Wiecie, że jak tylko usiadłam przed laptopem ze świadomością, że dzieciaki już śpią, a ja na chwilę mogę Wam opowiedzieć, co u nas, to autentycznie od tego momentu mam cały czas rogala na twarzy i cieszę się na to nasze wieczorne spotkanie na blogu. :-)
W tle na Youtube’ie na telewizorze leci sobie tzw. wirtualny tour/walk po włoskim Portofino (tak, zaczęłam w tle robienia różnych rzeczy puszczać sobie takie video spacery po różnych miastach świata :P). Nie ma tam komentarza głosowego, są tylko dźwięki miasta. Jak to mnie relaksuje! :D Mój M. patrzy na mnie dziwnie, ale to dla mnie jakaś taka namiastka podróżowania, którego w ostatnich latach wybitnie mi brakuje.
Ivo odrobił swoje lekcje. Jutro kolejny dzień zdalnych zajęć.
Całe nasze szczęście, że sekcja judo i pływania działa i chłopak ma możliwość poruszać się po tych godzinach spędzonych przed komputerem. Ivo ma to szczęście, że ma cudowną panią wychowawczynię i naprawdę świetne dzieci w klasie. Mocno im kibicuję :-) Ivo jeszcze bardziej przyspieszył z nauką angielskiego. Kilka tygodni temu pisałam Wam o jego zajęciach online z native speaker’em – teraz widują się min. 3 razy w tygodniu. Jak mi się chłopak po angielsku rozgadał! A ja tak się martwiłam! Miał wcześniej pewnego rodzaju kompleksy z tego powodu, że trochę odstawał od grupy.
Z kolei Teosiek z Gaią są w nowym przedszkolu od paru dni!
Szykowaliśmy się na małe tornado z racji przenosin, ale o dziwo obyło się bez najmniejszych dramatów. Żal było nam odchodzić z poprzedniego miejsca, ale już nam logistyka zawodziła przy tylu różnych zajęciach dodatkowych i terapiach, dlatego trzeba było podjąć pewne decyzje. Tęsknota za poprzednim miejscem jest duża, ale człowiek nie wygra z tym, że doba ma tylko 24 godziny i trzeba żonglować każdą godziną, aby wystarczyło jeszcze czasu na … życie… :-)
Czy będą kalendarze Szczęślivej na 2021 rok?
Takich maili jest od Was codziennie kilkadziesiąt minimum, a ja nie nadążam odpowiadać. Słuchajcie – niestety, nie będzie kalendarzy. Chęci mieliśmy ogromne, ale nie udało się w tym roku. Za dużo obowiązków związanych ze szkołą, za mało czasu na przygotowania, dodatkowo COVID nie pomógł. A wszystko musiałoby być gotowe do wydruku we wrześniu, kiedy to my byliśmy w rozsypce, bo szkoła, bo obowiązki. Będą w następnym roku, ale ze łzami w oczach muszę powiedzieć, że nie udało się. Już się z tym pogodziłam, ale chwilę to trwało… :(
A co tam u mnie, prywatnie-prywatnie?
Chyba wychodzę pomału z tego koronawirusowego marazmu. Zabieram się za moje pasje, na które od miesięcy brakowało mi czasu. W planie mam wrócić do akwareli, w ruch poszedł nawet stepper u mnie (o rany, ale mi się to podoba! wrzucam trening na Youtube’ie i lecę, choć kondycja fatalniutka, oj fatalniutka.). Czeka mnie zrobienie ponownych badań, bo od trzech miesięcy ilość wody w organizmie, jaka się u mnie zatrzymuje, to jakiś dramat. Wstaję rano popuchnięta. Pewnie znowu tarczyca się u mnie odzywa z insulinoopornością na czele, która też wymaga dodatkowych badań, ale czasu non stop brakuje mi na to, aby pójść do lekarza i zrewidować wszystko. To jest plan na następny tydzień!
Miała też ruszyć wyprzedaż garażowa na mojej grupie na Facebooku z butami, ciuchami i innymi gadżetami – ale na razie dup.a zbita, jak to się mówi. Moja znajoma, która miała mi asystować we wszystkim, pochorowała się całą rodziną na koronę i czekamy aż wyzdrowieje. Zdrowia, kochana! Nie przejmuj się, wszystko poczeka :*
A co tam u Szczęślivej (jak to stałe Czytelniczki zagajają w mailach) w związku?
Podobno nie piszę o mężu albo piszę o nim za mało ostatnio. :D „Wszyscy się teraz rozwodzą, mam nadzieję, że Ty nie.” Takiego maila dostałam 3 tygodnie temu. :D No to uspokajam. Mamy się bardzo dobrze :-) Na tyle dobrze, że mam ochotę mojego M. udusić tylko 3-4 razy dziennie, a nie 9-10 razy. :D Ponadto zaczął mi facet biegać długie dystanse każdego dnia. Ja nie wiem, co on wyprawia, ale nie pozostaje mi powiedzieć tylko jednego: daje radę! Jak usłyszałam, że robi nawet 20 kilometrów, to wymiękłam. :D
Jutro mam w planie robić pyszne drożdżówki z serem. Ale wiecie, takie na bogato, bez oszczędzania, czyli sera będzie duuużo, a same w sobie będą wilgotniutkie i mięciutkie. Robiłam je dwa razy latem i wyszły obłędne. Powtórzę je jutro! :-) Może nawet wrzucę przepis na bloga, bo ten przepis to totalny majstersztyk.
Dobra, uciekam! M. nalał mi wina. Wypiję pewnie dwa łyki i usnę! :D
A co tam u Was? Jak się macie? Dajcie znać na FB, że się widziałyśmy dzisiaj na blogu! :*
1 komentarz
Haha, ja mojego ostatnio też mam ochotę udusić jakoś tak mniej razy dziennie :)