Chociaż chciałabym codziennie chwalić się tym, że moje dzieci zasypiają o magicznej 20.00, to jednak rzeczywistość jest często zupełnie inna. Co prawda (całe szczęście!) minęły czasy, kiedy moje dzieci zasypiały o godzinie 22.00 czy 23.00, jednak zmiana pory zasypiania moich dzieci wymagała od nas niebywałej konsekwencji. Mój M. niespecjalnie wierzył w to, że uda nam się wypracować system wcześniejszego ich kładzenia do łóżek, ale zaparłam się niczym osioł i do dzisiaj pamiętam tę moją determinację w oczach i ściśnięte pięści!
– Ja ich tego nie nauczę? Ja? Ja,która kiedyś nauczyłam mojego kota w dzieciństwie otwierać drzwi skacząc na klamkę?
Mój M. nie polemizował zbyt długo, tylko przystał na mój plan. Podzieliliśmy się tematem. On przejmował podczas zasypiania chłopców a ja Gaię, bądź odwrotnie. Dzięki temu o jednym czasie staraliśmy się o względną ciszę, by dzieci się wzajemnie nie wybudzały, tylko weszły w temat synchronicznie. :D Wiecie, najpierw krótkie czytanie bajek albo audiobooki, później chwilę przytulasów, a następnie czasami dopiero po kilku dobrych kwadransach wychodziliśmy na palcach z ich pokoi.
Teraz ten czas, gdy są w łóżkach oscyluje w okolicach 20.00-21.00. Ale widzę ogromny progres. Zdarzają się i dni, gdy śpią od 19.30. Ale powiem Wam jedno – to wymagało od nas naprawdę żelaznej, bezsprzecznej konsekwencji. Już od 19.00 zaczynałam przygotowania. Wcześniejsza kolacja. Ograniczenie bodźców typu TV, głośna muzyka. Włączałam wtedy w tle spokojną nutę typu relaks czy medytacja. Zasłaniałam zasłony bądź zmniejszałam oświetlenie w domu.
Szczerze? Na początku nie sądziłam, że się to nam uda. Wiedziałam tylko jedno – muszę spróbować. I dopiero jak damy z siebie wszystko, to ocenimy, czy nasze dzieci są skłonne chodzić spać o wymarzonej porze. Bo nigdy nie należały do szkrabów, które naturalnie padają jak muchy jak tylko wybija 19.00 czy 20.00, jak niektóre Wasze smyki. Wiem, że takie dzieci istnieją, ale moje tego „cennego” genu nie posiadają! :D
O dziwo, z czasem nawet i godzina pobudek moich dzieci uległa przesunięciu na późniejszą, jednak to temat na osobny post, jak to zrobiliśmy. :-)
Konkludując – nie było łatwo! Ale było warto! :D
Dzisiejszy dzień z dziećmi mnie totalnie wykończył Końcówkę długiego weekendu mieliśmy pod hasłem: rotawirus. To chyba nie muszę Wam tłumaczyć, co się u nas działo… Bonanza na pełnej petardzie.
Pewnie dlatego tym bardziej od paru dni, a tak naprawdę to można śmiało to zgeneralizować i powiedzieć, że odkąd jestem mamą, to wyczekuję każdego wieczoru niczym kania oczekuje deszczu!
Ta ulga, gdy już śpią.
To westchnięcie, gdy w końcu ma się tę chwilę dla siebie.
Tego nie muszę Wam na pewno tłumaczyć, bo macie pewnie podobnie, co? …
„UFF!”. To słowo chyba opisuje mój wieczorny stan. :D
Brak komentarzy