Aneta* podrzuciła mi przed tygodniem link z prośbą o moją opinię związaną z nowym trendem, który panuje wśród zagranicznych nastolatków i podobno zaczyna wchodzić do Polski, ale jeszcze bardzo nieśmiało (*imię zmienione).
Jedna z koleżanek jej córki od drugiego semestru zaczęła nosić dziwne ślady na skórze, co Anetę bardzo zastanowiło. Zaczęła drążyć temat aż doszła do pewnych wniosków.
Po wywiadzie ze swoją córką, jej córka przyznała się, że jej koleżanka z ławki bawi się z nudów w zszywanie swoich ust. Na początku zaczynała od delikatnego przeciągania nici tak, aby nie doprowadzić do krwawień, a w chwili obecnej zszywa skórę nawet robiąc w w niej głębokie rany. Rany tłumaczy innym tym, że dostała „zimno” lub nałogowo zagryza wargi. Aneta była przerażona i zastanawiała się, czy powinna porozmawiać z rodzicami dziewczynki. Przełamała się w końcu i to zrobiła, o czym za moment.
Zapytacie pewnie, co to w ogóle za trend.
Skin stitching albo skin sewing to kolejny trend, pewnego rodzaju gra, która polega na wyszywaniu na swojej skórze różnych wzorów, napisów czy symboli. Nastolatkowie prześcigają się w kreatywności i miejscach, które udaje im się zszyć. Podobno w Chinach jest to obecnie bardzo popularne wśród dzieci i zatacza coraz szersze kręgi. Jak widać już nie tylko w Chinach.
Co to takiego jest skin stitching czy skin sewing? Na czym to polega?
Skin stiching oraz skin sewing polega na wyszywaniu na skórze różnych symboli, rysunków czy zwrotów bądź zszywaniu powiek, ust i innych miejsc na ciele. Za pomocą bardzo cienkiej igły oraz nici a czasami nawet sznurka skóra zostaje delikatnie podważana po to, aby móc przez nią przeciągnąć włókno. A w drastyczniejszych przypadkach skóra zostaje zszyta nawet w głębszych partiach.
Czy wyszywanie na skórze to nowa moda czy może niekoniecznie nowa?
Haftowaniem na skórze trudnią się na przykład Inuici, czyli rdzenne ludy rejonów arktycznych i subarktycznych. W artystyczny sposób ozdabiają swoją skórę za pomocą bardzo cienkich igieł i nici. Jednak w ich przypadku wyszywanie w skórze jest związane z kilkusetletnią tradycją i nie ma na celu uszkadzania ciała ani doprowadzenia do jakichkolwiek dysfunkcji. W bardzo sterylnych warunkach i z zachowaniem określonych procedur w ten sposób ozdabiają swoje ciała, często ręce i twarze.
Dlaczego skin stitching jest gorszy od Niebieskiego Wieloryba?
Niebieski wieloryb tak naprawdę nie istniał. Był samo nakręcającym się wymysłem mediów, którego skala została rozdmuchana i wyolbrzymiona…
Jaki cel ma zatem zabawa nastolatków polegająca na okaleczaniu swojego naskórka i często wyszywaniu naprawdę niewyszukanych, brzydkich i niepotrzebnych form?
W przypadku nastolatków tego typu zabawa zaczyna się najpierw od drobnego przeciągania igły i nitki na skórze dłoni. Sami pewnie zdajecie sobie sprawę, że naskórek naszych dłoni ulega nieustannemu złuszczaniu i taki naskórek jest bardzo łatwo podważyć nie doprowadzając do krwawienia. Tego typu procedury zapewne nudzą dzieciaki po jakimś czasie i próbują one iść o krok dalej. Coraz głębiej przeciągają owe nici, po to aby ten naskórek się nie urywał i by można było wyszywać ciekawsze wzory i by były one widoczne przez dłuższy czas. Wystarczy, że w wyszukiwarkę zdjęć na Google wpiszecie hasło: skin stitching albo skin sewing, albo odwiedzicie serwis tumblr. Zobaczycie jak wielu dzieciaków zrobiło sobie z tego nowe zajęcie a zabawa zatacza coraz nowsze kręgi i zupełnie nie wygląda na bezpieczną.
W ich przypadku to już nie jest tylko haftowanie na skórze. To jest samookaleczanie – nazywajmy rzeczy po imieniu.
Zupełnie nie zachowując higieny, nie dbając o to jakimi narzędziami to robią, zaczynają bawić się w chirurgów własnego ciała nie mając świadomości tego, że o zakażenie prowadzące nawet do śmierci nie jest trudno..
A gdzie są w tym wszystkim rodzice?
I to jest chyba najwłaściwsze pytanie, które powinnam była zadać na samym początku! Nie wydaje mi się, aby rodzice mieli w ogóle świadomość tego, co dzieje się z ich dziećmi. Skoro wygląd dziewczynki, która jest koleżanką córki Anety, zastanowił sama Anetę a zupełnie nie zastanowił jej rodziców, może to świadczyć o jednym – zainteresowanie swoim dzieckiem niektórzy mają w poważaniu, aby nie nazwać tego bardziej dosadniej! Skoro jedenastoletnia dziewczynka samookalecza się do krwi i sprawa dotyczy widocznej części jej ciała jaką są usta, a jej matka i ojciec tego nie wiedzą udając przed samą Anetą, że plecie bzdury, to znaczy, że relacja dziecka z rodzicami jest co najmniej dziwna. A tak naprawdę: czy tak ma miejsce jakakolwiek relacja?
Zupełnie szczerze? Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której rodzic drugiego dziecka mówi mi o tym, że moje się samookalecza a ja o tym nie mam pojęcia i żadne sygnały do mnie wcześniej nie docierały. To najprawdopodobniej może świadczyć o totalnie zaburzonej relacji i braku zainteresowania swoim dzieckiem.
Mój komentarz? Będzie zwięzły. Nie byłoby żadnego żadnego skin stitchingu wśród dzieciaków i młodzieży, gdyby ich rodzice interesowali się swoimi dziećmi. Każdego dnia się nimi interesowali, a nie tylko w weekendy pytając: „Gdzie wychodzisz i za ile będziesz?” Proste? Dla mnie to jest logiczne, ale może ja jestem jakaś dziwna. Nie chcę zgrywać na idealnego rodzica, bo pewnie popełnię jeszcze masę błędów i będę biła się w pierś, ale nie wyobrażam sobie nie wiedzieć o tym, że moje dziecko od roku samookalecza się w widocznym miejscu…
Co możemy zrobić jako rodzice? Rozmawiajmy, obserwujmy, bądźmy czujni. Nie poddawajmy się, mimo że zadanie mamy niełatwe. Pytanie „jak było w szkole?!” nie wystarczy.
Aby zdobyć i poznać nasze dziecko musimy postarać się o wiele bardziej i musimy starać się każdego dnia…
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu :*
15 komentarzy
O tym nie słyszałam. Ja mam 11 letnią córke i zauważe u niej najdrobniejszą rzecz, nawet małą krostke na jej twarzy, nowy siniak czy zadrapanie. Nie wyobrażam sobie nie wiedzieć nic o moim dziecku, nie kontrolować tego co robi, w co gra i wogóle. Więc jeśli rodzice widząc dziecko najczęściej, nie zauważyli nic zwłaszcza na twarzy znaczy, że to dziecko mają bo mają i ewidentnie nie interesują się nim, dziecko chowa się samo. Szok, ale takich rodziców jest sporo niestety. Wogóle wydaje mi się, że tego typu rzeczy dzieją się właśnie w rodzinach gdzie dziecko chowa się samo bo rodziców jego wychowanie nie interesuje. Takie jest moje zdanie. A w takich sytuacjach warto też zgłosić to wychowawcy.
matko jedyna… to straszne.
Moi rodzice bardzo dużo pracowali, ojciec wyjechał do Niemiec, mama pracowała w szpitalu na dyżury.. opiekowałam się siostra i byłyśmy raczej dzieciakami z kluczem na szyi. Trudno mi powiedzieć czy rodzice się nami interesowali.. pewnie tak, ale jakoś niespecjalnie to odczuwalam .. moi rówieśnicy żyli podobnie. Szwedalismy się po osiedlach do późnych godz wieczornych ale NIKT nie miał tak idiotycznych pomysłów! Poniekąd może to wina braku zainteresowania rodziców, ale też w głównej mierze nuda jaka ogarnia dzieciaki..wszystko mają na wyciągnięcie ręki, gotowe zabawki, gadzety, a kreatywność muszą przecież jakoś rozwijać to pojawiają się takie oto „zabawy”
To straszne ?
Dyskutowałabym czy to gorsze niż 'nie bie ski’… Jeszcze pewnie wiele takich 'zabaw’ się pojawi (i zostaną pięknie rozreklamowane całkiem za darmo w mediach i blogach wszelakich. Każdy artykuł na takie tematy działa w dwie strony – z jednej ostrzega z drugiej zachęca niestety…). To chyba już nieodłączny element naszych czasów niekończącego się wyścigu szczurów i opętania przez internet. Możemy tylko spróbować być czujnymi rodzicami, ale to wcale nie takie proste, gdy trzeba połączyć pracę z ogarnianiem domu,dzieci i miliona innych spraw. Pisałam o tym nie dawno u siebie jak nie zauważyłam niby widocznych problemów własnego dziecka i jakie były tego konsekwencje. Ja czasem jestem tak pochłonięta codziennością, problemami do rozwiązania, swoimi sprawami i zmęczeniem że nawet jakby wojsko przez dom przemaszerowało mogłabym nie zauważyć. Jeszcze 10 lat temu też bym się pukała w głowę, czytając o takich zabawach. Dziś jednak mieszkam i fukcjonuję w innym świecie, w innych realiach i widzę to całkiem inaczej. Dziś jestem mamą samodzielnych nastolatek a nie małych dziewczynek trzymających się maminej kiecki. Dziś nie wiem czy lepiej namawiać dzieci do indywidualności, nielezienia za tłumem, nierobienia tego co inni i skazywać tym samym na wieczną walkę ze społeczeństwem i trudniejsze życie, czy jednak powiedzieć róbcie to co inni a będzie wam łatwiej i nikt się nie będzie przypierd… . Co to ma wspólnego z tematem? Silny indywidualista potrafi samodzielnie myśleć i robi zawsze to co chce, nie musi grać np w takie czy inne głupie gry bo ma w dupie że ktoś nazwie go cykorem. Nie zapali też papierosa tylko dlatego że cała klasa idzie po lekcjach na pierwsze fajki w krzaki. Ciężko jest nie robić tego co wszyscy, co jest trendy. Moje jedna Młoda jest dzieckiem cichym i spokojnym, wielką indywidualistką to ma przesrane, non stop nas do psychologa wysyłają, robią jej testy różne, wzywają nas do szkoły 'bo ona nie chce rozmawiać z rówieśnikami’ bo się z nimi nie bawi. Jej rówieśnicy nie słuchają nauczycieli, na lekcjach robią co chcą, drą ryja, pyskują, rzucają ławkami, demolują klasę, wyśmiewają się z mojej córki, dokuczają jej na każdym kroku bo jest inna, ale to ONA wymaga kontaktu z psychologiem nie to bydło. Zatem dziś jest normalnym tylko ten kto gra w popieprzone gry i zachowuje się jak małpa. Dziś młodzież nie bawi się i nie rozmawia ze sobą tylko gapi się w telefon. To samo robimy my dorośli nie widząc niczego i nikogo. Jeszcze w Pl pewnie gdzie gros rodziców siedzi na bezrobociu lub urlopach wychowawczych latami pewnie rodzice mają więcej czasu i uwagi dla dzieci. U nas w Be wyścig szczurów zaczyna się w wieku 2,5 lat, gdy dzieć idzie do szkoly, gdziecspędza co najmniej 8 godzin dziennie codziennie, na feriach i wakacjach ten czas spędza w świetlicach lub na koloniach. Rodziców widuje wieczorem gdy wszyscy wpadają do domu, gotują, jedzą (jedyny czas w tygodniu na rozmowę), kąpią się. Potem młodzież idzie na dodatkowe zajęcia lub bierze się za naukę (dużo więcej niż w Pl). Potem wszyscy idą spać. W weekend zakupy, sprzątanie, zajęcia dodatkowe, czasem wyjście do restauracji, jakaś rodzinna wycieczka lub spotkanie ze znajomymi (w tygodniu dzieci nie wychodzą do kolegów bo nie ma na to czasu). W takiej pogoni starym bardzo łatwo przegapić zagrożenia a młodym bardzo łatwo w nie wpaść, gdy monotonia życia i ciągle rosnące wymagania i oczekuwania społeczeństwa się zaczną nudzić.
Ej, jak byłam młodą nastolatką, to sama próbowałam parę razy podważać/”przeszywac” naskórek igłą. Wtedy jeszcze nie było na to mody. I robiłam to raczej na zasadzie fascynacji/eksperymentu z własnym ciałem, że „ojej, tak się da”. Wtedy raczej nie miało to znamion samookaleczenia, raczej po prostu byłam, jak to dziecko, ciekawa świata :p
Była natomiast moda na styl EMO i cięcie się żyletką (czego ja sama nie robiłam, a robiło wiele moich znajomych) i to było ewidentnie samookaleczanie.
Człowiek samookalecza się najczęściej z chęci kontroli (swojego cierpienia i życia wgl) + próby wyrażenia tłumionych przez długi czas emocji i potrzeb + ew. jest to takie „wołanie o pomoc”. Tak mi się wydaje…
Każde pokolenie ma swoją modę n wyrażanie bólu jak widać.
Może gdybyśmy przyzwolili dzieciom (i dorosłym) na wyrażanie emocji i potrzeb, na bliskość, to nie byłoby takich problemów jak w.w.
Nie zgodzę się, że to wina rodziców… Często dzieci ukrywają to skrzętnie przed rodzicami i trzeba by chyba codziennie robić ogląd całego ciała żeby to zauważyć…
Dzieci są świetnymi kłamcami, a rodzice chcą wierzyć, że wszystko jest ok, że to tylko 'zimno’, 'wypadek’ na wf, spotkanie z kaktusem u koleżanki… Mogą się interesować, mieć dobry kontakt, ale łatwo przegapić pierwszy sygnał lub zlekceważyć jedno zdanie. Tym bardziej, że pierwszy raz to zwykle przypadek, zupełnie nieplanowane działanie. Samookaleczanie się jest jak narkotyk: jest 'podniecenie’ w czasie oczekiwania na kolejny raz, ból pomieszany z euforią w trakcie, odprężenie, satysfakcja, uczucie panowania nad sobą, światem po akcie. Jak z narkotykami potrzeba więcej, częściej,mocniej by poczuć to wszystko z tą samą mocą. Trzymam kciuki by udało się Twoim jak i moim dzieciom uniknąć takich 'przygód’.
Jak widzę niektórych rodziców, to mnie szlag trafia! Po co im są te dzieci! W kółko dostają komunikat, ze są tylko dodatkiem do ich życia! Dziwić się, ze się potem tną! Wciąż czuja się spychane, niekochane, samotne!
Hej. Co prawda nie jestem rodzicem tylko nastolatką. Nie będę tu nikogo bronić bo wina jest po obu stronach. I rodzice zawinili i dzieci też. Wina rodziców jest taka, że często są tak pochłonięci sobą, swoimi problemami, pracą, rachunkami i zarobkami jak i utrzymaniem rodziny. Owszem, bywa tak, że rodzice po prostu mają gdzieś swoje dzieci i niech same się wychowują, ale często jest też tak, że chcą zapewnić sobie jak i dzieciom dobre warunki życia i nie zwracają uwagi na to czy dziecko ma jakieś ślady na skórze. Nie widzą czy dzieci mają problemy i nie pytają o to. Bardzo często rodzice uważają, że jedyne problemy ich dzieci to szkoła, nauka, oceny i pierwsze miłości. A tak nie jest. Rodzice po prostu są skupieni nie na tym co potrzeba, ale często tego je widzą i są przekonani, że u ich dzieci jest wszystko dobrze. Nie dopuszczają do siebie myśli, że mogli zrobić coś źle, skoro tak bardzo starali się o dobre warunki życia. Z kolei wina dzieci jest taka, że ulegają tym wszystkim trendom. Chcą za wszelką cenę być lubiani, popularni i uważani za prawdziwych luzaków. Ulegają trendom bo są teraz „modne”, takie na czasie. Jest to po części zrozumiałe. Jednak wtedy przestają być sobą, wtedy zaczynają się problemy, brak akceptacji siebie, samookaleczanie, pogorszenie relacji z rodzicami, brak akceptacji ze strony społeczeństwa, udawania kogoś innego itd. Wtedy również zaczynają się choroby psychiczne takie jak: depresja, nerwica, anorekcja itp. Kiedyś czytałam taki cytat: „-Miłość zaczyna się w domu. -Choroby psychiczne też.” Dobrze opisuje moje wcześniejsze słowa. Dzieci i młodziesz chcą być uważani za „idealnuch” z wierzchu jak i w środku. Co mam na myśli. Chodzi o to, że młodziesz chce żeby inni podziwiali ich i dużo o nich mówili, przez co zmieniają się z wyglądu, zachowania i charakteru. Dziewczyny
Nigdy w życiu dzieci Góra!
Nie byłabym aż tak skrajna w swoich ocenach. Jestem w stanie uwierzyć, że rodzic widzący krwawiące delikatnie usta, uwierzy zimą, że to od mrozu. Rodzic po prostu nie wyobraża sobie jakąkolwiek komórką mózgu, że jego dziecko mogłoby wbijać sobie igły w usta. Córka to zauważyła, bo może rozmawiała z koleżanką, może zauważyła w szatni przed wfem ślady w innym miejscu, a może usłyszała, jak dwie koleżanki licytują się, która bardziej się poszyła.
U nas też tak było, tylko nasze pokolenie chowało przed rodzicami kolczyki w pępkach, a imprezowym szaleństwem była gra w butelkę. Teraz jest Internet, globalizacja i każda głupota niesie się z prędkością światła, a raczej światłowodu. Nasi rodzice to byli „wapniaki”, którzy nie wiedzieli, jak wysyłać smsy czy jak wejść do Internetu. Niestety my, którzy hulamy w Iternecie, też jesteśmy cybernetyczne i społeczne lata świetlne za naszymi dziećmi.
Jedynie co, to możemy starać się całe życie wdrażać dzieciom zasady etyczne i szacunku do innych i samego siebie. Ale czy to wystarczy przy presji otoczenia? Badania psychologiczno-socjologiczne pokazały, że bodajże w 20% kształtuje nas rodzina, a w 80% środowisko równieśnicze.
Trochę przerażają mnie obecne czasy, które stawiają przed nami dużo większe wyzwania niż przed naszymi rodzicami. Ale w takich przyszło nam żyć i musimy walczyć.
Pozdrawiam!
Szczerze? Pamietam ze jako dziecko robilo sie rozne dziwne, nie zrozumiale dzis dla mnie rzeczy… Ja tez pamietam ze jako dziecko bralam cienka igle i nitke, wbijalam ja pod naskorek u dloni zeby krew nie leciala i szylam… Nie byla to zadna moda, robilam to z ciekawosci? dla zabawy?
Pamietam tez za to o wiele mniej zabawna mode w moich czasach kiedy kolezanki wycinaly sobie zyletkami inicjaly swoich sympatii lub ciely krechy na rekach tak zeby zostawaly blizny… sama nigdy tego nie robilam bo wiedzialam ze to mi nie zniknie. Pamietam ze to byl symbol buntu i wyrazania swojego cierpienia, dla mnie nie zrozumiale chociaz i ja wyrazalam swoj bunt… nieco inaczej bo przez zle zwchowanie ale to tez nie byla wina moich rodzicow…
Bylabym ostrozna z osadami, bo rodzice dziewczyn ktore sie ciely tez wierzyly ze kot je podrapal albo ze wpadly w krzaki… tylko nieliczne grono wiedzialo skad sa te blizny. Rodzice tych dzieci wcale nie olewali ich, ale po prostu nie zdawali sobie sprawy ze ich pociechy maja takie problemy – faktycznie blache, dziecinne, nie dajace niczego poznac po zachowaniu, zadnej depresji, ZERO oznak, wiec wierzyli w historie z kotem bo przeciez „zauwazyliby ze ich dziecko ma az taki problem zeby sie cielo…”. Takie nastolatki sie zamykaja i utwierdzaja swoich rodzicow ze wszystko na prawde jest ok, ze przeciez „mamo nie jestem glupia”.
Dziwne ze jesli ktos powiedzial matce o tym co robi jej dziecko ze nie uwierzyla o ile to jest prawda…
A ja proponuję włączyć w tą zabawę pedofili i zaszyć im wiadomo co. Do tego dorzucić te wyrodne mamusie które krzywdzą swoje dzieci i zaszyć im odpowiednią dziurkę aby więcej dzieci nie miały
Glupie gadanie. Żadna moda tylko kolejny rozdmuchany na siłę temat. Dzieciaki zawsze robiły glupie rzeczy i będą robiły, tak jest świat skonstruowany, a rodzice nigdy nie byli i nie będą idealni i nie będą w stanie kontrolować w 100% co robią ich dzieci.
Rodzice są różni. Pracuję w szkole i miałam sytuację kiedy jedna z uczennic (od września w czwartoklasista) przysłała mi rysunek drugiej – rysunek przedstawiał postać, jakby ducha. Postać unosiła się nad grobem, na którym widniało imię autorki rysunku. Muszę dodać, że dziewczynka chodzi wiecznie naburmuszona, rzadko się uśmiecha, a jej rodzice się rozstali, wwię sytuację ma jaką ma. Przestraszyłam się i zadzwoniłam do jej wychowawczyni, a ta do matki dziecka. Matka stwierdziła, że zna te rysunki i że córka jej pokazuje także jest na bieżąco. Mamy nie panikować i nie robić afer… Zamurowało mnie… Jak z takimi rodzicami rozmawiać…? Dla mnie, jako rodzica, taki rysunek byłby znakiem, że coś się dzieje…