Kocham moje dzieci szalenie. To moje dwa wyczekane kochane gałganki, które sprawiają, że buzia mi się z rana cieszy i mam je ochotę tulić bez końca.
„Powariowała doszczętnie” tak bym pewnie powiedziała o sobie 10 lat temu obserwując siebie z przyszłości ;-)
Czasami zastanawiam się (głupkowato podobno) czymże sobie zasłużyłam na to, że te dwie kochane i rozbrykane bestie są moimi dziećmi. Jak to możliwe, że to właśnie mnie spotkało to szczęście i spełniło się moje marzenie o posiadaniu dwójki cudownych brzdąców, które totalnie przewartościowały mój świat.
Kochane stwory budzą się każdego ranka i wchodzą mi na głowę. Próbują mnie dobudzić wkładając do nosa palce i małe szkity. Nie przepuszczą najmniejszej okazji, aby ściągnąć ze mnie kołdrę i pokazać mi, gdzie jest moje miejsce ;-)
Jeden chce kaszki, drugi parówki. Ledwo na oczy widzę, ale mieszam tę kaszkę i podgrzewam tę parówkę z tostami podpieczonymi „nie za moćno” ;-) I dzień się zaczyna rozkręcać. Jeden to. A drugi siamto. W międzyczasie tysiąc maili. A to umówić jednego do logopedy. A to drugiego ustawić na szczepienie. A to sprawić starszakowi nowe kalosze, bo stare już za małe. A to ogarnąć pieluchy, bo w domu ostała się już tylko jedna zapasowa.
W międzyczasie kłótnie i zabieranie zabawek. Błaganie mnie o kolejną wycinankę. Proszenie o znalezienie opony, którą zgubili przedwczoraj w ich ulubionym resoraku. Wrzaski, piski, płacz. Bo jeden nie chce drugiemu pożyczyć koparki. A drugi nie chce oddać książeczki.
Wtedy poziom mojej energii drastycznie spada a ja ratuję się już kolejną kawą.
Liczę do dziesięciu, robię kilka wdechów. Po chwili jednak krzyknę, bo nie uda mi się trzymać nerwów na wodzy. Zarządzę zbiorowe zbieranie zabawek z dywanów, po czym i tak połowę muszę sama ogarnąć, aby odkurzacz nie zjadł im co bardziej wartościowych klocków.
Nie, nie narzekam. Zwyczajnie relacjonuję mój dzień. Cudowny dzień ze szczęśliwymi dzieciakami, które wyżymają mnie jak gąbkę. Bezwiednie wykręcają mnie do sucha tak, że zaczynam wtedy marzyć o jednym.
I czekam na ten moment również teraz. Na moment, w którym ucałuję te ich bose stopki, opowiem bajkę albo o resztkach już sił puszczę im ulubionego audiobooka, poślę buziaka w czółko i powiem „dobranoc”. Usłyszę te ich miarowe senne oddechy i odetchnę słysząc …
… ciszę.
Ciszę, której potrzebuję już od popołudnia. To właśnie w ciszy regeneruję moje matczyne zwoje. To właśnie ciszy wyczekuję po całym dniu przygód, pisków i wrzasków. Bezczelnie długiej i wręcz elektryzującej ciszy, która wchłonie mnie w siebie. Nie jestem tą, która leci na samodoładowujących się bateryjkach przez całe życie i zagryza zęby o każdej porze dnia czy nocy. Nie potrafię pędzić przez codzienność bez chwili oddechu.
I jeszcze teraz pisząc te kilka zdań na kolanie słyszę piski i drobne popołudniowe kłótnie, ale za godzinę nastanie błogość. Moja wyczekana i wymarzona cisza, której już nie wstydzę się pragnąć, bo jeszcze kiedyś udawałabym, że ja tam mogę pędzić 200km/h beż końca. Nie, już tak nie potrafię. Muszę się w pewnym momencie dnia choć na chwilę zatrzymać…
Wtulę się w Niego. Położę głowę na poduszce zmontowanej z kawałka kocyka i jego brzucha, zamknę oczy i będę się tą chwilą delektować życząc tego samego każdej z nas z osobna.
Długiej, spokojnej, magnetyzującej i regenerującej … ciszy! ♥
3 komentarze
Też na to czekam zawsze. Od rana na wysokich obrotach, wieczorem jak klapnę, to ciężko się podnieść, a góra prania rooooośnie. Jedno już śpi, pora na drugie:-)
Ja mam to samo tylko ze ja dalam rady to przyznac juz po miesiacu :-) chodz i w dzien mam ta godzinke dla siebie kiedy mloda Magdalena spi :-) ah.. kawenka moja kochana ciepla i na spokojnie :-) błogi raj ktory zakłócić moze słodkie gaworzenie oznaczajace pobutke, baterie naladowane na dalsza czesc popoludnia a i nawet mlodsza siostra daje mi odpoczac :-) zrozumiala ze to moja chwila :-) (tak mam 7 letnia siostre :-) ja mam 21 ;-) ) nosz kurczaczki nam tez sie to nalezy :-)
wrócę do tytułu i fragmentu, że nie każda się do tego przyzna.. Może i faktycznie coś w tym jest, ale za to każda matka powie, że nie ma siły po całym dniu „nic nie robienia”. Nie tylko matki zresztą:) Kiedy dziecko idzie spać, to wtedy dopiero uruchamiam swój trym hobby i jazda:)