„(…) Pani Magdo, dlaczego moja żona jest taką zołzą?! Ona nic nie robi poza tym, że cały dzień narzeka, opowiada wszystkim wokół o swoim nieszczęściu i próbuje sprowadzić mnie do parteru. Do niedawna jeszcze się trzymałem i nie reagowałam na te zaczepki, ale ostatnio coś we mnie pękło. Podczas jednej z jej furii o pierdołę o mało nie brakowało a trafiłbym ją krzesłem, którym miałem ochotę rzucić o ścianę. Nie poznaję siebie… To wymyka się nam spod kontroli!
Te jej ataki zaczynają doprowadzać mnie do szewskiej pasji, trzymam się, ale ile można! Nawet ja, dotychczasowy spokojny typ, zaczynam mieć tego powyżej uszu! (…) Przerabiacie z Czytelniczkami temat damsko-męski z każdej strony, to może jakąś radą mnie poczęstujcie… (…)”.
– zapytał mnie w mailu Rafał.
To nie była próba pokazania swojej związkowej niewinności z jego strony, a raczej intensywne poszukiwania odpowiedzi na pytanie: „Co, do cholery, jest mojej żonie, że z dawnego udowego anioła zamieniła się w jędzę, która z lekka przegina w tym narzekaniu i (wybaczcie kolokwializm) pieprzeniu życia rodzinnego poprzez swoje zachowanie”.
Żeby nie było – ja nie jestem specem od związków. Jakieś tam doświadczenie życiowe mam, ale ono zdecydowanie nie jest na tyle bogate, abym mogła zrobić tutaj publiczne studium przypadku. Poza tym nie mam też wykształcenia psychologicznego, spójrzmy prawdzie w oczy. Pomyślałam jednak, że małymi krokami może uda mi/nam się dojść do czegoś, co pozwoli popatrzeć na problem i spróbować skombinować rozwiązanie.
Muszę się Wam do czegoś przyznać – kiedy przeczytałam po raz pierwszy wiadomość od Rafała, miałam wrażenie, że czytam o sobie (o tej wspomnianej zołzie). Gdyby nie kilka niuansów, które się nie zgadzały, to na stówę pomyślałabym, że mój M. robi sobie ze mnie jaja, a dokładniej, że pisze do mnie mail pod pseudonimem, żądając odpowiedzi na pytanie, które i mi teraz w głowie zaświtało: „Dlaczego (do cholery) bywam taką pieprzoną zołzą, która zatruwa czasami życie wszystkim wokół i burzy rodzinną harmonię? Dlaczego mam czasami te momenty, w których pękam i wchodzę na smucące nuty. Przecież wiem, że mogłabym być fajną, sympatyczną i wesołą laską, która skupia się tylko na pozytywach”.
Powiem tak (i powiem to dosadnie!): nie chcę tłumaczyć kobiet, ani siebie tym bardziej, ale jakby to powiedział mój brat: „Kochaniutka, nic się nie bierze z d…py”.
Z pewnością jest kilka przyczyn tej sytuacji. To kombinacja wszystkiego najprawdopodobniej, bo – umówmy się – 50% kobiet nie może mieć choroby psychicznej. No, chyba że nazwiemy tę chorobę „macierzyństwo”. :D
Ale po kolei: załóżmy, że facet należy do średniej krajowej. Przyjmuję, że Rafał jest w tej średniej, czyli zarabia na rodzinę, pracuje zawodowo, żona raczej wychowuje dzieci w domu, może pracuje na 1/2 etatu. Rafał stara się pomagać swojej kobiecie w obowiązkach domowych, nie jest klasycznym leniem. Skupia się na swoich obowiązkach, jako ojciec, pan domu. Pewnie czasami nie udaje mu się spełniać wszystkich niewypowiedzianych zachcianek swojej kobiety. Jeśli kobieta mu czegoś nie komunikuje, to on nie będzie bawił się we wróżkę. I może słusznie. Typowy facet. Typowa kobieta. ;-)
Zacznę może od siebie i skupię się na moich doświadczeniach. Żeby nie było – ja nadal jestem w lesie z tym ogarnianiem swojej zołzowatości. To znaczy pracuję na sobą, jednak na prostą nie wyszłam i nie zanosi się na to. Mam jednocześnie świadomość, że przede mną cholernie dużo pracy.
A dlaczego czasami bywam zołzą i kiedy nią bywam? Co jest tego powodem?
1. Mam za dużo na głowie.
Są takie dni, że nie wyrabiam na zakrętach. Mimo że ostatnimi czasy mam mnóstwo pomocy z zewnątrz, to dalej muszę się ze wszystkim spieszyć, trzymać się terminów, pamiętać o lekarzu, o obiedzie, o sprzątnięciu zasyfionej łazienki, o logopedzie, o sesji zdjęciowej, o mailach, o tym, o tamtym i o sramtym. Wszystko mam rozpisane w kalendarzu godzinami i brakuje mi czasu dla siebie. Ba! Brakuje mi czasu na normalne życie! Wiem, że to normalka i niemalże każda kobieta cierpi na chroniczny brak czasu, jednak kiedy czuję dużą presję i nie ogarniam dnia czy tam tygodnia, to cały czas chodzę podminowana i wkurzona. Wtedy najmniejsza uwaga, najmniejsza pierdoła urasta do rangi nie wiadomo czego! Wybucham wtedy szybko, narzekam, wyładowuję emocje na otoczeniu. Na moim mężu głównie…
Bardzo prawdopodobne, że nie tylko ja tak mam.
Co wtedy może zrobić facet? Wziąć dzieciaki na spacer. Kupić obiad na mieście albo zamówić pizzę. Wyjść z inicjatywą. Przełamać to nasze durne myślenie, że jesteśmy w tym wszystkim same i udowodnić, że wcale tak nie jest. Inteligentny facet zrozumie.
2. Szalejące hormony, PMS albo nawet niedoczynność tarczycy.
Hormony naprawdę potrafią nami zawładnąć i – w kombinacji z punktem pierwszym albo kolejnymi – to klasyczny zestaw „do syta”. I pozamiatane. „Niedajpaniebosze” okres albo moje zapominalstwo i nie wzięcie z rańca, dla przykładu, tabletki na niedoczynność, to moja rodzina ma gwarantowaną kwarantannę o nazwie: „Matka weszła na minę i może być już tylko gorzej. Przeczekajmy, odsuńmy się, spier….dzielajmy!”. Ja w tych gorszych dniach nie poznaję siebie, a kiedy one miną, mam ochotę wszystkich przytulać i przepraszać. To zachowanie nie jest celowe, musicie nam zaufać…
Nie ma chyba na to rady innej, jak odsuwanie się, schodzenie wiedźmie z drogi zanim zamachnie się i miotłą zgładzi wszystkich. To trzeba albo przeczekać, albo zrobić to samo, co w ostatnich kilku zdaniach punktu pierwszego.
3. Niewyspanie.
Nie wiem, czy każda kobieta tego doświadczyła. Nie chcę wyjść na narzekaczkę, dlatego napiszę, że niemowlaki dzielimy na dobrze śpiące i za cholerę nie śpiące dobrze. Moi dwaj synowie należeli i po części nadal należą do grupy drugiej. Pisząc „nie śpiący dobrze”, mam na myśli to, że w pierwszych 6 miesiącach życia spałam 3 godziny dziennie. Nie znam człowieka (oprócz mojej babci), który spałby 3 godziny dziennie i wyglądałby i zachowywałby się normalnie, był w pełni sił.
Jeśli kobieta ma bardziej wymagający okres w życiu, dajmy na to narodziny dziecka albo trudniejszy niemowlak, to facet powinien być na posterunku. Trzeba dzielić się obowiązkami i dać się swojej partnerce czasami wyspać.
Wtedy naprawdę będzie mniejsza szansa na to, że nasza zołzowatość wejdzie na kolejny level.
4. Zupełny brak czułości ze strony partnera.
To czasami kłóci się z treścią powyższych punktów, ale kiedy facet się odsunie, bo woli nie oberwać, to powinien to odsunięcie się na bezpieczną odległość wyważyć… ;-) My jesteśmy trudnymi bestiami. I jak za bardzo się odsuniecie, to zaczniemy jojczyć, że nie przytulacie, nie jesteście czuli i oziębłość to Wasze drugie imię. Macie przesrane, wiem, ale metodą prób i błędów podobno udaje się dojść do konsensusu. Przykładem na to są moi Teściowie. Doszli do porozumienia chyba dopiero po 40 wspólnych latach :D No, cóż… ;-)
5. Dlaczego jestem czasami zołzą? Bo tak!
:-D Czasami naprawdę nie wiemy, dlaczego bywamy zołzami. Na moim przykładzie powiem, że są dni, kiedy wstaję i jak gdyby nigdy nic wyżywam się na wszystkim z niewiadomych przyczyn. Ani niby hormony, ani zmęczenie, ani to, ani tamto. Tak po prostu chyba chcemy pokazać światu, że mamy tę wątpliwą moc i jesteśmy w stanie zgładzić wszystko niczym bomba atomowa… Ni to mądre, ni ciekawe. Tak już jest.
Jaka na to rada – na tę naszą zołzowatość? ;-) Kochajcie nas, pomagajcie, szepczcie czułe słówka, bądźcie wyrozumiali, bo nikt nie jest idealny. Weźcie poprawkę na nasze zachowanie. Bycie kobietą to trudny kawałek chleba. Bycie partnerem kobiety również… Będziemy nad sobą pracować. Czasami wystarczy wyrwać nas z tej zołzowatej matni i przemówić nam do rozsądku. Spokojem – bo tylko spokój nas uratuje. ;-)
Piona! Damy radę z lojalnym składem! ;-)
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu. ❤ Możecie też go podać dalej. Dziękuję!
10 komentarzy
Po moim komentarzu z pewnością będzie hejtowanie ale cóż, trudno. Mogę tak pisać bo mam trochę więcej lat, więcej doświadczenia i większe dzieci z większości Twoich czytelników. Żeby nie było że przeczytałam raz wyrywkowo Twojego posta, o nie czytam regularnie i Twój i wiele innych blogów paretingowych, i odnoszę wrażenie że Wy młodzi zadręczacie się tym rodzicielstwem (celowo nie piszę macierzyństwo bo to się dotyczy obu rodziców) mam wrażenie że bycie rodzicem to kara,Osoby które prowadzą blogi to ludzie wykształceni,kulturalni,tak myślę bo napisać ciekawy post to nie lada wyczyn stylistyczny i ortograficzny, i tu moje ździwienie że pan nie potrafi dogadać się z żoną np.po porodzie bo biednej kobiecie hormony szaleją (nota bene kobietom zawsze szaleją hormony) nóż ludzie kochani tak ten świat skonstruowany dlatego kobiety są z Wenus a itd.A wy kobiety nie umęczajcie się tak nad sobą, nie wyprane ciuchy trudno, nie pozmywane naczynia -teraz bawię się z dziećmi pozmywam później. Czy Wy naprawdę tak cieszycie się że maluch idzie do żłobka a Wy macie kupę czasu dla siebie? Bo ja chciałam być ze swoimi dziećmi cały czas, chciałam zobaczyć ich pierwszy krok pierwszy ząbek to ja chciałam nauczyć dziecko korzystania z WC.malować rysować pisać Wiem niektórzy muszą pracować, ja też pracowałam, było ciężko,ale dałam radę sama z cudownymi dziećmi cieszyłam się z tego rodzicielstwa całą sobą,ostatnio rozmawiałam z Młodą mamą która tak obowiązki domowe rozdzieliła że ma czas na kino kosmetyczkę, fitness. Obiady gotuje jej mama, zakupy robi teściowa, dziadkowie opiekują się się małym i ona ma czas na wszystko ale jakie wszystko pytam ❓ no na życie, czy Wy tak naprawdę postrzegacie bycie rodzicem, macie dziecko pokażcie mu ją żyć. Nacieszcie się tym rodzicielstwem, ten czas tak szybko mija, niech dziecko ma kochających i wyrozumiałych rodziców a nie zżędliwą mamę która obiadu nie potrafi ugotować. Tak sobie myślę że większość Twoich czytelników to osoby ok 25-30 lat, z pewnością są też i młodsze i starsze ale to taka średnia. Rodzice tym osób są moimi rówieśnikami tak mniej więcej. Czy faktycznie Te mamy są takimi małpami złymi teściowymi,? Mam koleżanki w tym wieku i żadna z nich nie jest taka okropna, każda chce pomóc rodzinie, chcą mieć fajne relacje z dziećmi, z wnukami może dajcie im szansę.
Nie zamierzam Pani hejtować. Po części zgadzam się z Pani wypowiedzią. Jednak jest mi trochę smutno, że zbyt ogólnikowo potraktowała Pani wszystkie matki mojego pokolenia i wrzuciła je Pani do jednego worka. A przecież zarówno teraz jak i kiedyś kobiety różnie podchodziły do macierzyństwa. Jedne poświęcały się dzieciom bardziej ,a inne mniej realizując się zawodowo.
Mam 35 lat i dwójkę dzieci, oprócz tego dorywczą pracę, bo z całego etatu musiałam zrezygnować,żeby zająć się młodszym dzieckiem. Mogłam utrzymać cały etat, oddając jakieś 2/3 pensji niani, ale nie potrafiłam zaufać obcej osobie i powierzyć mój skarb.
Na obydwie babcie nie można liczyć. Jedna jest jeszcze aktywna zawodowo, a druga mieszka za daleko, ponad 300 km.
Czasu się zmieniły. Oczywiście pokolenie 50+ powie teraz macie lepiej są pampersy, słoiczki, za naszych czasów nie było tak łatwo. Teraz jest zupełnie inne myślenie i presja na kobiety. Media rysują niedościgniony wzór zadbanej matki, perfekcyjnie łączącej karierę zawodową z obowiązkami domowymi. Za naszych czasów :
1. Mamy mieszkania na kredyt – nasi rodzice nie musieli się zadłużać na cale życie
2. Mamy są zmuszone do utrzymania pracy i oddawania swoich pociech do żłobków( a nie każda robi to z satysfakcją tak jak Pani opisała) Mojego tatę stać było na utrzymanie rodziny 5- osobowej z jednej pensji. Większość obecnych matek chce czy nie chce musi dorobić do domowego budżetu.
3. Kiedyś nikt nie starał się o pracę. Zna Pani dewizę: „Czy się stoi, czy się leży” Teraz – wiadomo, ciągle trzeba udowadniać,że jest się dobrym pracownikiem, bo na Twoje miejsce jest wielu chętnych.
4. Teraz Małżonkowie pracują razem i razem też powinni wypełniać obowiązki domowe!!! Każda z nas wie jak to wyglądało jeszcze 20-30 lat temu. ;-)
Jeśli kobiety same dla siebie nie będą wyrozumiałe, to czego mamy wymagać od mężczyzn.
Mam 31 lat, 1 dziecko i zgadzam się z Panią. Dodam jeszcze, że jesteśmy, i kobiety i mężczyźni, bardzo wygodni (właściwie piszę głównie o sobie). Stąd odkładane w nieskończoność rodzicielstwo, narzekanie gdy dziecko się pojawi (a obowiązków przybywa wprost proporcjonalnie do ilości dzieci), również potrzeba większej sumy pieniędzy na rzeczy których często można sobie odmówić, bo to że kiedyś ojciec zarabiał na całą rodzinę to prawda, ale ta rodzina często na wiele rzeczy nie mogła sobie pozwolić a mamy kombinowały jak zrobić coś z niczego (stąd tyle fajnych przepisów z kombinacji mąki, jajek, ziemniaków i mleka ;) ). Mam wrażenie, że ludzie jednak nie przejmowali się tym bardzo i jakoś tak było weselej. Było dużo pracy, dzieci i radości :) Czy zatem wygodniej oznacza szczęśliwiej? Śmiem wątpić, jak również wątpię w to czy jest powrót do tego co było kiedyś. Poczytajcie o eksperymencie Colhoun’a. No i ten Internet, pożeracz czasu :)
Trafiła Pani w sedno. Mam 23 lata i dwójkę dzieciaków, studiuję zaocznie i mimo że lubię ponarzekać, bo czasem serio czuję, że jeszcze moment i zbuduję prom kosmiczny w celu wystrzelenia się jak najdalej stąd ? to jednak nie widzę innego życia niż to, które mam. Nie twierdzę, że zostawianie dzieci z babciami, by mieć chwilę dla siebie to zbrodnia, ale już organizowanie życia w sposób o którym Pani wspomina, traktowanie dzieci jako przeszkoda w życiu i tworzenie sobie jakiejś rzeczywistości „obok” to jakaś totalna lipa. Dzieci powinny być obecne w tym co robimy, to nasze i ich życie, trzeba nauczyć się je współtworzyć. Warto się zastanowić czy stałe wyręczanie się babciami, ciociami i kuzynami rodzonego brata szwagra pozwoli nam stworzyć prawdziwe więzi rodzicielskie. Absolutnie obstaję za tym, aby nie rezygnować z siebie mając dzieci. Jednocześnie będę twierdzić, że realizowanie siebie nie wymaga rezygnacji z zadań rodzica i życia rodzinnego. Owszem, wymaga kompromisów, ale to kwestia priorytetów, chęci, organizacji i przede wszystkim świadomości, że dzieciństwo naszych pociech już nie wróci, a przeminie zaskakująco szybko.
Jest taka fajna książka „mężczyzna od A do Z” autor chyba Piotr Mart. Można znaleźć w necie i podarować Kobiecie. tam jest fajnie opisane dlaczego bohater postu juz tego nie wytrzymuje. Nie będę teraz przytaczać wypowiedzi, ponieważ za dużo to zajmie:-) Jest też wskazówka dla Kobiety jak przerwać to błedne koło. Poza tym jęczenia i marudzenia ktoś kobietę uczy, a mianowicie jak mówi raz, że chciałaby do kina i jak mężczyzna nie uzna tego za bardzo ważną rzecz mogącą od razu uszczęśliwić kobietę to ona będzie to mówić do skutku i zacznie się jęczenie. Tak samo może być z wyrzuceniem śmieci itp. My kobiety traktujemy to jako jedna z niewielu broni mogących pomóc w osiągnięciu celu. Nie dociera do Nas, że jak coś nie działa to trzeba spróbować inaczej. Nie dociera do Nas również cena jaką płacimy. Facet przestaje słuchać. Wyłącza się potem za każdym razem jak wróci do domu i tylko przytakuje głupkowato.
Mój mąż wypracował sobie bardzo skuteczne podejście do mojej furii. Generalnie obydwoje jesteśmy dziećmi matek, które swój gniew artukuowały tak dosadnie, że rozwaliły rodziny. I chyba przez to też mocniej zastanawiamy się podświadomie nad naszym własnym zachowaniem, bo na cudzych błędach jesteśmy wyuczenieni. Tak więc pomimo, że się staram, czasem też wyjdzie ze mnie zołza. Wtedy przychodzi, siada, patrzy na mnie i całkowicie lodowato pyta co mi się stało? Ja oczywiście albo klasycznie 'nic’ albo wyrzucam cały potok żali. I tyle, cisza. Nic nie mówi bo wie że będzie riposta, nie dotyka, bo wtedy jest płacz bez końca. Jak mi nie przechodzi to rzuca 'uspokój się’ i wychodzi. I ja momentalnie trzeźwieje . Chyba dlatego że widzę że nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. I przez to że jest zimny. A stale dbam, żeby była między nami czułość i on wie, że mi na tym zależy. I pozamiatane, ide go przeprosić (wtedy już jest bardzo miły) i jak mam jeszcze złość to zawsze jest podłoga do umycia czy coś ;-)
dlaczego stałam się zołzą po roku małżeństwa? bo mąż nie wspierał i nie pomagał mi w czasie ciąży, nie pomagał kiedy urodziło się dziecko, bo jego rodzina jest ważniejsza od żony i dziecka, bo liczy się tylko zdanie jego ojca a nie szczęście żony, bo jest synkiem tatusia a ma 30 lat, bo po prostu jest kimś zupełnie innym niż jeszcze rok temu.niestety, nic nie dzieje się bez przyczyny, choćby kobieta nie wiem jak długo i jak mocno starała się za dwoje uszczęśliwić małżenstwo to nie da się, jeśli mężczyzna nie będzie prawdziwym mężem i ojcem to niestety ale będzie miał w domu zołzę. jesli kobieta czuje że niszczeje w małżeństwie, przy mężu, to czy może być uśmiechniętą i zadowoloną kobietą? raczej nie :(
Moim zdaniem nic nie tłumaczy tego twojego zachowania to wszystko co piszesz to jest dziadostwo pomyśl sobie że teraz my faceci byśmy się tak mieli zachowywać jak wy może tak po prostu trzeba robić. Ciekawy jestem czy wtedy byłoby to dla ciebie normalne i do zaakceptowania?
Gdyby chociaż chwilę miał tak facet od razu byście go zucily , czytając ten artykuł zdałem sobie sprawę że jako facet lepiej być samemu . Znam setki par gdzie właśnie kobieta jest jak wyżej i chcą się rozwijać . Po co mi to? 😅
W dzisiejszych czasach każdy chce być wyjątkowy, życie każdego ma być niepowtarzalne, niezwykle. A tak nie jest…
Macierzyństwo to poświęcenie wielu, wielu lat na powtarzalne, nudne czynności. To w kółko robienie tych samych rzeczy. I myślę, że tu jest największy problem. Kobiety mają różne portale, profile, filmy, zdjęcia itd. widzą piękne obrazki i wierzą, że tak wygląda świata. Chcą żeby ich życie było wyjątkowe. A tu przychodzi do zmiany pieluch x20 dziennie i nie ma pięknych ciuchów, wakacji itd. a dziecko zamiast jak w reklamie cieszyć się, to płacze i rzyga. I mąż po 15 godzin w pracy. Tak wygląda życie! I cieszcie się tym, że dziecku znowu się ulało i macie 5 jakieś pierdół do załatwienia typu lekarz czy zakupu.
Tak wygląda odpowiedzialność i dorosłość i szkoda czasu na opinie innych czy jakieś portale, które nic nie wnoszą do Waszych rodzin. Skupcie się na tym co macie pod nosem, a nie bzdurach z telewizji czy internetu.