Kiedy dostałam wiadomość od Agnieszki R. zamarłam w bezruchu. Przypomniały mi się wszystkie kąpiele moich dzieci, do których dorzucałam odrobinę „magicznej substancji”, jak ją zawsze przy moich dziabągach nazywałam.
Chłopcy byli wniebowzięci i obserwowali, jak woda zamienia się w magiczny spektakl, a ja miałam chwilę oddechu od wycierania podłogi mokrej od chlapania, na której można było wywinąć orła. Przypomniałam sobie rownież te wszystkie niby niewinne chwile, kiedy dosłownie na 10 sekund opuszczałam łazienkę, gdy okazywało się, że nie mam pod ręką żadnego ręcznika.
Wychodziłam z łazienki a na wierzchu, tuż obok wanny i przewijaka zostawało to niewinne, maleńkie opakowanie, które mogło nasze wieczory zamienić w koszmar. Nigdy jakoś szczególnie nie chowałam tego przed dziećmi, bo miałam wrażenie, że fiolka jest niemożliwa do otwarcia przez małe rączki…
Współczuję Agnieszce przeżyć i jednocześnie apeluję do Was, aby z tej historii wyciągnąć dla siebie tyle, ile potrzeba, i nie wieszać na nikim psów. Co jest ważne w tej przestrodze – są rzeczy, które mogą się wydawać dla nas z pozoru niewinne, bo np. pielęgnują przy użyciu śladowej ilości. Jednak ta śladowa ilość przez przypadek użyta inną drogą niż zazwyczaj, może skończyć się tragicznie.
Poniższa wiadomość od Agnieszki została skrócona.
„To był naprawdę zwykły dzień, jak każdy ostatnio upalny, gdzie temperatura powietrza dawała sporo ponad 30 kresek. Córka lat ma 1 i miesiąc, toteż zaczyna dopiero swoja drogę z chodzeniem i bieganiem, i za każdym dzieckiem musi lecieć, więc jak to w upał – wróciła do domu cała zgrzana, a ponieważ od jakiegoś czasu mamy problem z odparzeniem w kroczu (uparcie nie gojącym się) postanowiłam kupić osławiony KMnO4, co by małą wykąpać w tej pięknie różowej wodzie (i jak zawsze używałam go w proszku, tym razem kupiłam na swoje nieszczęście tabletki, bo uznałam, że wygodniej się zrobi porządny roztwór w wannie).
Dorzucę tylko od siebie kilka informacji, zanim przytoczę Wam, jak się skończyła historia Agnieszki i jej córeczki.
KMnO4 – czyli inaczej nadmanganian potasu ma właściwości bakteriobójcze i grzybobójcze. Kąpiele z dodatkiem KMnO4 dezynfekują i odkażają, ale również wysuszają skórę. Przydaje się wtedy gdy np. dziecko ma odparzenia, potówki czy ropne zmiany skórne. Do przygotowania kąpieli z nadmanganianem potasu wystarczy odrobiną (kilka) kryształków bądź np. połówka tabletki nadmanganianu potasu dorzuconych do kąpieli i dobrze wymieszanych z wodą. Jest dostępny w aptekach bez recepty, jednak ma silne właściwości wysuszające (jeśli przesadzimy z ilością) i żrące – jeśli będzie miał kontakt ze śluzówką.
Ciąg dalszy:
Niestety nie było mi dane sprawdzić jak taka kąpiel zadziała. Podczas gdy ja szykowałam sobie wszystko do kąpieli, dziecię moje zajęło się grzebaniem w torebce mamy i znalazło na dnie tą nieszczęsną fiolkę (o dziwo bardzo słabo zabezpieczoną jak na produkt apteczny o takim działaniu) i postanowiło sprawdzić zawartość wkładając (NA SZCZĘŚCIE!) tylko 1 tabletkę do buzi.
To był moment mojej paniki i przerażenia.
Jak zobaczyłam tą jej brązowa buzię w środku, zaczęłam czyścić język wodą i nawet nie sprawdziłam, czy wyjęłam tą przeklętą tabletkę, czy została połknięta. Po przeczytaniu etykietki o działaniach niepożądanych po połknięciu 1 tabletki chyba miałam zawał…
Potem to były chwile – telefon do pediatry, próba sprowokowania wymiotów (czego absolutnie nie wolno robić, jak się okazuje), szpital u nas w mieście – tel. do centrum ostrych zatruć i szybki transport do szpitala w Poznaniu na gastrologie dziecięca na gastroskopię. MASAKRA – dziecko 12 h na głodówce usypiane na siłę, bo cyca dać nie można żeby w razie co tabletka się nie rozpuściła i kilka godzin czekania do rana na tą cholerną gastroskopię, żeby sprawdzić czy jednak ją połknęła i będzie źle czy nie.
W międzyczasie badania, wkłucia, kroplówki i usilne usypianie głodnego roczniaka…serce mi pękło. A rano gastroskopia na „głupim jasiu” zamiast pod narkozą i serce mi pękło kolejny raz, jak usłyszałam jej płacz, a potem taka ledwo przytomna próbowała wyciągnąć rączkę, żeby się przytulić i tylko łzy miała na policzkach…HORROR po prostu.
Całe szczęście nic się nie stało, ja sobie plułam w twarz całe 2 dni, po co kupiłam te durne tabletki i nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś jej się stało!
Pewnie nie napisałabym do Pani tego maila, gdyby się nie okazało, że moja córka była 3 dzieckiem w ciągu tego TYGODNIA, które wzięło nadmanganian potasu do buzi a to dopiero była środa.
Swoją drogą – nadmanganian potasu jest środkiem chemicznym i ma działanie żrące..działa podobnie jak połknięta bateria, która zaczyna się rozpuszczać. W efekcie połknięcie 1 tabletki może się skończyć ciężkim poparzeniem układu pokarmowego z perforacją przełyku i żołądka a nawet zgonem.
W moim domu już nigdy to cholerstwo nie zagości i choćbym miała się męczyć z odparzeniami to będę nawet krochmal gotować na kilogramy do kąpieli.
Mam nadzieję, że ta wiedza komuś kiedyś pomoże i zapobiegnie tragedii.
Pozdrawiam serdecznie,
Agnieszka R. „
Jaki z tego morał?
Wszyscy wiemy, że do takiej sytuacji nie powinno dojść, a jednak regularnie do takich sytuacji dochodzi. Wiem, że trudno mieć czasami oczy dookoła głowy, bo sama wiele razy poległam w tym temacie – ale po pierwsze za wszelką cenę trzymajmy jak najdalej jakiekolwiek produkty, które mogłyby nasze dzieci otworzyć, użyć czy nawet połknąć. Po drugie – jeśli mamy podejrzenie, że już je połknęły i istnieje zagrożenie, że ten przedmiot albo zatrzyma się w przełyku albo stanowi bezpośrednie niebezpieczeństwo dla zdrowia czy życia naszego dziecka, i ma działania np. silnie trujące czy żrące – jedźmy na pogotowie!
Znam osoby, które bagatelizowały połknięcie małej baterii od zegarka i czekały aż dziecko ją wydali. Nie tędy droga! Do czasu wydalenia taka bateria czy nawet kawałek z pozoru niewinnej tabletki może doprowadzić do uszkodzeń wewnątrz organizmu i spowodować nieodwracalne skutki, ze śmiercią włącznie :(
Biję brawa dla Agnieszki za trzeźwość umysłu w ostatecznym rozrachunku i wizytę na pogotowiu! Cieszę się, że z córeczką wszystko już ok! Oby jak najmniej takich sytuacji.
Zdrowia i odpoczynku, bo bez niego naprawdę trudno o bycie 24/7 i gotowość w każdym momencie !
8 komentarzy
Bardzo przykre jest to co się stało czytałam z płaczem :( niestety nie jesteśmy idealni ale warto jest przestrzec innych co moze zapobiec tragedii. Na odparzenia polecam krem przeze mnie wypróbowany działa juz po pierwszym użyciu i zapewnwe będzie bardziej bezpieczna opcja https://allegro.pl/metanium-ciezkie-odparzenia-pupy-odlezyny-30g-i5055491842.html#imglayer
To są sekundy jak dziecko coś weźmie i każdemu może się przytrafić. Dobrze, że nic się nie stało poważnego ale te przeżycia w szpitalu straszne. Ja przy większych odparzeniach zasypywałam po prostu mąką ziemniaczaną i pomagało. Jak coś bardziej a nie pomagało to pediatra przepisywał robione maści i było ok.
Mój maluch ma AZS i wypryski po wszystkich balasamaxh, oliwkach, bephantenie, mydłach innych niż szare itd. Pierwsze kilka miesięcy to kąpiele co jedynie w krochmalu. Teraz jak mamy problem to w szklance robimy kisiel i do drzemki lub na noc smarujemy wacikiem zmiany skórne. A jak się obudzi to zmywamy.
Właśnie wyrzuciłam wszystko. Po przeczytaniu zaczęłam szukać, gdzie to położyłam. Mały otwiera mi teraz wszystkie półki, które mieszczą się w zasięgu ręki i na dodatek uwielbia wszytko wkładać do buzi. A ten lek leżał przez przypadek w saszetce w jego zasięgu ręki. Dziękuję Ci kochana za ten artykuł. Teraz pluje sobie w twarz za to w jaki sposób ta saszetka znalazła się tak nisko. Wolę już jak autorka tesktu gotować krohmal, niż narażać ciekawe dziecko na niebezpieczeństwo. Jeszcze raz dziękuję Ci ???????
Dzień dobry? jeżeli macie możliwość poproście pediatrę o recepte na robioną maść na odparzenia na bazie wazeliny lanoliny i wody….10zł i problem odparzeń nie istnieje. Niby te same 3 składniki są obecne we wszystkich podobnych mazidłach, a jednak efekt jest szokujący.
Moja córka miała 11 mies. kiedy bawiła się centymetrem krawieckim. Ja ją wtedy po kąpieli balsamowałam i ubierałam i chciałam dać jej coś do rączki by w spokoju ją ogarnąć (głupia ja). W jednej chwili spostrzegłam, że na jednym końcu nie ma tej metalowej zaślepki. Nogi się pode mną ugięły i ledwo dałam radę zawołać męża. Pojechaliśmy szybko do szpitala. W szpitalu wzięli na rentgen, ale nic nie wykazał. Później przez tydzień każdą kupkę sprawdzałam i nic. Dopiero później po tej akcji jak chowałam centymetr do pudełka zauważyłam brakującą końcówkę. Nigdy nie zapomnę tego strachu jaki mnie ogarnął. Nie mogłam nic mówić a nogi miałam jak z waty.
Właśnie przeczytałam i natychmiast to wyrzuciłam. Dziękuję za ostrzeżenie.
Lata 90, gdy chodziłam jeszcze do podstawówki, ze względu na problemy z układem moczowym robiłam „nasiadówki” w nadmanganianie. Pewnego dnia, jeszcze przed wyjściem do szkoły znów siedziałam w różowej wodzie. Mama zeszła z piętra w domu, żeby przynieść coś ze spiżarki. Nagle do łazienki wpadł mój niespełna 3 letni wtedy brat. Pokręcił się chwilę po pomieszczeniu, przegoniłam go i nadal siedziałam w wannie. Nagle, brat znów wpadł do łazienki, lecz zaczął wymiotować na różowo-fioletowo. Pamiętam jak mama dzwoniła na pogotowie i próbowała się ode mnie dowiedzieć, ile tabletek było przedtem w środku, lecz na opakowaniu podane były tylko gramy, a do głowy kilkuletniej dziewczynki nie przyszło, by liczyć tabletki, które zużywa (do teraz nie wiemy, ile tego zjadł). Pamiętam także widok fiolki z nadmanganianem położonej na taborecie, do którego brat dosięgał i kubeczka z herbatką (skubany, wiedział, ze tabletki się zapija…). W szpitalu płukali mu żołądek, badali, wzywali chirurga dziecięcego, mama-pielęgniarka była jeszcze zachęcana, by wbić wenflon- drżącymi dłońmi, swojemu płaczącemu wniebogłosy dziecku… Brat przeżył taką traumę, że wszystko pamięta do dziś… Więc takie rzeczy nie tylko dziś się wydarzają ;)