Jeszcze niedawno rwałam włosy z głowy, kiedy mój obecnie prawie czteroletni Teodor (zupełnie różny od swojego starszego brata – istnej oazy spokoju!) wpadał w szał, gdy założyłam mu zielone skarpetki zamiast niebieskich.
Cokolwiek lub ktokolwiek stawał mu na przeszkodzie, okazywał się najgorszym jego wrogiem. Pomieszałam kaszkę nie w tę stronę, w którą by waćpan sobie życzył? #Najgorzej! Histerii i tupaniu nogami nie było końca. Nie puściłam bajki o Maszy i Niedźwiedziu, tylko przez przypadek włączył mi się „Tomek i przyjaciele”? Rzucał się na dywan i łzy leciały mu z oczu jak grochy. Przygotowałam mu spodnie, które zamiast Zygzaka „Makłina” miały wyścigówkę no-name? Leciały one przez moją głowę ruchem koszącym, a przy okazji histeria przez pół godziny gwarantowana.
Głowiłam się. Dwoiłam się i troiłam. Dyskutowałam z samą sobą i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd! Zupełnie nie potrafiłam wytłumaczyć sobie, dlaczego jego starszy brat jest aniołkiem, a on jest totalnym jego przeciwieństwem! Jednemu i drugiemu poświęcaliśmy tyle samo czasu. Staraliśmy się przytulać, wysłuchiwać, rozumieć. Czytaliśmy, opowiadaliśmy, tłumaczyliśmy. Angażowaliśmy ich zawsze w podobny sposób, tymczasem wyrósł nam tutaj oto buntownik, którego trudno okiełznać.
Jednak z czasem te wybuchy złości stawały się coraz mniejsze, a ja zaczęłam dostrzegać pewną prawidłowość. Otóż wzmagały się one wtedy, gdy waćpan był zmęczony, śpiący albo niewyspany. Dlatego zaczęłam dbać o jego wieczorne wyciszanie o odpowiedniej porze, a kiedy dostrzegałam, że chłopak ma kryzys w środku dnia, wyciszałam go spokojną muzyką, przytulaniem albo położeniem na godzinną drzemkę. O dziwo – to zaczęło skutkować! Nie zniwelowało tych wybuchów złości zupełnie, ale zaczęłam dostrzegać pewne prawidłowości i nauczyłam się gasić pożar w momencie, gdy powstawały dopiero iskry, a nie kiedy ogień rozhulał się już na dobre.
Jednak nie chciałam zostawić tego ot tak, bez zbadania, bez dogłębnego zrozumienia. Czułam odpowiedzialność rodzica, która na mnie ciąży, dlatego postanowiłam, że skonsultuję temat z psychiatrą dziecięcym. Niektórzy pewnie puknęliby się w czoło sugerując, że przesadzam. Że po co. Że nie ma sensu. Że trzeba jeszcze poczekać. Ja jednak już nie miałam ochoty czekać, tylko chciałam dowiedzieć się od lekarza, czy jest coś, co możemy zrobić, aby mu pomóc. Aby pomóc nam, rodzicom, lepiej go rozumieć. Obawialiśmy się też zaburzeń, wszak świat dopiero o tym wszystkim zaczyna głośno mówić, a tu nie ma na co czekać, tylko trzeba działać.
Poszliśmy do pani doktor, która zrobiła z nami i synem dokładny wywiad. Zapytała o wyniki badań genetycznych, o których wspomniałam, a miałam je robione, gdy byłam z Teośkiem jeszcze w ciąży i potwierdziły one, że chłopczyk jest zdrowy. Wsłuchując się w tego małego człowieka, dostrzegając w nim żywe srebro, które lgnie do ludzi, uwielbia się przytulać, ale bywa też konfliktowe i nie lubi, gdy ktokolwiek mu się sprzeciwia, a także notując, że jest zupełnie różny od swojego starszego brata – jego przeciwieństwa, stwierdziła coś, co, jak myślę, wskaże drogę innym rodzicom, którzy w domu również mają osobniki waleczne, żywe, ruchliwe, wiecznie ciekawe świata, uparte, głośne, a świat by je określił jako „niegrzeczne”:
– Pani Magdo, warto pamiętać o tym, że każde dziecko jest po prostu inne.
Doszukujemy się często u dzieci na siłę zaburzeń, których po prostu nie ma. Oczywiście, trzeba trzymać rękę na pulsie, gdy coś nas niepokoi, ale kiedy rozwiewamy nasze wątpliwości, musimy pamiętać, że są dzieci „bezobsługowe”, ale również istnieją dzieci, które do obsługi potrzebują kochających rodziców. Rodziców, którzy uczą się małymi krokami poznawać instrukcję obsługi tego małego człowieka!
Dlatego wiem, że dobrze robimy. Otóż trafił nam się trudniejszy egzemplarz, ale niezwykle błyskotliwy, nadzwyczaj wygadany jak na swój wiek, wyjątkowo sprawny ruchowo. Co nam pozostało, to uczyć się go każdego dnia i wskazywać kierunek, który pozwoli mu poznawać własne emocje i je opanowywać. :-)
Myślę, że uspokoję część z Was mającą podobnie „trudne” dzieci, pisząc o tym, co psychologowie opublikowali w „Developmental Psychology” na podstawie wieloletnich badań przeprowadzonych na mieszkańcach Luksemburga po 40 latach śledzenia ich edukacji i kariery zawodowej. Możemy się podobno… cieszyć! ;-) Badanie [klik] rozpoczynano na dzieciach mających 12 lat i śledzono ich losy aż do momentu, w którym osiągały średnio 50 lat. Robiąc badania, psychologowie pod uwagę wzięli status społeczno-ekonomiczny oraz inteligencję emocjonalną każdej osoby, którą badali. I co odkryli naukowcy? Zaobserwowali, że ci uczniowie, którzy umieli postawić na swoim, przeciwstawiali się otoczeniu, dłużej się uczyli i osiągnęli większe sukcesy w życiu zawodowym. Czyli ich trudna, buntownicza natura i upór miały przełożenie na to, czy powodziło im się w życiu zawodowym, a także na ich zarobki! ;-)
Jaki z tego morał? Ja mam już pewność, że zostałam obdarowana trójką cudownych dzieci, z których każde jest inne. Jedno jest oazą spokoju i wyjątkowo empatycznym, wrażliwym człowiekiem. Drugie to jeden wielki ogień połączony z wiatrem, który są w stanie zatrzymać tylko miłość, rozmowa i przytulenie. Z kolei najmłodsza pannica jeszcze nie odkryła swoich wszystkich kart. Czekam na rozwój wydarzeń! ;-)
PS. Kto powiedział, że nasze rodzicielstwo będzie prostą drogą usłaną płatkami róż? Ja chyba nawet wolę ten mój off-road, po którym, co prawda, padam na twarz, ale wstaję z największą radością i ciekawością, co przyniesie kolejny dzień! ;-)
PPS. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu. ❤ Jeśli zgadzacie się z jego przesłaniem i macie ochotę puścić go dalej w świat – z góry dziękuję! :*
1 komentarz
Dziękuję za ten tekst❤️ idealnie odzwierciedla to co jest u nas, ciągle się czegoś doszukuje, a mój synek po prostu jest małym szogunem🤷♀️ pozdrawiamy 😊