To był późny wieczór. Poszłam z chłopcami do ich sypialni. Przykryłam kołdrą Starszaka. Od dłuższej chwili miał bardzo niewyraźną minę i tak naprawdę to cały dzień był jakby nieobecny. Próbowałam dopytywać go o przyczynę tego smutku, ale za każdym razem mówił, że wszystko jest w porządku. Wiedziałam, że w pewnym momencie przyjdzie odpowiednia chwila i zechce się ze mną podzielić tym, co go trapi.
Junior zasnął, właściwie od razu, jak tylko położył głowę na poduszce a ja podreptałam na górne piętro ich łóżka, do Starszaka. Obiecałam mu, że opowiem mu historię z mojego dzieciństwa. On uwielbia wsłuchiwać się w te historie sprzed lat, a ja uwielbiam je przeżywać na nowo.
Zaczęłam mu opowiadać historię, kiedy to mając ok. 10 lat na tyłach dawnego kina Światowid mieszczącego się na wrocławskim Sępolnie próbowałam moich sił w skakaniu na metalowej kratce, która chroniła okna wychodzące z piwnic budynku. Nie za długo trwały te moje skoki, gdyż w pewnym momencie moja noga wpadła do środka kratki i zakleszczyła się tuż nad moim kolanem. Już miałam opowiadać Starszakowi, jak potoczyły się losy mojego kolana, kiedy usłyszałam nagle pytanie:
– Mamo, a czy my to na pewno przeżyjemy?
Oniemiałam. Postanowiłam mimo wszystko dopytać, co miał na myśli.
– Skarbie, a co dokładnie masz na myśli?
– No czy jak zarazimy się tym wirusem, to czy ktoś nas wtedy uratuje czy będziemy musieli umrzeć?
Wzięłam kilka głębokich wdechów i zaczęłam go głaskać po główce. Od czasu, gdy koronawirus stały się obecny w naszej codzienności, to z całej naszej mocy staraliśmy się z moim M. przekazywać Starszakowi i Juniorowi bardzo oszczędne informacje w sposób, który by ich nie martwił a raczej tylko uczulił na dbałość o higienę i by wyjaśniał tę sytuację czasowego zamknięcia w domu. Tłumaczyłam też, że dzieci przechodzą tego wirusa łagodnie a dorośli w naszym wieku przechodzą go zazwyczaj jak zwykłe przeziębienie. Okazało się jednak, że pomimo naszych starań i wielu godzin spędzonych na rozmowach o zdrowiu, to te małe-wielkie istoty samodzielnie również analizują temat.
Co więcej – informacje ze świata oglądamy głównie w anglojęzycznych serwisach a sami unikamy rozmów na ten temat przy dzieciach. To jednak nie wystarczyło, aby bardzo wrażliwe dziecko, jakim jest nasz Ivo, przestało dodatkowo analizować temat.
– Kochanie, martwisz się, że możemy zachorować?
– Chybaaaa tak. Martwię się, że zachorujemy i … umrzemy. – odpowiedział mój Ivo, ale to ostatnie słowo bardzo trudno przeszło mu przez gardło.
– Widzisz. Nie chciałabym, żebyś się martwił. :-) Wiesz, że robimy z Tatą wszystko, abyście byli zdrowi?
– Tak, wiem.
– I Wy z Teośkiem i Gaią też staracie się myć ręce i jeść to, co mama z tatą gotują, prawda?
– Tak.
– I to jest najważniejsze. Wszyscy robimy co w naszej mocy, żebyśmy byli zdrowi. I to jest wszystko, co możemy zrobić i to jest najważniejsze, co możemy robić. Dlatego nie chodzimy na razie na place zabaw i do przedszkola, aby nie zarazić się od nikogo i by nikogo nie zarażać, jeśli sami mamy tego wirusa. Ale jak widzisz – nawet jeśli go mamy, to czujemy się całkiem dobrze, prawda? – zapytałam i puściłam mu oczko. Skinął głową twierdząco słysząc moje pytanie.
– Czyli przeżyjemy tego wirusa, tak? – zapytał.
– Tak, kochanie. Przeżyjemy tego wirusa i przeżyjemy jeszcze wiele innych wirusów. Wiesz, że odkąd się urodziłeś, to wirusy właściwie cały czas próbują dostać się do Twojego organizmu, ale on przez większość czasu odpiera te ataki? Wiesz, co możemy zrobić, żeby nie zachorować? Na ten moment musimy o siebie po prostu bardzo dbać i robimy to. Musimy też dbać o dziadków.
– A oni o siebie nie dbają? – wtrącił Ivo.
– Myślę, że oni o siebie dbają. Ale my też musimy bardzo o nich dbać, dlatego na razie nie będziemy się z nimi spotykać.
– A oni nie będą na nas źli, że do nich nie przyjeżdżamy?
– Nie, nie będą źli. Myślę, że oni już rozumieją, że na razie nie będziemy się z nimi widywać, bo tak bardzo ich kochamy i chcemy, aby byli zdrowi. – dodałam.
– Mamo, ja już wszystko rozumiem. My ich bardzo kochamy, najbardziej na świecie, i chcemy żeby żyli, prawda?
Skinęłam głową i pocałowałam to małe czółko, które analizuje rzeczywistość bardziej niż mogłoby się mi wydawać.
My to wszystko przetrwamy, kochani. Musimy tylko o siebie dbać, jak tylko możemy biorąc pod uwagę okoliczności w jakich się znajdujemy. Na to mamy wpływ.
Dobrej i spokojnej nocy! Najbliższe tygodnie i miesiące może nie będą łatwe, ale one kiedyś miną, abyśmy mogli we właściwym momencie wyjść z tej matni i zawalczyć z podniesioną głową. Ściskam!
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie go też udostępnić. Dziękuję! Do zobaczenia jutro na blogu po godz.20.00!
1 komentarz
Największymi bohaterami pandemii są… najmniejsi. Nie ja czy mój mąż, którzy walczymy z zarazą na pierwszej linii frontu – jesteśmy lekarzami i po prostu robimy to, co należy, najlepiej jak potrafimy- tak jak tysiące pracowników nie tylko służby zdrowia, ale wszystkich spotykających w pracy rzesze nieprzestrzegających kwarantanny ludzi. Największymi bohaterami są nasze maleństwa, które nie mając nic do powiedzenia, zostały skazane na izolację od rodziców – dla swojego i opiekunów bezpieczeństwa. Ileż ja bym dała, żeby znów przytulić moje maleństwa i raz jeszcze najprościej jak się da im wytłumaczyć to co niewytłumaczalne…