Po moich kilku najnowszych postach podobno można wyczuć u mnie „pewną zmianę”. Nie chcę mianować tego „dobrą zmianą” ;-), jednak zdecydowanie idę w dobrym kierunku.
Dostałam już kilka komentarzy i maili w stylu: „Oho! Magda, czyżby szło nowe? ;)”.
Zawsze zmiany i nawrócenie obserwuję u siebie wtedy, kiedy dochodzę do punktu, w którym mam dość samej siebie. A otoczenie najchętniej wysłałoby mnie najbliższą sondą na Marsa, bo już dłużej nie można ze mną wytrzymać. I tym razem było dokładnie to samo. Już miałam totalnie powyżej uszu pewną cechę, która zdominowała moją codzienność. Tak naprawdę to były to dwie cechy, które koegzystowały i niestety „cudownie” się uzupełniały.
Narzekanie i użalanie się nad sobą!
Przeklęte dwie cechy, które wykluwały się już z samego rana i tak trwały ze mną aż do późnych godzin wieczornych. Wstawałam rano i moja facjata już była wykrzywiona od grymasu, że moje dziecko znowu zrobiło wczesną pobudkę. Zrobiłam chłopakom śniadanie – i po raz n-ty narzekałam, że niczego nie zjedli. Mój mąż mnie o coś zapytał – a ja od razu myślałam, że to był przytyk w moją stronę. Ktoś zostawił mi jakiś komentarz – a ja doszukiwałam się w nim drugiego dna, którego prawdopodobnie nie było.
Nie licząc pewnych wyjątków – na wszystko i wszystkich war-cza-łam! Jak taki biedny i na własne życzenie wybiedzony kundel szczekałam na wszystkich, aby pokazać, że mi jest źle i mam wszystkiego dosyć. A oni albo jakaś siła sprawcza są tego winni! No przecież, że nie ja! ;-) Tłumaczyłam moje furie i grymasy na każdym kroku i próbowałam udowodnić całemu światu, że mam prawo walczyć o swoje. O tę niesprawiedliwość! ;-)
Na zewnątrz pewnie byłam dla innych normalną, pogodną Magdą, nie dającą po sobie poznać, że wszystko mnie wkur..wia, a rodzina w tym czasie obrywała podwójnie! No bo przecież, że obcym tak jakoś naturalnie nie pokazywałam moich wad [tak bywa często zaprogramowana nasza natura, że obcym osobom pokazujemy się o dziwo z najlepszej, ugładzonej strony], a kiedy przyszło mi obcować z najbliższymi, to puszczały hamulce i zamieniałam się w nieszczęśliwą frustratkę, którą w każdym kłopocie kłopocze jakiś kłopot. Fa-kurfa-talnie, co nie?!
Aż do porzygu, za przeproszeniem! Doszło do tego, że mój M. momentami wolał usunąć się z mojego pola widzenia i unikał ze mną przebywania w tym samym pomieszczeniu. Wcale mu się nie dziwię. Tak jakby tracił dawną kobietę, która zarażała optymizmem a dostał w bonusie marudę. Jego instynkt samozachowawczy sprawił, że wolał usiąść z boku z dala ode mnie niż dostać po raz kolejny jakąś uszczypliwością, która mi wydawała się zabawna. Albo być zdzielonym kolejnym narzekającym komentarzem sugerującym, że ja mam źle a reszta lasek na tym ziemskim padole to pływa w luksusach macierzyństwa.
Nie dalibyście rady ze mną wytrzymać! Ba! Ja z samą sobą nie mogłam wytrzymać, ale za cholerę nie mogłam zatrzymać tej karuzeli niezadowolenia, która kręciła się bez końca. I pewnego dnia, jakoś tak znienacka, chcąc rzucić jakąś kąśliwą uwagą w stronę mojego męża, tak się naturalnie upierdzieliłam, w sensie ugryzłam w język, że aż łzy napłynęły mi do oczu. Myślałam, że zmienię przy okazji orbitę z tego bólu!
To był znak! :D Niczym plagi egipskie ;-)
I właśnie po tym zdrowym upierdzieleniu się w jęzor a następnie kolejnych dniach jako słomiana wdowa, i przechorowaniu razem z dziećmi prawie dwóch tygodni, doszłam do wniosku, że koniec – już dość robienia z siebie ofiary losu! Że czas wziąć się za siebie, bo ja chcę być kojarzona nie z wiecznym utyskiwaniem. Chcę do cholery być pogodną laską, fajną mamą, z którą są miłe wspomnienia. Chcę być zapamiętana nie jako żona cierpiętnica, a kochana i pogodna kobieta, z którą miło jest spędzać czas i budować codzienność.
Stałam ostatnio w aptecznej kolejce po świetlik do oczu, bo mój junior oczywiście wylał cały na siebie przy pierwszej lepszej okazji. Stoję sobie, czekam, raz na jednej nodze stoję, raz na drugiej. Kolejka stoi w miejscu. A przede mną stoją dwie „kumy”. Siwiutkie staruszki. Dobrały się nawet swoimi berecikami z antenką ;-) I zaczęły normalną rozmowę, zapewne z nudów. Co mnie uderzyło w ich krótkiej rozmowie? Jedna z nich dodała:
[…] Ale Pani kochana! Jutro to ja już muszę być na nogach, bo wnuki do mnie na ferie przyjeżdżają! Wyczekałam się za nimi dwa lata!”
I jak zobaczyłam tę radość w jej głosie i zaszklone uśmiechnięte oczyska, to doszłam do wniosku, że dość użalania się nad sobą! Że to zwyczajnie mi nie przystoi być niezadowoloną i doszukującą się dziury w całym! Siedemdziesięcioletnia pani trzęsie się z radości na przyjazd wnuków swoich, a ja szczekam na moich bliskich, bo nie mam siły zawalczyć o bycie pozytywnym człowiekiem.
Dobra! Bo się rozpisałam. Zaczynam taranowanie rzeczywistości i kończę z robieniem z siebie ofiary. Obiecałam sobie, że już NIGDY więcej nie wejdę na tak wysokie tony malkontenctwa i użalania się nad sobą. Bo mam wszystko! Serio, wszystko co najważniejsze…
Już widzę pierwsze efekty! Dzieciaki nie obchodzą mnie łukiem a jak dzwoni do mnie M., to słyszę w jego głosie dawny entuzjazm! W końcu nie gryzę! Wiecie, jak jest fajnie?
Jak tam u Was? Po dobrej stronie mocy jesteście? ;-)
8 komentarzy
Magda, to cudowne, że sama zdałaś sobie z tego sprawę. To chyba najważniejszy punkt i zapalnik do zmian. Bo jak my sami nie będziemy chcieć, to choćby zmartwychwstał sam Freddie Mercury i kazał nam wreszcie wziąć spiąć dupę, to i tak nic to nie da. Wiem co mówię. Ja (Twoja imienniczka) też doszłam do tego momentu, że od rana byłam gotowa przegryźć aortę co drugiej spotkanej osobie (zaczynając od Mr Righta, czyli Męża i Małej Zet, czyli córeczki – no nikt tak Cię nie wkurzy jak własna rodzina). Doszłam do tego momentu, że zdałam sobie sprawę, że współczuję mojej rodzinie takiej zołzy! I tak wzięłam się w garść! Koniec z narzekaniem. Wskakuję na tego konie razem z Tobą i obiecuję nie narzekać! Codziennie szukam kilku rzeczy (tych cholernie malutkich), za które mogę być wdzięczna losowi:) To bardzo pomaga, nagle okazuje się, że jestem cholerną szczęściarą!
U mnie bylo tak samo Magda. Tylko warczalam na moich bliskich bo ja mam najgorzej na świecie. Wszystko bylo zle . Ale w koncu pomyslalam kurcze dziewczyno ogarnij sie. Warczysz na wszystkich jak na wrogow. I walcze z soba i gryze sie w jezor ? i koniec marudzenia.
o losie…. a ja myślałam, że tylko ja tak mam…. już sama ze sobą nie mogę wytrzymać… i wyrzuty sumienia, które gonią mnie na każdym kroku. Ale zmienić nic nie mogę mimo tego, że obiecuję sobie codziennie….
Wszystko super ale to też musi działać w dwie strony ja sobie to codziennie obiecuję że będę się budzić z uśmiechem na buzi a niestety jest d…pa blada.. Choc dziś promyk nadziei od pięciu lat poprosiłam męża by położył się z synem przytulił a ja w tym czasie zrobię pielęgnację pazurów… Wszystko tak nerwowo szybko brak cierpliwości a przecież chce się dobrze i też wpadłam w to wieczne narzekanie w pt wróciłam z płaczem 34lata i ryczę bo w pracy było bardzo źle, mąż wysłuchał szału nie było ale jakoś wzięłam się do kupy ale czasem tak ciężko cholera… Też pragnę zmiany i czytam i szukam pocieszenia mobilizacji patrzę na osoby w wieku 65lat przykładowo i zazdroszczę energii, dzięki fajne te posty pomagają mimo wszystko
Bereciki z antenka ? piona za nawrócenie!?
Normalnie jakbym siebie widziała i czytała o sobie frustrator nr 1 i też Magda….magia imion…praca w różnych godzinach potem sprzatanie, gotowanie, padam w ubraniu i od ranz to samo acs nocy kilka pobudek bo mały jest jeszcze mały. W przebieralni jak mierzylam ubranie nie moglam na siebie patrzec…..nie mam czasu zadbac o siebie i to mnie wkur….wia.
Też bym tak chciała… ja ciągle narzekam. Sama siebie mam już dość. Nawet ostatnio mało się uśmiecham. I bardzo mnie boli, że na wszystko warczę. OK fakt trudno jest. Jestem ciągle niewyspana, zmęczona, w bałaganie po uszy, w ciągłym niedoczasie. Ale chyba jest nadzieja, co? Jest czy nie jest? ;)
Nie doczytałam jeszcze do końca, ale normalnie nie wytrzymałam, kobieto jakbyś mi w łepetynę wskoczyła. każde zakichane zdanie, sugerujące ścisk szczęki i usteczka w ciup. ja też wzięłam się za siebie, doszłam do etapu, kiedy zostawiłabym siebie w drugim pokoju, a nie mogłam. ciągle coś nie teges, a przecież jest w porządku!!!! nie w porządku, jest za-je-biś-cie!! co prawda u mnie słowa nigdy wywołują sprzeciw, ale postanowiłam „pilnować się”, myśleć o tym, co wychodzi z moich ust, co rysuje mi się na twarzy i jak pracuje i ukierunkowuje się głowa, nie łatwa to sprawa, głównie po zarwanych nockach, ale nikt nie mówił, że będzie lekko. Nie napiszę niczego nowego, ale mega się cieszę, że trafiłam na Twojego bloga!