Sytuacja z wczoraj. Ja padam na twarz. Powłóczę nogami i próbuję ogarniać mieszkanie tak, aby o 21.00 móc się całym impetem i wszystkimi moimi kilogramami walnąć bezwładnie na sofę. Mój M. buja Gaię w huśtawce zrobionej z fotelika samochodowego i lin wspinaczkowych.
Junior i Starszak rozsadzają chatę. Najpierw puszczają po mieszkaniu sterowanego Zygzaka, który hałasuje tak, że sąsiad jutro na bank mi nie powie dzień dobry. A następnie robią rajd po mieszkaniu na hulajnodze i rowerku biegowym. Jeden wyrżnął z impetem o drzwi tarasowe a drugi przewrócił się zahaczając o krzesło. Ryk taki, że pomyślałby kto, że zarzynają cielaki u nas.
Patrzę na mojego M. i mam ochotę rzucić mu się na szyję z bezsilności a jednocześnie wiem, że nie przyjdzie do nas żadna wróżka i nie rozładowuje towarzystwa i go nie uspokoi. Po prostu samemu trzeba to jakoś ostatkiem sił ogarnąć udając, że jeszcze dopchniemy ten stutonowy wózek na ostatni schodek, w sensie, że zamkniemy ten dzień bez krzyków i wrzasków, może z jakimś serialem w tle.
W końcu nie wytrzymuję i łapię jednego i drugiego za rękę i doprowadzam do łazienki. Zarządzam koniec wrzasków, pisków i marudzenia i oznajmiam, że przyszedł czas szorowania dupska. Towarzystwo przyjmuje to ze stoickim spokojem. Nalewam wodę do wanny, wrzucam jednego i drugiego do wody. Siadam tyłkiem na kibel i patrzę jak towarzystwo się pucuje. Mówię, który fragment ciała jeszcze ominęli i żeby sobie ze mnie jaj nie robili, bo syrki są aż czarne a żaden z nich jeszcze ich nie umył.
I nagle Junior krzyczy:
– Mamo, to!!! – i pokazuje paluchem na coś, co jest na półce pod prysznicem, który mamy po sąsiedzku przy wannie.
– Co takiego chcesz?
– No to! To ziółte! Daj mi to ziółte! – prosi Junior i raz jeszcze pokazuje paluchem na coś, co go ewidentnie zajarało.
– Które ziółte? Co on chce, rozumiesz coś z tego Ivo? – pytam teraz starszaka.
– Tak, Teodor chce to żółte. O tam! Tam na górze!
– O, już widzę. O to Ci chodzi? – i łapię za żółte opakowanie i pokazuję, czy to o to chodzi.
– Tak, tak! Zdadłaś mamo! Ale numel! – odpowiada Junior podjarany jak cukinia na grillu.
Widzę w oczach radość. Ale to taką radość jak mi w ciąży ktoś pokazywał przed oczami pudełko czekoladek. Totalny odlot!
Dałam im to opakowanie, usiadłam sobie na łazienkowej podłodze opierając się o kaloryfer i zamknęłam oczy tak dla relaksu słysząc raz po raz skrzypienie huśtawki, którą napędzały ręce mojego M.
Błogość! Cisza! Chłopców nie było!
To znaczy byli, ale tak byli zajęci robieniem jakichś dziwnych konstrukcji na wodzie, malowaniem po „przywannowej” ścianie jakichś wzorków, że równie dobrze mogłam uznać, że ich po prostu nie ma. Że zniknęli! Samo wyciskanie tej pianki, która powiększała się w ich dłoniach było przy akompaniamencie jakichś ekstatycznych okrzyków :D Ja upajałam się ciszą i chichotem tych małych dziabągów, dolewając im co kwadrans odrobinę ciepłej wody, a oni bawili się w najlepsze!
Gęsta, myjąca pianka pod prysznic o rozkosznym cytrynowym zapachu! Wybawienie! Moje odkrycie roku! Wyhaczyłam ją na promocji w jednym z tych sklepów co to idziemy tam po pieluchy a wracamy z siatami, które urywają palce u rąk :D Piankę kupicie tutaj.
Kochane! Całe 2 PLN bo użyli tylko pół opakowania, a cisza, której nie da się zapomnieć! Isana cytrynowa. Zapisuję na listę i kupuję drugą jak będzie w promocji :D A Wy macie jakieś patenty na ciszę w stadzie? :D
P.S. Jak to niewiele czasami potrzeba, żeby matkę uszczęśliwić, co nie? :D
P.P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie też go podać dalej. Dziękuję! :*
Brak komentarzy