Moje dwa stwory, szkodnikami zwane, są całym moim światem. Są moją codzienną alfą i omegą. Moim wschodem i zachodem słońca. Moim śniadaniem, obiadem i kolacją w jednym. Moim feng i moim shui. Moją kawą i jednocześnie jej brakiem.
Są wszystkim tym, co sobie wymarzyłam. Są również tym, czego sobie nie wymarzyłam. To oni przejęli tę moją rzeczywistość, zamienili ją w Matrix, przemielili w starej maszynce do mięsa, przesypali przez sito, by oddać mi tę cudowną, słodką i wybitnie absorbującą mamałygę, która nie pozwala mi spać i czasami wręcz zmusza mnie do niekontrolowanego snu, bo taka jestem wykończona. Wykończona, ale szczęśliwa. Podarowali mi świat pełen paradoksów. Podarowali mi również świat [jednak] wykonalnych dawnych niemożliwości.
Kocham ich. Kocham ich jak stąd do Księżyca, zahaczając o Pluton i wracając jakimś dziwnym, turbulentnym środkiem naszej galaktyki. Kocham ich po tysiąckroć bardziej niż kiedyś kochałam nutellę, podwójne espresso czy nocne spacery po Londynie. Kocham ich za wszystko i za nic. Za to, że są. Za to, że gdy ich nie ma, to ja usycham.
Nie zamieniłabym ich na żadne inne egzemplarze. Chociaż tak jak oni potrafią dać mi w tyłek, tak nawet godzina na orbitreku mnie nie wyżyma. Nie robiąc niemalże nic są w stanie wyprowadzić mnie z równowagi, doprowadzić do łez, radości, rozpaczy, złości pomieszanej z rezygnacją, a później wskrzeszają we mnie siły Conana i każą miażdżyć rzeczywistość.
Ale niech Was nie zwodzi ta moja waleczna postawa, poczucie humoru czy stoicki spokój, którym czasami Was tutaj raczę. Niech Wam nie mydlą oczy moje ładne obrazki i cięte riposty. Nie dajcie się zwieść temu, co widzicie. Bo moja rzeczywistość to także: kupy, plamy i łzy. Moja rzeczywistość to także przeklęta otchłań bezsilności. Moja rzeczywistość to również często samotny bój z codziennością i niemocami z nią związanymi.
I podczas tego boju, podczas tych moich niemocy, które pewnie znacie i Wy doskonale. Podczas tych gorszych dni. Tych nocy, które dają popalić. Podczas tych bojów o kolejną łyżkę zupy i kolejny łyk wody. O zabawki poukładane, o nierzucanie się na podłogę, o niepiszczenie, niekrzyczenie. Podczas tego kilkugodzinnego marudzenia, kwilenia, płaczu z byle powodu. Podczas tego wszystkiego szlag człowieka trafia.
Trafia go szlag. Ale zanim go ten szlag trafi na dobre, to on się próbuje uspokoić. Liczyć do dziesięciu. Później do dwudziestu. Robić głębsze wdechy. I wydechy pełne. Próbuje tłumaczyć. Pomału. I wolniej jeszcze. Próbuje usprawiedliwiać. Nie patrzeć. Nie zauważać. Zamykać się w sobie. Gryźć w język próbuje. Milczy na siłę.
A wkurzenie rośnie. Niemoc puchnie. Ciało drży. Ręka świerzbi. Głos się łamie. A Ty się powstrzymujesz. Całą sobą. Ostatkiem sił. Ale ten krzyk, który jest na końcu języka już w blokach startowych się usadowił i czeka na niechybny start. Na ten strzał, którego mimo tej cholernej miłości do tego małego człowieka, nie da się już zatrzymać. Za późno jest. I właśnie w tym momencie ten przeklęty krzyk torpeduje tę małą istotę, której kącik ust się łamie, łzy zalewają oczy, to małe ciałko zgina się w pół i szlocha.
Szlocha a Ty płaczesz razem z nim. Jest Ci z tym źle, że zawyłaś na niego. Że przegrałaś tę wewnętrzną walkę. Że nie udało Ci się powstrzymać tego potoku słów, tego krzyku, który zaatakował. No nie udało Ci się, do jasnej cholery.
Jednak ten krzyk nie tylko zaatakował tego małego człowieka. On docisnął także Ciebie. Bo teraz Ty się będziesz winić godzinami, dniami czy tygodniami, zupełnie jak ja. Bo będziesz widzieć w siebie potwora. Taką zarazę, która krzyczy. Która za mało się stara. Za szybko wymięka.
I wiesz co? Nie jesteś z tym krzykiem sama. Ja też krzyczę. Z tej cholernej niemocy. Pilnuję się ile mogę. Ale nie jestem cyborgiem. Nie jestem idealną i nierealną laską, która ma dawać wszystkim przykład i nie popełnia błędów. Nie potrafiłabym kłamać, że jest inaczej.
Jestem matką, która stara się ze wszystkich sił. Jednak czasami polega na tym polu bitwy. Przegrywa. Chwilowo. Jednak nie ma zamiaru biczować się z tego powodu. Bo tych wewnętrznych bitew przed nami setki-tysiące. Tych krzyków na końcu języka będą miliony. Miliony, jeśli nie więcej.
Bo kto o zdrowych zmysłach wytrzymałby pracę 24/7, gdy szefowie mają nas w nosie? Gdy po raz setny powtarzać trzeba to samo? Wstając do pracy jak na komendę, nie bacząc czy nocy środek, czy siły mamy? Bez przystanku, bez zmiany i bez dziękuję?
Toteż jeśli komukolwiek się wydaje, że kochająca matka nigdy nie krzyknie, to źle mu się wydaje. Bo ta kochająca matka, stara się ze wszystkich sił. Spina się jak nikt inny. Nie odpuszcza, walczy o każdą godzinę, aby wycisnąć z niej wszystko. Ona też jest człowiekiem, jak każdy inny, ze słabościami i gorszymi chwilami.
I oby jak najmniej ich było, tych gorszych chwil. A jeśli nawet będą, to znaczy, że my-matki z krwi i kości jesteśmy! Z tej kochającej krwi, nie inaczej!
21 komentarzy
Święta prawda! Podpisuję się pod tym rękami i nogami!
Hej Magda;) Poplakalam czytając ten post. Mam troje dzieci pięć lat, trzy i najmlodsze 7 msc.Facet za granicą więc wszystko na mojej głowie.Wczoraj wybuchłam. Nakrzyczalam na mojego synka. Do tej pory widzę jego buźkę zalaną łzami. Filip patrzył na mnie pełen żalu i powiedział ” przecież to ja, twój misiu a ty tak krzyczysz, przecież nie chciałem tego wylać. ” Serce pękło mi na miliardy kawałków i mimo tego ze niby o tym wiem dotarło do mnie że nic tak nie rani uczuc dziecka jak krzyk mamy. Dziecko nie zrozumie naszego gniewu tylko się przestraszy.W takim momencie traci poczucie bezpieczeństwa. Staram się w te gorsze dni dać sobie na luz. Pocieszam się że po burzy przychodzi spokój.Szkoda nerwów bo nic nie trwa wiecznie więc gorsze dni również miną. Moja kochana trójka daje mi w kość codziennie ale nie zamieniłabym ich na żadne z tych które godzinami grzecznie siedzą i budują wierze z klocków;) Dzieci z charakterem które wiedzą czego chcą są boskie.;)Pozdrawiam i życzę siły
Powiem tylko tyle. Amen. :)
Magda bo w tym wszystkim nie chodzi o to, by nie krzyczeć. Skupiając energię na wyeliminowaniu krzyku, tracimy siły i nic z tego dobrego nie wynika. Nawet jeśli udaje nam się dwa dni, tydzień, to w końcu znowu wybuchamy, a nasze poczucie, że tak nie powinno być, coraz bardziej nas pogrąża. Zamiast tego nauczmy się „krzyczeć mądrze” i zamiast wykrzyczeć – ale Ty jesteś niegrzeczny! Krzyczmy – ale mnie denerwuje to co robisz! Opisujmy to, co czujemy. Dla dziecka to nieoceniona szkoła, radzenia sobie z emocjami. Tak nie przejęzyczyłam się – radzenia sobie z emocjami. Kumulowanie ich w sobie, udawanie, że jesteśmy spokojne, choć całe nasze wnętrze eksploduje, to droga donikąd. Czego nauczy się dziecko, chcąc naśladować takich rodziców? Tylko tego, że złość trzeba zdusić w sobie, a to najgorsze co możemy zrobić. Wszelkiego rodzaju rady – widzę, że jesteś zdenerwowany, nie chcę byś się tak zachowywał, itd, można sobie w d… wsadzić. Każda emocja musi wyjść na zewnątrz, a osobom z dużym temperamentem, nigdy nie uda się w zgodzie ze sobą tych emocji wypowiedzieć w taki elokwentny sposób i tyle. Jeśli jesteśmy „krzykaci” (to określenie moich dzieci) to istnieje duże prawdopodobieństwo, że nasze dzieci też będą krzykate dlatego bardzo ważne jest, by uczyły się ten krzyk wyrażać, nie obrażając i nie poniżając po prostu nikogo, ale krzycząc.
Nic dodać nic ująć
Matka to wonder woman, ale nawet ona może popełnić błąd. Inaczej nie byłaby człowiekiem…mi też zdarza się krzyknąć na młodą i bynajmniej nie jest to powód do dumy. Wręcz przeciwnie, strasznie się tego wstydzę i od razu przepraszam ją, bo przecież ona nie rozumie o co chodzi, a jej płacz w takiej chwili jeszcze tylko potęguje moje wyrzuty sumienia. Cóż robić? Ja już nie wstrzymuje emocji i nie czekam na ich kumulację. Mówię swoim dzieciom, co mi nie pasuje, co mnie „boli ” i że jest mi przykro. A potem na chwilę wyłączam się z życia – kawa, herbata a może coś słodkiego i te 5 minut dla siebie na złapanie drugiego oddechu…
Dziękuję :) Tego właśnie potrzebowałam w obliczu niedawnych, domowych wydarzeń …
Uwielbiam Cię Kobieto :*
Ja muszę popracować nad trzymaniem języka za zębami…
Jestem już babcią (od miesiąca ;-)) więc to, o czym piszecie mam już za sobą, ale też mam dzięki temu wiedzę długofalową i widzę skutki swoich słabości. Chcę Was przed czymś przestrzec, młode matki.
Otóż mój temperament sprawiał, że zdarzyło mi się na dzieci krzyczeć, a jakże.
I tak jak piszecie – czułam się z tym podle. I natychmiast miałam ochotę dzieciom nieba przychylać w ramach rekompensaty za swój wybuch. I trochę to robiłam.
Chociaż moje dzieci wyrosły na cudownych ludzi, to wielokrotnie wracaliśmy w rozmowach do tego, że jeśli już matka nakrzyczała na dziecko, narzuciła jakieś kary czy wymagania, to jedyne, co wtedy może zrobić, to uśmiechnąć się i przeprosić, że krzyczała, ale niczego nie odwoływać, nie próbować wynagradzać itp. To bardzo „demoralizuje”!
Krzyczałaś, bo miałaś powód. Nie jesteś święta. Przeproś, za krzyk, ale tylko tyle.
Powodzenia w tej najpiękniejszej z ról, jaką przychodzi nam w życiu odgrywać.
Z wszystkiego mogłabym zrezygnować, ale nigdy z macierzyństwa!
:)
Potrzebowałam tego wpisu…. Dziękuje :* :* :*
Miałam wrażenie że piszesz o mnie ? mam dokładnie tak samo. Dziękuję za ten tekst podbudował mnie baaaardzo?
Jakie to prawdziwe… Krzyk jest moja słabością a raczej oznaką bezradności i bezsilności krzyczę a później przepraszam i płaczę. Bo mam okropne wyrzuty sumienia. Staram się kontrolować ale moje trzyletnie „szczęście” potrafi mnie tak wyprowadzić z równowagi, że jest naprawdę ciężko. Dziewczyny nie poddawajmy się jestesmy tylko ludźmi i możemy miec chwilę słabości . Tak my jak i nasze małe pociechy:)
Dziękuję Ci za ten tekst ♥
Ostatnio rozmawiałam w tym temacie z pedagog – psycholog, że zdarza mi się krzyknąć a czasem nawet (o zgrozo!) pokrzyczec z mężem na siebie nawzajem… I powiedziała, że takie jest życie, że dzieci mają nas znać od każdej strony i poznawać wszystkie emocje. Najważniejsze w tym jednak jest to, że mamy pokazać Im potem, że nadal się lubimy, kochamy i potrafimy się godzić – rozwiązywać nasze konflikty ;-)
Dzięki!
Krzyk jest jednym ze sposobów wyrażania emocji: Złości, gniewu, strachu. Jeżeli moje starsze dziecko uporczywie przygniata do ziemi młodsze (że niby taka zabawa), i żadne tłumaczenia nie pomagają, prośby nie pomagają, ja robię obiad i trzy sekundy, jakie muszę przebiec, by uratować młodsze od przygniecenia przez starsze to o dwie sekundy za dużo, wtedy krzyk przynosi efekt. Oczywiście są łzy starszego, są moje wyrzuty sumienia, ale jest też moje tłumaczenie dlaczego krzyknęłam. Uważam, że jest to całkiem ludzkie, a chcemy wychować dzieci na ludzi, prawda?
czytam Twoj tekst i jakbym widziała siebie… pięknie i dogłębnie ujęte…
Dokladnie jest jak piszesz! Od A do Z. Kazda krzyknie, bez wyjatku!! To naturalne, nikt nie uczy bycia rodzicem, to spada na kazda z nas jak grom z nieba. Rodzicielstwo to jazda bez trzymanki i my matki musimy sie nawzajem wspierac. Ja jeszcze bede bronic nas Polek, naszego pokolenia mlodych mam z tego wzgledu, ze wychowalo nas pokolenie rodzicow nerwowych, ciagle krzyczacych, ustawiajacych, kontrolujacych i czesto bijacych niestety. Skutki takiego ciezkiego doswiadczenia nadal gleboko siedzi w nas i daje o sobie znac. Ja widze poprawe posrod polskich mam, i cieszy mnie to, bo od 14 lat przebywam za granica i jednak zachodnie mamy sa bardziej zrelaksowane i ciagle ubolewam nad tym, ze one jednak mialy bardziej swiatlych rodzicow. Przepraszam jesli odbieglam nieco od tematu, ale chcialam pokazac dlaczego my jestesmy dosc nerwowe, ze to nie jest do konca nasza wina.
Dokładnie tak jak mówisz aż nie mam nic do dodania jesteśmy też tylko ludźmi i czasami nie dajemy rady to nie wstyd napisać że krzyknęło się na dziecko ale później samemu więcej łez roni się bo myślisz ku…. Jaka ja jestem beznadziejna matka nie jesteśmy beznadziejne jesteśmy po prostu ludźmi
jak to ładnie i obrazowa Pani napisała ,szczególnie ten moment , gdy już zdajemy se prawe z faktu, że właśnie przed chwilo ponieśliśmy kolejną klęskę w walce miłości z cierpliwością. Jak nie wiele z nas chce sie przyznać do takich słabości, choć jestesmy tylko ludźmi i nie pisze tego po to aby to miało być jakimś usprawiedliwieniem. Jestem przekonana, że wiele z nas matek, które były, są w takich sytuacjach wewnętrznie karzemy się za przegrana walkę i wiele razy powtarzamy ” to był ostatni raz i nigdy więcej ” , ” co ze mnie za matka ” a efekt niestety powracający. Matka to niestety też człowiek i nie chcąc popaść w depresję musimy se uświadamiać ze jesteśmy pełne słabości, z którymi nie jesteśmy zawsze dac rade wygrać ale jesteśmy matkami i kochamy swe dzieci nad życie i żadna słabość w granicach zdrowego rozsądku choć ciężko te określenie sprecyzować nie jest w stanie zmienić faktu że dobro dziecka jest dla nas najważniejsze .