamy im pętlę na tej wątłej szyi i sprawdzamy ich cierpliwość. A oni zazwyczaj [cholera] dzielnie wytrzymują te nasze próby ogniowe. Znoszą je jakoś w imię tej miłości, o której rozprawialiście się od Waszych początków. Czasami wybuchną, gdy brakuje im oddechu. I wiszą tak nieboraki nad przepaścią z tą pętlą na szyi.
Zazwyczaj nie przeczą, że zapominają o tych cholernych kwiatach. O komplementach na zawołanie. Ciułają do skarpety na ten wypad do SPA czy na inne zachcianki. Czasami brakuje im odwagi, zapału i pomysłu. Tak samo jak i nam brakuje już polotu w dekorowaniu tych kanapeczek do pracy. Zapominamy o czułych, sprośnych słówkach rzucanych kiedyś mimochodem podczas rozmów przez telefon.
I my w końcu zakładamy te ciepłe, sfatygowane już spodnie dresowe zamiast seksownej, opiętej koszuli nocnej, jak za dawnych czasów. Golenie łydek i reszty nie przychodzi nam już tak często jak kiedyś. Obiady robimy już jednodaniowe. Jego koszule do pracy prasujemy już bez namaszczenia i używania krochmalu w spray’u. Tak samo i oni wyluzowują odrobinę.
Szanujmy się. Doceniajmy. I nie żyłujmy tego kochanego materiału, aby mu cykli ładowań wystarczylo na baardzo długo! ;-)
P.S. Pewnie znajdą się wśród nas takie, którym opisana postawa jest totalnie obca i otwieracie coraz szerzej oczy ze zdumienia po każdym kolejnym zdaniu. Chylę przed Wami czoło, Uciśnione Strażniczki Balansu Partnerskiego! Ja jeszcze jestem w powijakach i skrycie Wam zazdroszczę :-)
I tak na koniec, z przymrużeniem oka, genialna moim zdaniem, przypowieść rosyjskiego felietonisty, Własa Doroszewicza, doskonale opisująca moja osobę ;-) I kto wie, może nie tylko moją… Obiecuję nad sobą pracować, aby nie wyciskać tego mojego Jedynego jak gąbki do mycia naczyń… Dać mu swobodę i nie być natrętnym dozorcą, którego wkurza każdy drobny szmer na posesji…
Teraz kobieta miała już wszystko o czym marzyła. To ją rozgniewało. Aby pozbyć się złości uderzyła pieska – piesek zaskowyczał i uciekł, uderzyła lwa – lew zaryczał i odszedł, nadepnęła nogą żmiję – żmija zasyczała i odpełza. Małpa też uciekła i ptaki odleciały, kiedy kobieta na nie nakrzyczała…
– O, ja nieszczęśliwa! – zawołała kobieta, załamując ręce. – Przytulają się do mnie, chwalą mnie, kiedy jestem w dobrym nastroju i wszyscy uciekają, kiedy jestem zła. Jestem taka samotna! O wszechmogący Mahadewo! Ostatni raz już cię proszę: stwórz mi taką istotę na którą mogłabym zrzucać złość, taką która by nie miała śmiałości uciec ode mnie, wtedy kiedy jestem zła, taką która musiała by cierpliwie znosić wszelkie moje fochy i szturchańce.
Mahadewa zamyślił się głęboko i stworzył jej… męża.
22 komentarze
Jakie prawdziwe… Dzisiejsza rozmowa przez telefon – Hej złośnico, przeszło Ci już? ;-) – Nie przeszło, mam okres i mogę się złościć ile zechcę!!! – To ja poczekam i zadzwonię za chwilę…
No cóż, takie po prostu jesteśmy, po jedzeniu z dziubków następuje zmiana o 180 stopni. Ale przecież czy nie na tym polega prawdziwa miłość…?
Bywa, że same siebie nie możemy znieść i nie rozumiemy, o co nam chodzi :) I jak tak sobie czasem myślę, to nawet żal mi mojego męża (ale znowu nie tak często ;p ).
bywa, że i ja ze sobą nie mogę wytrzymać… i mi mojego M. wtedy żal … ;-)
Zawsze mowie: Widzialy galy co braly! I trzeba bylo tyle czekac, az sie zobaczylo doglebnie. A skoro juz sie czlowiek zdecydowal, to niech konsekwentnie docenia co ma, zamiast narzekac.:P To oczywiscie troche z przymrozeniem oka, ale tylko troche. To dziala w obie strony.
Z doswiadczenia wiem, ze faceci te nasze dasy i narzekanie znosza do czasu. I zazwyczaj nie ma znakow ostrzegawczych, kiedy zaczynaja miec dosyc. Nagle spada jak grom z jasnego nieba: Mam dosc! Wyprowadzam sie! Nam sie wydaje, ze to spontaniczna decyzja, nagla, nieprzemyslana itp. Okazuje sie, ze nie. Faceci, kiedy zaczynaja miec dosc, to maja dosc. Tylko niewielu bedzie o tym rozmawiac. Wiekszosc tłami to w sobie jakis czas az to wybucha pewnego dnia z byle powodu. Wiec, kochane Panie, nie przeliczcie sie z tym, ze Wasz kochajacy maz bedzie zawsze przymykal oko na wasze zale i fochy. Pozdrawiam
no właśnie. może przyjść taki moment w ich zyciu, że powiedzą: Starrry, co ja tutaj robię z tą harpią, która żyłuje mnie od rana do wieczora i podziękują za współpracę…
Wielka Twoja mądrość. Dodam tylko, że to dalej my jestesmy temu winni, że nie pozwalamy traktować się przedmiotowo. Ostatnio próbowałem porozmawiać o tym ze swoją polowica, ale ona uważa że przesadzam. Zdziwi się kiedy wróci kiedyś z pracy a moich rzeczy już nie będzie.
No właśnie i tak właśnie jest trochę z moim facetem, chyba długo wytrzymywał te marudzenie itd. i nagle stwierdził, że ma dość i koniec kropka. Tylko, że zostaje syn i jest problem. Związek to wielka praca a nie tylko miłość, bo nagle okazuje się, że on Cie nie kocha, ma inną lub ma dość po prostu. Chociaż nie oszukujmy się faceci nie są święci a poza tym wina leży po obojga stronie. Tylko smutne jak zostajesz sama a takie wielkie mieliście plany.Pozdrawiam
Zawsze się śmiałam (ale trochę potwierdzenia w życiu to ma), że z facetem jest tak, że albo masz w domu kwiaty, albo chleb :-) Wszystko zależy też od podejścia do życia i oczekiwań wobec niego.
dobre:)
Życzę szczęścia… no jeśli tak się związki buduje to nic dziwnego, że potem jest tyle rozwodów… Jak dla mnie to kompletna bzdura. Właśnie od początku trzeba być sobą, a o tym by być dobrym dla tej drugiej połówki trzeba pamiętać całe życie. Problem w tym, że jeśli na początku jesteśmy takie super a potem się zmieniamy to staje się to szokiem dla tej drugiej strony, a już jest zaangażowana i nie bardzo może z tego wyjść i dalej brnie… a potem są rozwodu. Wszystko musi mieć swój czas, a poznanie dobrych i złych stron powinno być przed ślubem a nie po.
o matko, mowiac szczerze dawno temu nie czytalam bardziej durnego artykulu. Oparty na jakis zasciankowych stereotypach, w ktorych niedobry maz wychodzi na piwo z kolegami, a biedna zona( ktora przeciez tylko przy mezu moze byc szczesliwa/ potrzebuje ciaglego oparcia) robi mu wyrzuty i pyta:’ kiedy mnie mnie wrocisz’ W ktorych dla kobiety maximum szczescia to kwiatki na stole, badz weekend w spa, na ktory maz musi zapracowac, bo przeciezona sama na pewno nie pracuje, tylko czeka w domu jak wierny pies:) Ten artykul nadaje sie albo dla 12latek, albo dla kobiet 30 lat temu:) nie lubie:)
Nie skumałaś
OMG so true :(
Dobra, dobra. Pora powiedzieć to głośno.
W tej przypowieści to ja.
Święta prawda!!!
Jakbym o sobie czytała!! No na prawdę słowo w słowo!! Muszę przyznać, że mąż dzielny, daje radę, ale i ja dojrzałam już do pewnych spraw i wiem, że związek to praca obojga, to wzajemne zrozumienie i wsparcie a nie ciągłe stawianie wymagań! Pracuję nad sobą, by ogien rozpalić na nowo i teraz już do końca :)
Amen!!!?
Czy Ty wiesz, że wygrałaś u mnie w konkursie bon na buty New Balance i się do mnie nie odzywasz drugi dzień? :D zgłaszaj się tutaj: kontakt@szczesliva.pl
No teraz już wiem:) dziękuje raz jeszcze..ucałuj Ivka, który niejako przyczynił się do mojege farta:)
Cudowny post, jak zwykle jesteś wspaniała ! <3
Fakt, zatruć łatwo, odratować ciężko…
Niestety nie każdy facet jest taki cierpliwy jak twój. Jak ja wybucham to on też :P