Nie dalej jak 5 dni temu dostałam pewną wiadomość, której treść za moment Wam przytoczę. Napisała do mnie Marcela. Historia przez nią opisana przypomniała mi o pewnej sytuacji, która miała miejsce niespełna dwadzieścia lat temu w mojej rodzinie, a główną bohaterką tej historii była moja mama. Ale o tym za moment.
Marcela napisała tak:
Witaj szczęśliva,
Piszę, bo nie wierzę, że są jeszcze takie przypadki (że zdarzają się takie nieodpowiedzialne matki). Przejdę do konkretów. To, co ostatnio widziałam przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Stałam z moją 1,5 roczną córcią na poczcie, kolejka niewielka, ale powiedzmy z 10-15 minut trzeba było poczekać, aby dostać się do okienka. Chwila nie minęła a kolejka już się zagęściła. Po chwili odchodzę od okienka i widzę w kolejce kilka starszych Pać i młoda blondyneczka stoi na końcu. Wychodzę z budynku i własnym oczom nie wierzę. Obok schodów na dole stoi wózek z dzieckiem na oko 1,5- 2 lata. Dziecko śpi a wkoło chodzą ludzie. Mama choćby chciała z tych okien nawet zerknąć to nie ma jak, ale to nieważne. Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem, jeśli dziecko śpi i nie chce budzić go wciąganiem po kilkunastu schodach, to zwyczajnie pocztę czy inną instytucję omijam. Albo odkładam na inny termin.
W życiu nie zostawiłabym dziecka śpiącego w wózku samego. Na Boga, tyle dzieci teraz ginie, zostają porwane a ta matka myślała naprawdę nie wiem o czym. Strasznie się zdenerwowałam. Odczekałam aż mama chłopca się pojawi i odeszłam bez słowa. Po prostu mnie zatkało.
Ubierz to w słowa, jak zechcesz, ale zaapeluj do mam, żeby nigdy im nie przyszło do głowy zostawiać dziecka bez opieki nawet na chwilę. O tragedię nietrudno. Pozdrawiam Cię serdecznie.
Rozumiem troskę Marceli i przyznam szczerze, że sama pewnie nigdy bym dziecka nie zostawiła pod sklepem. Wiem, że nie są to rzadkie przypadki, szczególnie w małych miejscowościach. Sama widzę wózki z dziećmi np. pod lumpeksami, a mamy wtedy buszują. To dość odważne, przyznam ;-) Ale ufam, że mają głowę na karku.
Ale ja dzisiaj nie tylko o tym! Bo mam coś dla Was na kontrę!
Jak wspomniałam na początku tego postu, miałam wtedy kilkanaście lat i mieszkaliśmy z rodzicami na bardzo spokojnym wrocławskim osiedlu, na Sępolnie. Z domu do najbliższych sklepów mieliśmy maksymalnie 50-100 metrów. Tata pracował w dni powszednie od wczesnych godzin porannych i przyjeżdżał do domu dopiero wieczorami. Oprócz mnie był jeszcze o rok młodszy ode mnie brat i niespełna półroczny drugi brat.
Kiedy przypominam sobie tamte czasy, to mam świadomość tego, że moja mama miała z nami niezły sajgon. Ja wtedy trenowałam taniec towarzyski, mój brat chodził na treningi koszykówki. Cała ta logistyka i przy tym małe dziecko u boku, to musiał być dla mojej mamy niezły sprawdzian wytrzymałościowy. Założę się, że padała na twarz.
Jakby to było dzisiaj pamiętam pewną sytuację, która przydarzyła się jej razu pewnego. Jak codzień przed południem robiła najpotrzebniejsze zakupy spożywcze w jednym ze sklepów, do którego podjazd był utrudniony. To były takie czasy, że nikt nie myślał wtedy jeszcze o podjazdach dla niepełnosprawnych czy udogodnieniach dla matek z wózkiem. Kiedy mój brat smacznie spał, ona wtedy zostawiała go tuż przy kasjerce, która zerkała na niego ukradkiem, a moja mama wtedy szła po kilka bułek grahamek, chleb i mleko w woreczkach. Nie było jej przy dziecku może 2-3 minuty. Bardzo jestem ciekawa, czy i ona pamięta tę sytuację, bo wryła się ona w moją pamięć na dobre.
Akurat tego dnia wcześniej skończyłam lekcje i standardową trasą wracałam ze szkoły do domu. I nagle zobaczyłam moją mamę, jakby w amoku, biegnącą z wózkiem w moją stronę. Powiedziała wtedy do mnie cała rozstrzęsiona coś w stylu:
– Zapomniałam go wziąć spod sklepu! Dopiero w połowie drogi do domu zorientowałam się, że nie mam przy sobie wózka z Marcinem!
Ja wiem, że na 100% poprzednią nockę miała ciężką. Kto wie, czy nie miała też poprzedniego wieczoru jakiejś kłótni o byle pierdołę z Tatą a my z bratem jeszcze dolewaliśmy do ognia. Byłabym ostatnią osobą, która cokolwiek złego powiedziałaby o mojej mamie. Z największą miłością, czułością i oddaniem opiekowała się mną i trójką rodzeństwa. Poświęciła nam naprawdę wiele. I kiedy przypominam sobie ją wtedy biegnącą w moją stronę, nie mogącą uwierzyć w to, że zapomniała o dziecku, które zostawiła pod sklepem, powiem jedno:
Każda z nas popełnia błędy. Każda. Ty je popełniasz. Ja je popełniam. Niech pierwsza rzuci kamieniem ta, która jest idealna, przewidująca i zawsze szczęściem piejąca. I w tym dniu, jakim jest Dzień Mamy, i czytając historię Marceli oraz przypominając sobie moją Mamę przed laty wiem, że zmęczenie, tysiąc spraw na głowie, niewyspanie i wiele innych czynników mogą sprawić, że popełnimy błąd.
Jednak niech te błędy nie przesłaniają ani nam ani nikomu innemu faktu, że my nasze dzieci kochamy nad życie. My je naprawdę kochamy!
A te dzieci, jakim dla przykładu jestem ja sama, również kochają swoje Mamy nad życie, pomimo faktu, że kiedyś miały gorszy dzień i zrobiły coś niestandardowego. Miłości nie mierzy się w ilości potknięć. Miłości w ogóle się nie mierzy!
Piąteczka!
4 komentarze
Też mnie kiedyś zapomnieli;) ale chodziłam już do szkoły, więc na płaczu się skończyło;)
O mnie też zapomnieli ?. Wychowawczyni z zerówki odwiozła mnie do domu.
Mój mąż jechał do swoich rodziców , po drodze miał odebrać starszaka z przedszkola , żałuję że nie widziałam jego miny kiedy otworzył drzwi auta wołając „wyskakuj” do nieobecnego syna ;)
Aha tylko jak sobie przypomnę jak skończyła się sytuacja, gdy ojciec pojechał do pracy i zapomniał o dziecku siedzącym w aucie i umarło z przegrzania, to stwierdzam, że są mniejsze i większe zagrożenia spowodowane przez nasze zapominanie. Zostawienie dziecka pod sklepem to wręcz proszenie się o nieszczęście a nie zapominalstwo… i rzuciłabym tym kamieniem!!! Muszą być jakieś granice.